Świeżo po seansie uważam, że nowa Godzilla miała o wiele więcej ze starszych japońskich
filmów, niż z wersji amerykańskiej. Odświeżony wygląd potwora nawiązuje do klasyków,
zmieniona geneza jego powstania, ale do zaakceptowania :)
Ludzie, którzy narzekają na to, że Godzilli było w tym filmie "niej niż w tej z 1998" nie znają
zapewne japońskich klasyków - i nie ma co się dziwić, nie ukrywam, że te filmy nie są w Polsce
zbyt popularne. Ale patrząc obiektywnie, w większości starych filmów o Godzilli też nie było
potwora za dużo. Zwykle pojawiał się po kilkudziesięciu minutach, w połowie filmu stoczył krótką
potyczkę z przeciwnikiem i dopiero końcówka była ostatecznym, końcowym pojedynkiem. Między
tym baaardzo dużo gadania, słabej fabuły i kiepskiej gry aktorskiej :P Sprawa wygląda tutaj
podobnie (no, gra aktorska jest na dobrym poziomie), przy czym brakowało mi ukazania jakiegoś
pierwszego starcia potworów, a wiemy, że po jakiejś godzinie miało już jedno miejsce. Twórcy
wyraźnie chowali Godzillę do samego końca filmu i nie wyszło to zdrowo - po prostu mogli lekko
przesadzić...
Czymś nowym w serii była za to narracja, która nie nawiązuje do poprzednich filmów serii
japońskich ani wersji amerykańskiej, a bardziej przypomina tę w "Strefie X" (Monsters), czy w
"Wojnie Światów" - mianowicie chodzi o to, że punkt widzenia prowadzony jest bezpośrednio ze
strony bohaterów, a same potwory wydają się jedynie tłem. Nie mamy tu akcji prowadzonej od
strony monstrów, kamera nie śledzi tego, co się z nimi dzieje, a to, co przeżywają bohaterowie - a
ile z walki gigantów zobaczymy w tle, zależy od tego, jak blisko wydarzeń były akurat postacie.
Jest za to sporo pojedynczych scen, które bardzo mi się spodobały (w scenie przejazdu
płonącego pociągu widzę możliwe nawiązanie do ostatniej Wojny Światów), a końcowa
FATALITA Godzilli - niesamowite :D:D niczym barbarzyńca trzymający w ręku odciętą głowę
pokonanego wroga :D