Analogie po obejrzeniu filmów "Gladiator" i "Braveheart" nasuwają się same; właściwie scenariusz filmu Ridley'a Scotta to trochę tylko zmodyfikowana wersja historii, którą już wcześniej opowiedział Gibson (swoją drogą, proponowanie temu ostatniemu głównej roli w "Gladiatorze" było dość bezczelne). Skoro jednak nie świeżość i oryginalność scenariusza, to co sprawia, że "Gladiatora" ogląda się z zainteresowaniem? Ciężar odpowiedzialności za powodzenie tego gigantycznego przedsięwzięcia spoczął przede wszystkim na atletycznych barkach odtwórcy głównej roli - Russella Crowe'a; i trzeba przyznać, że wybór tego właśnie aktora okazał się strzałem w dziesiątkę. Russell dzięki swojej charyzmie potrafi skutecznie przykuć wzrok widza do ekranu (a tak na marginesie, co ci Australijczycy w sobie mają? ;), pozostali aktorzy wypadają dosyć blado. Scenografia, kostiumy i komputerowe efekty specjalne momentami wyglądają nieco sztucznie (choć jest i kilka wspaniałych, przejmujących ujęć, jak to pokazujące Maximusa dotykającego falujących łanów zbóż). Nijak się to jednak ma do porażającego w surowym pięknie autentyzmu, jaki znajdziemy w "Walecznym sercu". W każdym razie w obu przypadkach reżyserzy oddają hołd demokratycznej idei "zachodniego" świata, która jednostce przyznaje wolność wyboru i decydowania o własnym losie, jak również wolność kształtowania losów narodu. Nawet król (cesarz) może stracić legalizację do sprawowania władzy, jeśli działa przeciwko prawu lub sprawiedliwości społecznej - niby to stwierdzenie banalne, ale stanowi fundament demokracji, w której nie ma miejsca dla tyranów. Jakże inaczej na sprawę tę patrzą Azjaci, wystarczy obejrzeć "Hero" Zhanga Yimou. Podsumowując - Scott i Gibson to wizjonerzy kina, tylko że Gibson w przeciwieństwie do Scotta w swoje wizje wierzy, i między innymi dlatego to jego film oceniam wyżej.
Jednak szkoda, że Gibson nie wziął tej roli w GLADIATORZE. A tak to sam Phoenix i paru starszych aktorów muszą wysilac się i "ratować" cały film przed nijakością Russella. Charyzma? Gdzie niby Crowe ją ma? ;)
Wybór Russella to nie strzał w dziesiatkę, moim zdaniem, co najwyzej w szóstkę;)
Gibsonowi zostało jeszcze trochę instynktu samozachowawczego, choć z doborem ról to u niego bywa bardzo różnie. Zresztą ocena gry aktorskiej to rzecz bardzo indywidualna, dla mnie na przykład kreacja Phoenix była nieco przejaskrawiona, ocierała się o karykaturę, choć bez wątpienia była to najtrudniejsza rola w całym filmie. Na pewno dobrze wypadli Oliver Reed i Richard Harris (choć ten ostatni nie miał niestety zbyt wiele do zagrania), lecz tu na odmianę miałam wrażenie pewnej sztuczności, jakbym oglądała aktorów w sztuce szekspirowskiej. A Russell był po prostu sobą, nie musiał specjalnie grać, bo również w prywatnym życiu czesto ucieka się do użycia siły i ma nieustępliwy, popędliwy charakter. Przemoc w wykonaniu Crowe'a ma w sobie coś pierwotnego i wyrafinowanego jednocześnie, przeraża i fascynuje, jest prawdziwa. Nie jestem wielbicielką talentu tego aktora, ale do tej roli to był doskonały wybór :)
Więc moim zdaniem co do wyboru głownej postaci ( Gladiatora ) to jest strzał w dziesiątke Russel Crowe nadaje sie doskonale do tej roli , zagrał fantasytycznie. W takim własnie filmie najważniejszą rzeczą jest wybranie głównego bohatera filmu.Co do charyzmy Russela to myślę ze ona takowej nie miał. Jeżeli ktoś nie widział tego filmu to niech żałuje poniewaz bardzo duzo traci.
Cieszę się, że opinie nasze są zgodne :) Zauważ jednak, że Russell zagrał przywódcę, który w otwierającej film scenie prowadzi tysiące żołnierzy niemal na pewną śmierć, że się tak trochę patetycznie wyrażę, a oni są mu do końca wierni i oddani, taki przywódca po prostu musi mieć charyzmę ;)
A do obejrzenia filmu również zachęcam.
Na temat Russela jak i filmu można by rozmawiać ( pisać ) bardzo dużo. Ten film jest tak genialny że nie ma się za co doczepić. A jak Wam sie podobała ( ne podobała ) muzyka, osobiscie w mnie ona "udeżyła" bardzo mocno.:)
Dla mnie film zupelnie sredni (nie moja kategoria jak widac) Crow dla mnie jeszcze sredniejszy ale film jednak obejrzec trzeba tylko po to chociazby zeby sobie wyrobic zdanie. A muzyka to najlepszy - i wedlog mnie jedyny dobry aspekt tego filmu (no moze poza gra niektoprych aktorow)
Ja się 'doczepiłam' ;) i to już w pierwszym poście, ale może nieuważnie go przeczytałeś. Przyznaję, że niejedno niedociągnięcie w 'Gladiatorze' dostrzegam, ale film jako całość jest jednak dosyć zgrabny. Co do muzyki, to jakiegoś ogromnego wrażenia na mnie nie zrobiła, choć z pewnością była dobrze dobrana do konstukcji fabularnej filmu, to raczej nie wychodziła poza swoją ilustracyjną rolę. Dużo ciekawsza wydała mi się ścieżka dźwiękowa do obejrzanego kilka dni później 'Helikoptera w ogniu', no ale ja w ogóle do Hansa Zimmera mam stosunek ambiwalentny, raz mnie jego twórczość zachwyca a raz irytuje nadmiarem patosu. I w sumie ciekawa jestem, jak się tej muzyki komuś z przygotowaniem muzycznym słucha (czy aby nie bolą go zęby ;)
Niputku, a jaka jest ta twoja kategoria, bo jakoś z ulubionych nic wywnioskować nie potrafię. W ogóle nie lubisz kina historycznego, czy nie przepadasz za kinem historycznym w wydaniu Scotta?
Oczywiście, że wybór Russella to strzał w dziesiątkę, i myślę, że nikt tak nie pasowałby do roli Maximusa jak właśnie Crowe i żaden inny aktor nie poradziłby sobie z tą rolą. Myślę, że to jego najlepsza, obok Pięknego umysłu, rola. Co do muzyki to tylko jedno słowo nasuwa się po jej usłyszeniu: GENIALNA
Pozdrawiam!
Mnie się bardziej Russell w 'Informatorze' podobał (oczywiście w znaczeniu przekonującej kreacji aktorskiej), ale może dlatego, że 'Piękny umysł' ogólnie mnie rozczarował.
Oczywiście tu decydują gusta, czy aktor podobał ci się w tym filmie, a w tamtym nie. Oczywiście rola w Informatorze też była świetna i ja nie mam co do tego wątpliwości. Jeśli natomiast chodzi o Piękny umysł to sam film nie był może jakimś mistrzostwem, ale jeśli będziemy patrzeć pod względem gry aktorskiej to Russell nie miał sobie równych i słusznie zbierał pochwały za rolę schizofrenika.
Pozdrawiam!
Wiesz co, przekonałeś mnie :) W 'Pięknym umyśle' nadmiernie podkoloryzowano fabułę, ale Russall to co innego... Zagrać bardzo dobrze w przeciętnym, przynajmniej moim zdaniem, filmie to świadczy o klasie i talencie aktora. I jakoś nie mam wątpliwości, kto powinien w 2002 roku otrzymać 'Oskara', a kto dostał statuetkę w ramach poprawności politycznej.
Oczywiście, że Denzel Washington dostał statuetkę ze względów politycznych, ale Akademia znana jest z tego, że jest "ślepa". Nie przeczę, że Washington jest dobrym aktorem, i powinien mieć na swoim koncie Oscara za wcześniejsze filmy, ale w tamtym czasie zdecydowanie lepszy był Russell Crowe. Nie warto co się nad tym martwić tylko liczyć, że Russell zagra jeszcze tak genialne role jak choćby w "Pięknym umyśle".
Pozdrawiam
Ja też oglądając cały czas chcąc nie chcąc porównywałam go sobie do "Bravehearta" i jak dla mnie "Gladiator" nie dorasta do pięt temu pierwszemu co nie znaczy, że film jest kiepski bo ogólnie fajnie się go oglądało. Pozdrawiam:)
Bardzo ciekawa jest twoja wypowiedź. Mam bardzo podobne zdanie jeśli chodzi o ten film, jego analogie i grę Russella Crowe'a. Mi się jeszcze podobał jeśli chodzi o grę - Phoenix, no ale jak sama wspomniałaś ocena gry aktorów jest sprawą iście indywidualną, ja dodałbym jeszcze, że podobnie ma się z oceną filmu jak i czegokolwiek innego. Efekty specjalne niestety specjalne nie są czy to w panoramicznych ujęciach starożytnego rzymu, czy też na arenie Koloseum, zauważyłaś, że trąci to pewną sztucznością i trudno się nie zgodzić. Powiem - film bardzo słaby, obliczony na komercyjny sukces, z oklepanymi wątkami, które zawsze odbijają się wśród ludzi szerokim echem, osłodzone patosem i przyprawione porywającą, nie mniej patetyczną muzyką. Jednym słowem niezawodny temat. Fakt, takie widowisko musi poprowadzić ktoś z niezwykłą charyzmą i oto Russell stanął na wysokości zadania:) Takie filmy przyznam bawiły i fascynowały mnie gdy byłem nastolatkiem, dziś jestem dla nich surowszy i jeśli nie znajduję w nich choćby właśnie dobrej gry aktorskiej umieszczam w kategorii - gniot. "Braveheart" był lepszy od "Gladiatora" praktycznie we wszystkich elementach, ale oczywiście jest to ocena moja, co jak widzę pokrywa się dość wyraźnie z twoją dlatego też możę nie jest to do końca ocena indywidualna :)
Jeszcze tylko odrobinę odnośnie samego Russella Crowe'a. Filmy w jakich gra ta "zdolniacha" nie zachwycają, ale on sam prezentuje sobą poziom bardzo wysoki. Jedyny film z tych, które widziałem, a który reprezentował sobą naprawdę coś więcej to "Piękny umysł" ( tu się ze sobą nie zgadzamy :)) Tą rolą Crowe mną wstrząsnął do głębi, naprwdę dawno nie widziałem tak wspaniale zagranej postaci. A i film godny uwagi, napewno bardziej godny niż "Gladiator", który bez Crowe'a powiedzmy delikatnie, byłby porażką.
Pozdrawiam
Każdy ma prawo do swojego zdania i szanuję je, ale jeśli chodzi o mnie, to grubo przesadzasz z stwierdzeniem, że Braveheart jest lepszy pod każdym względem. Nie zgadzam się z tym. Owszem film Mela Gibsona jest bardzo dobry, ale (przynajmniej dla mnie) nie lepszy od Gladiatora, a już na pewno nie pod kązdym względem. To gruba przesada. Odnośnie efektów, fabuły i muzyki, ale w ostatnim przypadku to już raczej kwestia gustu, choć mam wrażenie, że większości muza się podoba, co utwierdza w przekonaniu liczne nagrody jakie na nią spłyneły i wysokie miejsca w różnych plebiscytach na Najlepszą Muzykę Filmową. Jeśli chodzi o aktorstwo to uważam, że Russell Crowe zagrał postać Maximusa genialnie i masz rację, że bez niego Gladiator byłby porażką. Właśnie dlatego Russell jest za tą rolę tak doceniany, bowiem jest jedynym aktorem, który był wstanie tak doskonale zagrać te postać i uważam, że wybranie go do tego filmu było strzałem w "10". Podobnie zresztą uważam w przypadku Joaquina Phoenixa.
Z twego tekstu wynika, że raczej nic pozytywnego w Gladiatorze nie zobaczyłać, a szkoda bo naprawdę warto i zapewniam cię - jest tego całe mnóstwo. W każdym razie życzę ci obejrzenia jak najwięcej dobrych filmów i pozdrawiam!
Mam wrażenie, że to co napisałeś panie Generale Maximus odnosi się raczej do mojej wypowiedzi, niż do założycielki tematu. Jeśli się mylę wyprowadź mnie z błedu. Niemniej wrócę do tematu. Twoja drobna krytyka mojej oceny filmu była bardzo grzeczna, kulturalna, ale też konkretna i dosadna dlatego z przyjemnością podejmę dalszą dyskusję o ile nie skończy się ona na stwierdzeniu, że już nie warto dyskutować, bo każdy i tak ma swój gust i swoje kryteria oceny. Z pewnością zapędziłem się nieco twierdząc, że film Mela Gibsona jest lepszy od "Gladiatora" pod każdym względem. Nie przemyślałem tego do końca, ale też nie pomyliłem się zanadto. Wyżej oceniam grę aktorską Russella od Gibsona i w tym punkcie napewno zmienię zdanie. Co do muzyki z pewnością nie - wybacz mi brak konkretyzacji, ale mam wrażenie, że muzyka z "Gladiatora" jest nieco schematyczna, jakaś przerysowana, jakbym juz ją słyszał gdzieś wcześniej, albo słyszał coś niezwykle podobnego... nie jest to jednak żaden argument. Za to z pewnością argumentem będzie fakt ( skoro już w swojej wypowiedzi powoływałeś się na nagrody ), że muzyka do Braveheart'a dostała nominację do Oscara, była jednym z najlepiej sprzedających się soundtracków no i stworzył ją znakomity kompozytor James Horner, który ma na swoim koncie dziesiątki soundtracków do filmów ( m.in. Imię róży, Obcy-decydujące starcie, Szklana pułapka, Wichry namiętności, Apollo 13, Piękny umysł ) które z pewnością przyczyniły się do wielkiej ich popularności. Cóż oczywiście znów będzie można powiedzieć, że muzyka jest jednak kwestią gustu dlatego na koniec dodam tylko, że muzyka z Bravehearta jest moim zdaniem o niebo lepsza od muzyki z Gladiatora. Co do reszty elementów sam się pan Generale wypowiedział cytuję: "Jeśli chodzi o aktorstwo to uważam, że Russell Crowe zagrał postać Maximusa genialnie i masz rację, że bez niego Gladiator byłby porażką." Nic już chyba nie muszę dodawać, bo jednogłosnie zgadzam się z panem i powtórzę ponownie, choć z bardzo drobną porawka - "Braveheart" był lepszy od "Gladiatora" PRAWIE we wszystkich elementach, Russell Crowe uratował ten film od naciąganej przeciętności.
Z całym szacunkiem dla pańskich gustów panie Maximus. Pozdrawiam serdecznie.
Tak, mój tekst odnosi się do ciebie i napisałem go, żeby wyjaśnić pewne sprawy, z którymi się nie zgadzam, bo Gladiator to na pewno bardzo dobry film. I miałem nadzieję, że zmienisz swoje zdanie chociaż w jednym punkcie. I uważam, że było warto, bo zmieniałś zdanie w kwesti aktorstwa, z tym, że lepiej oceniasz grę Russella i wierz mi, naprawdę się cieszę, że chociaż tyle zrobiłaś, a to, przynajmniej na tej stronie jest bardzo rzadkie. No i jeszcze to, że Braveheart był lepszy NIE pod każdym względem, jak wcześniej napisałaś, ale PRAWIE pod każdym względem.
Jeśli chodzi o muzykę to, z całym szacunkiem, ale to żadne argumenty, które podałaś. DOKŁADNIE to samo mogę powiedzieć o Hansie Zimmerze, który skomponował muzykę do Gladiatora. Napiszę o nim to samo, co ty o Hornerze: Muzyka Gladiatora dostała Złotego Globa, tylko nominację do Oscara i setki innych zasłużonych wyróżnień, jest jednym z lepiej sprzedających się soundtracków, no i stworzył ją znakomity kompozytor jakim jest Hans Zimmer, który ma na swoim koncie dziesiątki soundtracków do filmów (m.in. Ognisty podmuch, Król lew, Karmazynowy przypływ, Twierdza, Książę Egiptu czy Ostatni samuraj - jeśli ich nie słyszałaś, to polecam, bo są bardzo dobre), które z pewnością przyczyniły się do ich popularności. Uważam, że muzyka do Gladiatora jest trochę lepsza od Walecznego serca. Ale nie ma sensu w kwesti muzyki filmowej się kłócić, który soundtrack jest lepszy i czy Horner jest lepszy od Zimmera. O gustach się nie dyskutuję, a prawdziwej sztuki, jaką tworzą ci dwaj świetni kompozytorzy się nie porównuję.
W każdym razie było mi bardzo miło i serdecznie pozdrawiam!
Nie jestem więc osamotniona w moich spostrzeżeniach :) I choć stwierdzenie - "film bardzo słaby, obliczony na komercyjny sukces, z oklepanymi wątkami" uważam za zbyt ostre, to nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że Scott nakręcił "Gladiatora" zachęcony sukcesem, jaki wcześniej odniósł "Braveheart", co więcej nie pokusił się o przedstawienie zasadniczo odmiennej fabuły. Być może wyszedł z założenia, że widzowie mają krótką pamięć, i chyba, o dziwo, miał rację ;) Sukcesu nie można jednak dyskontować w nieskończoność, o czym świadczy umiarkowane zainteresowanie, jakim cieszyło się "Królestwo niebieskie"; zresztą, co tu ukrywać, zdolności aktorskie Orlando Blooma mają się nijak do tego, co pokazał na ekranie Russell Crowe. Obraz Gibsona stanowi natomiast, przynajmniej dla mnie, nową jakość jeśli chodzi o kino historyczne, bo z jednej strony nawiązuje do hollywoodzkich tradycji (reżyser inspirował się chociażby "Spartakusem" Kubricka), a z drugiej strony posiada głębię psychologiczną i emocjonalną bliską najlepszym współczesnym dramatom; do tego dochodzi swoisty, niepowtarzalny mistycyzm tego filmu. Ścieżka dźwiękowa Hornera zrobiła na mnie również duże wrażenie, i myślę, że jest naprawdę niewiele filmów z tak doskonałą ilustracją muzyczną. Co do gry Crowe’a i Gibsona - według mnie to dwie znakomite kreacje; szczerze mówiąc, nie potrafię się zdecydować, która z nich jest lepsza ;)
No i stało się. Dyskutować już chyba nie będziemy, bo najzwyklej stanęło na kwestii gustu, której się przecież nie dyskutuje :) Do pana Generała Maximusa mam już tylko tyle, że nie jestem płci żeńskiej tylko męskiej, myślałem, że z kontekstu moich zdań można to wyczytać. W każdym razie miła wymiana zdań - pozdrawiam Generale.
Ostatecznie ciągle bliski jestem sercem wypowiedzi Gerdy, która bardzo jasno i ciekawie przedstawiła swoje refleksje i analizę porównawczą obu fimów pod pewnym kątem. Co do gry obu bohaterów dla mnie akurat sprawa jest jasna. Uważam, że Gibson oczywiście zagrał poprawnie, ale wydawał mi się zbyt współczesny, zbyt wygładzony -jednym słowem za mocno zajeżdżał mi Riggsem z Zabójczej broni ;), co do Crowe'a ten ma w sobie coś dzikiego i pierwotnego i czuc go tym było w całym Gladiatorze.
Pozdrawiam
Nie jesteś więc osamotniona w moich sposteżenich - rzeczywiście, bo jedna osoba się z tobą zgadza i już się cieszysz. Scott nakręcił Gladiatora bo nie był zachęcony sukcesem filmu Gibsona, ale dlatego, że od zawsze chciał nakręcić epickie widowisko, a także dlatego, że ostatni raz dramat historyczny to ludzie kręcili 40 lat temu i dlatego nakręcił Gladiatora bo chciał przypomnieć ludziom ten zapomniany gatunek. I wierz mi podczas pracy nad tym filmem, ani trochę scenarzyści, reżyser i inni nie odnosili się do Walecznego serca, ani o nim w ogóle nie wspominali. Jak nie wierzysz to sobie kup 3-płytową edycję obrazu Scotta, która wyszła nie dawno. I nim nie chodziło tutaj o kasę, a ty tylko o tym mówisz, tak jak by liczyli tylko dolary w ręku. Pewnie, trochę i tak, ale wierz mi Gibson z pewnością też, a co już bardziej widoczne było przy nakręcaniu Pasji. Taką reklamę zrobił temu filmowi, że aż się patrzeć nie chciało. Ale ludzie szturmem ciągnęli do kin, a sam film był słaby. Gibson jednak wie jak doskonale zareklamować swój film i kasa przyszła na jego konto. Również po sukcesie Braveheart'a mówił, że nie przyjmię roli za poniżej 20 mln dolarów. On tylko na to patrzył, dlatego od '95r grał w marnych filmach i całę szczęście skończył z tym i teraz reżyseruję. A Crowe czy Scott wybierają tylko te propozycję, które chcą nakręcić, a na pieniądze to oni na ostatnim miejscu na to patrzą. Bo jak mówi Crowe: - "dolary to ostatnia rzecz na jaką patrzę - wybieram rolę, która mnie naprawdę interesuję i, którą chcę zagrać. Nie jestem prostytutką, nie robię czegoś dla pieniędzy". I z Królestwem niebieskim było tak samo,a to, że film nie jest aż tak dobry, to zupełnie inna sprawa.
Gladiator też posiada pewną głębie psychologiczną i bardzo emocjonalną. Nie pamiętam czy jest taki film, w którym tak bardzo przejąłem się losem głównego bohatera i z nim związałem. Nową jakość w kinie film również stanowi, bo jak wspominałem ostatni raz filmy o gladiatorach kręcili z 40 lat temu. Zgadzam się z tym, że niewiele jest jest takich filmów z doskonałą ilustracją muzyczną. Braveheart i Gladiator mieści się w tym gronie.
Wątpie, abyś zmieniła swoję zdanie, ale może po mojej wypowiedzi spojrzysz na Gladiatora trochę inaczej i nie tylko pod pryzmatem pieniędzy. W każdym razie serdeczne pozdrowienia!
Zgadzają się ze mną dwie osoby :P Twój komentarz jest jednak bardzo ciekawy i skłonił mnie do pewnych refleksji. Zauważ, że napisałam jedynie o wrażeniu, jakie odniosłam po obejrzeniu filmów, a nie o mojej pewności, co do intencji reżyserów. Mogło być również tak, że Scott już jakiś czas przed nakręceniem "Gladiatora" nosił się z zamiarem wyreżyserowania tego właśnie filmu, a to producenci po sukcesie finansowym "Braveheart" dali mu zielone światło. Nie mogę też wykluczyć, że nakręcenie dwóch tak podobnych filmów (pod względem fabuły i rozmachu inscenizacyjnego) w tak krótkim czasie, to wyłącznie kwestia przypadku. Są jednak pewne fakty, które świadczą na niekorzyść Scotta - przede wszystkim musiał on wcześniej widzieć film Gibsona, a przynajmniej słyszeć o nim, wiedział więc, że porównania będą nieuniknione. Myślę, że historia cywilizacji europejskiej (i nie tylko europejskiej) jest tak bogata, że Scott mógł zekranizować inną fabułę. Zresztą reżyser już wcześniej nakręcił epickie widowisko historyczne, mam na myśli "1492: Wyprawę do raju", więc przynajmniej w części swoje marzenie spełnił. Powiem wprost - od reżysera tej miary i z takim dorobkiem oczekiwałam czegoś więcej, co nie znaczy, że jego film był zły. Zupełnie inaczej ma się sprawa z Gibsonem, który przed "Braveheart" wyreżyserował zaledwie jeden film i to kameralny dramat, nie miał więc prawie żadnego doświadczenia, poza tym wcielił się w postać głównego bohatera, do czego poniekąd został zmuszony, a co mogło się okazać gwoździem do trumny tej produkcji. Stało się jednak inaczej :) W "Braveheart" widać kreatywność reżysera, jego pasję i autentyczną wiarę w przekazywane wartości - to są właśnie te elementy, których najbardziej zabrakło mi w "Gladiatorze"; a dlaczego tak się stało, wystarczy porównać biografie obu reżyserów. Na koniec - mówiąc o sukcesie, rozumiałam to pojęcie znacznie szerzej niż tylko jako sukces finansowy.
I tak już zupełnie offtopicowo – "Pasja" zyskała darmową reklamę od środowisk i osób, które rzuciły się na ten film z pazurami, zanim jeszcze w ogóle go zobaczyły; jednak ich wysiłki żeby zdyskredytować obraz Gibsona przyniosły efekt odwrotny do zamierzonego. Natomiast stwierdzenie, że Gibson nakręcił "Pasję", żeby zarobić na tym filmie mnóstwo pieniędzy, jest bezzasadne i krzywdzące. Jest mi przykro, że padło właśnie z twojej strony.
Monty – przed „Braveheart” nie widziałam „Zabójczej broni”, więc też i żadnych skojarzeń nie miałam ;)
Dobrze jest nie ma się co kłócić. Każdy ma swoje wymagania w stosunku danego reżysera czy aktora i każdy oczekuję od ich filmów czegoś innego. Ja miałem to szczęście, że najpierw zabaczyłem Gladiatora, a dopiero póżniej Waleczne serce i od dramatu Scotta niczego nie oczekiwałem, także dlatego, że wcześniej nie znałem tego reżysera i nie widziałem jego żadnego filmu. Gladiator zdobył moje serce i nigdy stamtąd nie wyjdzie, i nie uważam tak tylko ja, ale i na pewno większośc ludzi żyjących nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Mam wrażenie, że niektórzy ludzie będąc fanem jakiegoś filmu, póżniej krytykują ten, który jest z nim porównywany i zaczynają go źle oceniać we szystkich możliwych względach tylko dlatego, aby dobić go, i pokazać, że ich film jest lepszy nawet jeśli nie zobaczyli tego drugiego obrazu. Mam nadzieję, że z tobą tak nie było i nie uwziełaś się na Gladiatorze tylko dlatego, że wielbisz Waleczne serce. Ja oglądając te drugie dzieło starałem się zapomnieć o moim ukochanym filmie, i na Braveheart nastawiłem się bardzo optymistycznie, doszukując się tylko jego najlepszych cech. I to mi się udało, bo film bardzo mi się spodobał
i uważam go na równi z obrazem Scotta. Ale wole ten drugi film, bo on pierwszy podbił moje serce. Braveheart to świetne epickie widowisko, ale dla mnie, na pewno nie lepsze od historii Maximusa.
Z tą kreatywnością i pasją się z tobą nie zgadzam. Nie wiem na ile próbowałaś tego szukać w Gladiatorze, ale ja na pewno widziałem kreatywnośc reżysera, przekazywanie wartości, a już na pewno jego pasję bo jak sama mówisz, jego marzeniem było nakręcić dramat historyczny. Jeszcze raz odniosę się do 3-płytowego wydania. Nigdy dotąd nie widziałem pracy Ridleya na planie filmowym, odkąd nie zobaczyłem właśnie tego wydania kolekcjonerskiego. Ridley poświęcił temu filmowi tyle czasu, poświęcenia, energii i pasji, że ja sam w szoku byłem gdy to zobaczyłem. Odtąd mam o nim tylko jedno zdanie: geniusz. Gibson nigdy mu nie dorówna i tu nie zmienię zdania.
Jeśli chodzi jeszcze o Pasję i pieniądze to oczywiście nie chodziło mi oto, że Gibson nakręcił ją tylko dla kasy. Nie miałem tego na myśli, jeżeli cię to uraziło to wybacz. Chciałem powiedzieć tylko, że Mel wie jak dobrze zareklamować swój film, wywołać skandal, tak, że zwykli ludzie się do tego mieszają i chcą go zniszczyć. Myślę, że bez tych, jak to nazwałaś darmowych reklam z środowiska ludzie i tak przyszli by zobaczyć Pasję, bo była ona o tematyce religijnej, którą każdy powinien zobaczyća, a także dlatego, żeby ocenić na ile "ostre" są sceny męczenia Jezusa, co Gibson tak reklamował.
Pozdrawiam
Uwierz mi, nie uwzięłam się na "Gladiatora", gdyby tak było, moje wypowiedzi miałyby zupełnie inny ton. I choć przyznaję, że ocena, jaką wystawiłam filmowi Scotta, być może byłaby wyższa, gdybym wcześniej nie oglądała "Walecznego serca", to mój stosunek do tego ostatniego obrazu jest jednak daleki od ślepego uwielbienia, które mi przypisujesz. Myślę, że nie ma zbytniego sensu, abym dalej argumentowała swój wybór, bo wiem z doświadczenia, że do człowieka zakochanego wszelkie argumenty trafiają z ogromnymi oporami ;), dodam tylko, że jeśli jeszcze nie miałeś okazji zapoznać się z wcześniejszym dorobkiem reżyserskim Scotta, to zachęcam, bo naprawdę warto :) Sądzę też, że tak jak dla ciebie "Gladiator" jest filmem wyjątkowym, tak dla mnie dzieła Gibsona, szczególnie jego dwa ostatnie filmy, mają unikalną strukturę, są naturalistyczne a jednocześnie głęboko symboliczne, przypominają mi tak cenione obrazy Jacka Malczewskiego. Nie będę się już jednak rozpisywać, a mam do tego tendencję, podam jedynie linka do tematu o symbolizmie w "Pasji":
http://www.filmweb.pl/Nadal,chcecie,si%EA,k%B3%F3ci%E6,o,Pasj%EA%2C,czy,porozmaw ia%E6,o,czym%B6,innym,ni%BF,antysemityzm,i,brutalno%B6%E6,,temat,Topic,id=241175 [www.filmweb.pl/Nadal,ch ...]
Co do ataków na reżysera po tym, jak nakręcił on "Pasję", to uważam, że w większości były to zwykłe wymysły. Przypisywano Gibsonowi wszelkie możliwe grzechy, począwszy od tego, że jest on fanatykiem religijnym perwersyjnie zafascynowany przemocą i okrucieństwem oraz antysemitą, a skończywszy na tym, że jest ignorantem, prostakiem i zachłannym, wyrachowanym cynikiem. Poziom tych zarzutów był moim zdaniem żenujący - zamiast rzeczowo ocenić film postanowiono spalić na stosie autora ;) Sama poszłam na "Pasję" pełna najgorszych obaw, które nie potwierdziły się jednak.
Oczywiście, że ci wierzę, że twoja zła ocena Gladiatora nie polegała tylko na tym aby mu dokopać, bo ci bardziej podoba się porównywany do niego Braveheart. Nie przyjmuję twoich argumentów z oporami - wręcz przeciwnie jestem otwarty na krytykę i przyjmuję ją do wiadomości, przecież w końcu nie każdy żyjący człowiek na świecie ma lubić ten film, który ja kocham. Jeżeli widzę na forum, krytykę pod stroną obrazu Scotta to staram się temu człowiekowi wszystko wyjaśnić, pomagam mu spojrzeć na film od innej/lepszej strony, by zmienili zdanie, co czasami się udaję, a czasami nie.
Uważam, że temat Pasji jest już zamknięty, każdy ma swoje rację, a jeżeli nadal chcesz o tym podyskutować, to może lepiej przejść na forum tego filmu.
Prowadzimy taką miłą, merytoryczną dyskusję, że muszę przyznać wzrosło moje pozytywne nastawienie zarówno do filmu, jak i do głównego bohatera, więc jeszcze trochę i przyznam, że Crowe zgrał jednak ciekawiej niż Gibson ;) A temat "Pasji" uważam jak najbardziej za zamknięty, zresztą chodziło tu raczej o nadzwyczajne zdolności marketingowe reżysera tego filmu, w które, szczerze mówiąc, nie wierzę.
Mam taki ulubiony wiersz, który mi się właśnie z "Gladiatorem" kojarzy, a skoro na razie nie masz bloga, więc wklejam link z wierszem tutaj: http://www.poema.art.pl/site/itm_57732.html [www.poema.art.pl/site/i ...]
Może i tobie się spodoba :)
A widzisz! Jednak w jakimś tam stopniu udało mi się nastawić cię lepiej do Gladiatora. Oczywiście to wszystko zależało tylko i wyłącznie od ciebie, czy w ogóle chciałaś wziąść pod uwagę moje pozytywne słowa o Gladiatorze i spojrzeć na niego od lepszej strony. Twoje słowa - "wzrosło moje pozytywne nastawienie zarówno do filmu, jak i do głównego bohatera"- bardzo mnie ujęły i cieszę się, że zrobiłaś chociaż tyle, albo aż tyle.
Oczywiście wiersz bardzo mi się podoba, i jak go czytałem to, jeśli oczywiście go dobrze zrozumiałem, to cały czas przypominała mi się scena z filmu kiedy Maximus po samodzielnym pokonaniu kilku rywali, rzucił miecz w stronę tłumu i spytał się ich: "I co nie zabawiliście się?!" Kto wie, może Ridley trochę zapożyczył ten wiersz od Norwida?
W każdym razie dzięki za niego i pozdrawiam!
Specjalistką od jedynie słusznych interpretacji wierszy była moja licealna polonistka; między innymi dzięki niej byłam przekonana, że poezja jest śmiertelnie nudna, ale to tak na marginesie. Ja również skojarzyłam wiersz Norwida z tą właśnie sceną, o której wspomniałeś; bardzo sugestywną zresztą i... wartą przemyślenia.
Pozdrawiam cieplutko