Właśnie wróciłam z seansu w IMAXie i jestem zachwycona! Choć nie przepadam za filmami z potworami, mam sentyment do Godzilli - dlatego od paru miesięcy czekałam na ten film. Na film udałam się bez wybujałych nadziei - tym bardziej, że nie zachwyciły mnie newsy o obecności Muto w filmie. Uważałam, że co za dużo, to niezdrowo. I jeden potwór w filmie w zupełności wystarczy.
Ale wyszłam z kina po prostu zachwycona!
Godzilla, jak i jej wrogowie prezentują się wspaniale. Obecność Muto ma jak najbardziej uzasadnienie w fabule. Ani przez moment się nie nudziłam. Akcja rozgrywa się powoli, nieśpiesznie, z niektórymi bohaterami już na początku filmu się żegnamy. "Godzilla" od początku trzyma w napięciu. Bardzo ciekawa fabuła - nie ma porównania z wersją z 1998 roku!
Niesamowite zdjęcia i efekty specjalne. Oglądając dosłownie chłonęłam to, co działo się na ekranie.
Do tego rewelacyjna obsada aktorska - Ken Watanabe (jeden z moich ulubionych aktorów), Sally Hawkins (także ją bardzo cenię), Juliette Binoche, Bryan Cranston, Aaron Taylor-Johnson - cóż można chcieć więcej?
Może jedynie chciałabym, żeby Godzilla pojawiła się na ekranie ciut więcej minut. Mam trochę niedosyt tej gadziny.
Po zobaczeniu napisów od razu przyszło mi na myśl, że mogliby zrobić kolejną część "Godzilli".
Jestem naprawdę zachwycona filmem - choć nie gustuje w tym gatunku. To już chyba o czymś świadczy :)