Zwykle tak wiekowe filmy odbiera się jako dokument czasów – nieraz bardzo ciekawy, ale jednak w sferze oddziaływania – już martwy. Z „Gabinetem doktora Caligari” jest inaczej. Oczywiście już nie przerażają sceny mordów, czy zdeformowane fizjonomie przedstawionych tu zwyrodnialców. To sama konstrukcja świata, w którym pozytywne wartości okazują się wytworem chorej wyobraźni, wzbudza grozę. Nie można tu niczego być pewnym: niewiadomo co kryje się za drzwiami, niewiadomo jak siedzieć na krześle o 7 oparciach, jak uciec przed pojawiającymi się na ścianach i nocnym niebie napisami... Ekspresjonistyczni artyści, którzy zaprojektowali przedziwną scenografię filmu, wykreowali świat koszmarnego, ale i fascynującego snu. Także reżyser – „autor jednego dzieła” – wykazał się wizjonerstwem godnym obłąkanego. I wcale nie przeszkadza, że koncepcje Freuda potraktowano tu dość naiwnie.
Niełatwo ocenić ekspresjonistyczną technikę aktorską. Jednych ona fascynuje, innych śmieszy, lub drażni. Niewątpliwie jednak odtwórca tytułowej roli – Werner Krauss – stworzył postać tak sugestywną, że wręcz emblematyczną. W podziw wprawił mnie zwłaszcza w ostatnich scenach, gdzie widzimy go w prawdziwej (?) postaci.
Najkrócej: film wart obejrzenia przez każdego fascynata kina. Obok „Portiera z hotelu Atlantic” – najlepsze dzieło ekspresjonizmu niemieckiego. Wymaga rzecz jasna dystansu i nieco cierpliwości, ale że zafascynuje – zaręczam.
Jeśli napisałem zbyt zawile – znaczy że zwoje mózgowe mi się za bardzo skręciły – co świadczy, że film jest rzeczywiście znakomity.
Zgadzam się z Tobą Woycieszu co do oceny tego filmu. Dla mnie jest również bardzo ważny. Gra Wernera Kraussa wspaniała, scenografia świetna - choć to chyba jedyny film ekspresjonistyczny, gdzie nawet cienie malowano na płótnie:-)) Portier to już właściwie Kammerspiel, więc trochę się różni. A do wielkich dzieł ekspresjonizmu zaliczyłabym jeszcze Metropolis Langa.
Zasadniczo jestem wrogiem sztywnego podchodzenia do klasyfikacji. Z tym Kammerspiel to o ile wiem było tak, że powstał jako odpowiedź na styl ekspresjonistyczny. Był to protest w rodzaju: "Dość już mamy wampirów, chcemy życia codziennego!" Tylko że zabierając się do swoich filmów autorzy używali tych samych narzędzi, a gra aktorska w ich produkcjach była wręcz ekspresjonistyczna. W efekcie obecnie, o ile wiem, krytycy wyodrębniają Kammerspiel jako odmianę ekspresjonizmu niemieckiego.
Co do "Metropolis" - to jest to arcydzieło niezaprzeczalne. Wizja olśniewająca, tylko że mnie osobiście film zamęczył, a zakończenie wręcz zażenowało (Lang miał chyba chopla na punkcie dydaktycznych zakończeń, bo podobnie wyszło mu z "M - mordercą"). Ja bym z "Metropolis" zrobił 20-minutowy wyciąg scen - i jestem przekonany, że w takiej formie film ten oczarowałby każdego.
Dziękuję za opinię i serdecznie pozdrawiam!
O ile pamiętam, melodramatyczny scenariusz do Metropolis pisała kobieta, Thea von Harbou... to by wiele wyjaśniało:-)) Wizję zawdzięczamy Langowi całe szczęście:-))
Jasne, z Kammerspielem masz rację. Trudno jest uchwycić różnice. Takie zboczenie filmoznawcze, hehe:-))
Tak teraz patrzyłem czy się podpiąć pod jakiś temat czy samemu cos napisac, ale widze znajomega Pana to go troche podlansuje, tak by słynne minirecenzje- woycieszowe znów wypłyneły na samą góre forum :)
Co do filmu - nie do ocenienia i dośc mocno bym przy tym obstawał. 90 lat zatarło mozliowsci w miare obiektywnego jego oceniania, tego czy jest dobry czy zly, a nawet tego co pierwotnie miał przekazać. Film, osobiscie bardzo mi sie podobał, sporo wczesniej o nim czytałem (jest chyba w każdym przewodniku filmowym) wiec wiedziałem czym sie zachwycić: trapezowe budynki, mroczny klimat, niebanalna fabuła... Coś ciekawego w całym tym temacie może wnieść obejrzenie jeszcze jednego filmu Wiena "Genuine" (tym bardziej że można sciagnąc do niego polskie napisy) po którym wnioskuje że Freudowskie zapedy w odczytywaniu Wiene to jednak zbyt wysoko :)
Hoho, dzięki! Jak dotąd nie spotkałem się z tak otwartym lobbingiem. To bardzo miłe. "Słynne minirecenzje" - no proszę, czego to się tu dowiedzieć można...
Masz rację, że porównanie "Caligariego" z innymi filmami Wienego mogłoby wnieść coś nowego. Tym bardziej, że krytyka kwituje to zwykle słowami: "żaden inny film reżysera nawet nie zbliżył się poziomem do "Gabinetu". A skąd można być tego tak pewnym, skoro mało kto widział inne jego filmy? Ja mimo starań zdołałem dotrzeć tylko do siedmiominutowej scenki z "Genuine" i wcale nie wydała mi się jakaś gorsza [inna sprawa, że w tak starych filmach obejrzenie małej scenki może być o wiele bardziej pasjonujące, niż całego filmu]. Sam jednak najchętniej zobaczyłbym "Raskolnikowa" (widziałem tylko fotosy), ewentualnie "Ręce Orlaka" :]
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję!