Oglądałem to dzieło w kinie w wieku 13 lat i byłem zachwycony. Nie sądziłem, że po 5 latach moje spojrzenie na ten film ulegnie aż takiej zmianie.
Ogólnie, to wielki potencjał historii Ghost Ridera, jego postaci i całej otoczki poszedł się pieprzyć na rzecz pasującego tutaj jak but do twarzy Nicolasa Cage'a i festiwalu wszechobecnej tandety. Podejrzewam, że gdyby zabrał się za to, powiedzmy, Zack Snyder, film byłby o niebo lepszy (przykłady: rewelacyjne "Watchmen" i świetne wizualnie, acz mniej zachwycające fabularnie "300"), ale cóż.
Otrzymujemy tymczasem dobrą pod względem efektów i muzyki, za to bardzo, bardzo słabo zagraną papkę aspirującą do miana teledysku (patrz: montaż).
No i tragiczny Blackheart ze swoją zgrają... Większość scen z nimi była dość żenująca.
Cóż, najwyraźniej nie wszystko, co się podobało parę lat wstecz będzie się podobać później. 5 lat temu dałbym 8, może 9 z czystym sercem. Dziś wystawiam tylko 4/10.