Wielu twórców science-fiction tworzy fabuły w dalekiej przyszłości nie opierając się na prawdopodobnych problemach przewidywanych przez naukowców w ich badaniach. "Gattaca" należy do tych chlubnych wyjątków od reguły, który nie skupia się na formie kosztem treści, lecz zachowuje między nimi idealną równowagę.
Największym atutem obrazu Andrew Niccola jest w moim odczuciu wizja świata przedstawionego, w którym postęp biotechnologiczny pozwala z paru kropli krwi odczytać wszelkie tajemnice skrywane w ludzkim genomie - ze skłonnościami do różnych stanów emocjonalnych i prawdopodobieństwem występowania ciężkich chorób na czele. Chociaż samemu postępowi przyświecały szczytne cele, to już po kilkunastu latach uwidoczniły się ciemne strony popularyzacji jego osiągnięć - praktycznie wszechobecny genoizm.
Problem tego filmu jest taki, że ta wizja nie wydaje się być ani trochę przesadzona. Z niektórych badań naukowych można się dowiedzieć, że np. struktura mózgu ma wpływ na nasze poglądy polityczne. Skoro taką informację możemy poznać z pomocą biologii, to tym bardziej możemy z genów odczytać skłonności do występowania chorób. A mapa naszego DNA jest już prawie gotowa, co oznacza, że przed dylematami zaakcentowanymi w filmie będziemy musieli się niedługo zmierzyć - to może być kwestia kilkunastu lat.
Wracając do samej "Gattaki" i spoglądając na nią jak na zwyczajny film, należy pochwalić ładne zdjęcia Sławomira Idziaka jak chociażby te rozświetlanego, od niewidocznej dla nas strony, domu bohatera (zaraz po sekwencji początkowej), czy widok, który Irene pokazuje Vincentowi "Jerome'owi" o pierwszym brzasku. Obrazy często przeszywa chłód idealnego świata, ale potrafią również urzec piękną grą świateł, wprowadzając widza w smętny, refleksyjny nastrój.
Zdjęciom pomaga również scenografia - oszczędna, minimalistyczna, utylitarna, lecz nie przywodząca na myśl współczesnych prostych wnętrz, czy obrazów niczym z "Equilibrium", lecz lata '30 i nastrój gangsterskich historii z czasów prohibicji. Pięknym smaczkiem są samochody z lat '60 i '70 ( http://www.imcdb.org/movie.php?id=119177 ).
Fabuła filmu opiera się na jednym, lecz dobrze prowadzonym wątku - ukrywania swej prawdziwej tożsamości przez głównego bohatera w imię realizacji swych dziecięcych marzeń. Mimo tego w filmie mimochodem zostaje pokazanych również kilka ciekawych sytuacji związanych z genoizmem (m.in. rozmowa kwalifikacyjna, poszukiwania w najoczywistszym dla policjantów miejscu). Bohaterowie filmu są dobrze zarysowanymi charakterami z krwi i kości, również dobrze zagranymi (zwłaszcza kreacja Jude Law). Jednak całość sprawia wrażenie filmu granego na jedną nutę - od początku do końca film zachowuje tę samą tonację i gra na tych samych emocjach. Może i nie jest to szczególna wada, ale sprawiła że w połowie filmu byłem historią Vincenta dosyć znużony.
Jeśli chodzi o wady filmu, to ciężko jest mi je znaleźć. Jedyne co mógłbym powtórzyć, to fakt że film mnie nużył, ale jest to tak subiektywne odczucie, że nie warto się nim interesować. Film jest po prostu konsekwentny w tonie, w którym trwa.
Reasumując film nie zadowoli wszystkich, ale każdy powinien go obejrzeć. Jest to historia pojemna interpretacyjnie i porządnie poprowadzona. Ma swój klimat, który można pokochać, albo i nie. Film jest godny polecenia, co też niniejszym publicznie czynię. Do obejrzenia, do przemyślenia i do podziwiania.