chyba że jakaś porno-parodia. mam szczerą nadzieję, że producenci, którzy sfinansowali ten
film, ponieśli spektakularną klęskę, ich firmy zbankrutowały, a oni sami stracili swoje tłuste
rezydencje i poszli pracować do McDonald's-a. takiego łajna nie widziałem od... a nie, czekaj,
przecież ostatni Die Hard był równie fatalny.

w sumie ciężko mi się zdecydować, kto popełnił gorszą maszkarę, także dla potrzeb dyskusji
uznajmy, że GI JOE to po prostu mocno surrealistyczne kino akcji. co my tu mamy, ninja z
karabinami biegającymi po himalajach(?), faceta który wstaje i ucieka po potrąceniu go przez
2,5-tonowe auto, trochę nawiązań do Matrixa (tak się unika kul, Neo) i Bondów z okresu zimnej
wojny (problematyka, że tak powiem, nuklearna). a całość zmiksowana tak, że oglądając ten film
zastanawiałem się, czy komiksy G.I. Joe były aż tak debilne, czy po prostu reżyser jedną ręką
reżyserował a drugą, jak Zartan w iście Bunuelowskiej sekwencji 'konferencyjnej', bawił się telefonem..?

wiele by to wyjaśniało, bo GI Joe sprawia wrażenie filmu skierowanego do (męskiej części)
widowni, która ma tak podzielną uwagę, że w kinie, czy w domu, potrafi na raz oglądać, obżerać
się jakimś świństwem, popijać bąbelkami, dobierać się do dziewczyny, drapać po jajach i
sprawdzać na smartfonie czy kupili już Lewandowskiego, czy jeszcze nie. i jak ktoś tak rzeczony
film ogląda, to potem się nie dziwie, że uznaje go za 'fajny', bo faktycznie - pogmerał sobie w
majtkach (swoich i cudzych), najadł się i czas tak sobie beztrosko zleciał

a żeby zakończyc filmowo - ostatnio mamy do czynienia w kinie z klątwą Bruce'a Willisa. w czym
nie zagra, nawet epizodycznie, to dramat w siedmiu odsłonach. szkoda, że mu z tą wódką nie
wyszło, może zająłby się czymś pożytecznym a ludzie zapamiętali by go jako aktora dobrego
(ok, może niezłego... powiedzmy) kina akcji. a tak kolega podąża śladami Stefana Senegala,
tylko czekać aż wystąpią razem, na pewno to obejrzę