Strasznie długo przymierzałam się do tego filmu. Opinie o nim były bardzo dobre, ale miałam trochę cykora, że się zawiodę (film jest dość wiekowy). Niepotrzebnie, okazuje się. Film jest świetny, chyba zaczynam lubić Jude'a Law'a... Naprawdę ciekawy, chwilami kojarzył mi się mocno z "Nowym wspaniałym światem" Huxley'a. Niestety, nie mogłam dać dziesiątki ze względu na muzykę... Jest liryczna, wzruszająca i w ogóle, ale... przez cały film leci ten sam motyw, miałam go już dość po pół godzinie, cały czas to samo, trochę mnie to wybijało z klimatu. Pod koniec filmu, kiedy w każdym ważniejszym momencie, bądź puencie sceny, słyszałam tę samą sekwencję wciąż i wciąż, trafiał mnie już szlag... Czy ktoś z Was też tak miał?