Jak w tytule. Zapewne takie osoby liczyły na rozwałkę przez 3/4 filmu i się zawiodły. Gareth Edwards buduje napięcie stopniowo i starał się jak najlepiej odwzorować w czasach współczesnych pierwszy film z 1954 z lekko zmienioną fabułą. Jak dla mnie bomba, spisał się na medal i 2 godziny w kinie były moimi najlepszymi. Reboot Godzilli przeznaczony tylko dla stałych fanów Króla Potworów - od początku do końca. Walki potworów przez cały czas jak w Pacific Rim? Tutaj nie znajdziecie. Oceny zaniżone, bo nastoletni widzowie nie znają fenomenu serii o tym potworze. Lekka nostalgia się wkrada z mojej strony...
"Gareth Edwards buduje napięcie stopniowo" Nawet przez minute filmu nie poczułem napięcia, więc chyba do tej pory stara sie je zbudowac :/
Ja też jestem wielkim fanem Godzilli (oczywiście japońskiej serii), ale się rozczarowałem. Rozumiem intencje reżysera, co nie zmienia faktu że jest za dużo, przeciętnych, średnio zagranych wątków ludzkich i za mało potworów (niecałe 20 minut, z czego Godzilli było mniej niż 10 minut). Film z 1954 też powoli budował napięcie jednak uniknął patosu, położył większy nacisk na tragedię ofiar Godzilli, odpowiednio zbilanoswał wątki ludzi i potwora. W tym filmie jest dużo akcji, ale więcej w nim scen rodem z filmu katastroficznego, niż z Godzilli. Wiele scen z potworami jest najzwyczajniej okrojona, np: kiedy poraz pierwszy pojawia się Godzilla i właśnie dochodzi do pierwszej walki, to nagle akcja filmu zwalnia i skupia się na chłopcu oglądającym wiadomości, po czym wracamy do pola bitwy, ale już po całym zajściu. W filmie Hondy, kiedy dochodziło do ataków to film zkupiał się wyłącznie na nich, za każdym razem pokazując coraz więcej. Nie uważam, żeby ten film był zły i nie warty uwagi. Scen z potworami są wykonane rewelacyjnie, wgniatają w fotel, ale po seansie czułem po prostu niedosyt (tym bardziej, że czekałem na film 2 lata).