Oceniam film „Godzinki” na 5/10. Film zaczyna się beznadziejnie. Idzie kobieta z osłem. I idzie, i idzie, i idzie. A potem pojawiają się bohomazowate napisy. I ona idzie. I są napisy. Idzie. Napisy. Idzie. Zastanawiałem się, czy nie dać temu filmowi najszybszej czerwonej kartki w historii kina, ale przetrwałem te fatalne napisy. I jak usłyszałem pierwszą odzywkę w tym filmie, to poczułem, że może nie być aż tak źle. Średniowieczne zakonnice, ale w odcieniu mulactwa, obrzucają się wyzwiskami z akcentem z Bronxu, więc zaczęło się dziać ciekawie. I od początku było w miarę nieźle, w tym rozmowy córki z ojcem przez kratę. Ksiądz jest przez cały film przebojowy, a należy zaznaczyć, że ma raczej fryzurę ze sceny afropunk. I jednocześnie podawane przez niego w czasie spowiedzi jego definicje sodomii są prześmieszne. Film oczywiście jest strasznie głupi i nieznośnie przewidywalny, ale za to świetnie zrobiony i płynnie zmontowany. Im dalej ten film trwa, tym bardziej dochodzi się do przekonania, że skoro tak fajnie popijają w nim wino, to chyba nie można tego filmu oglądać na trzeźwo… Oczywiście podstawą tego filmu jest Dekameron, bodaj jedna z najważniejszych książek w historii literatury, więc kto czytał, ten wie, co się wydarzy. Ale to surrealistycznie abstrakcyjne amerykańskie podejście do tego tematu bardzo mi się podoba. Ale też jest jakaś schizofrenia w tym filmie, bo jak pamiętam Dekamerona to uciech cielesnych było tam bardzo dużo, a w tym filmie, jednak amerykańskim, jednak obrazoburczym, jednak liberalnym, to tej cielesności ledwie jakaś cienka namiastka. Nawet taniec czarownic przy ognisku jest taki jakiś poubierany, nie licząc jednej jedynej, która w tym filmie dała się rozebrać. Czyli, cytując klasyków: „momenty były?” – no nie, nie było. Czy w takim razie można ten film za coś pochwalić? Nie dałem mu czerwonej kartki na początku i obejrzałem do samego końca i to niekoniecznie z powodu urody zakonnic. Obejrzałem go z powodu tego komicznego absurdu, który jest od początku do końca. A kiedy pojawiał się Lord Bruno, to już wiedziałem, że będzie prześmiesznie. Dzielnie też rozśmieszał biskup, szczególnie w momencie nadawania pokuty. Odniosłem też wrażenie, jakby producentom filmu skończyły się nagle pieniądze, bo zakończenie wydaje mi się urwane i wątki niedokończone. Tak czy inaczej film jest po prostu absurdalny, można go spokojnie oglądać przy kieliszku wina, komedia to raczej nie jest, ale rubaszny absurd i smakowite zakonnice potrafią wprowadzić w dobry humor. Pozdrawiam Was, Wasz Profesor Jan Film.