O "Amer" pierwszy raz usłyszałem obejrzawszy "Blackarię" - zdaniem wielu komentatorów, filmy te miały ze sobą wiele wspólnego. Nic bardziej mylnego, gdyż poza formułą neo-giallo, do której oba tytuły piją, trudno chyba znaleźć dwie bardziej odległe pozycje. "Blackaria" to amatorszczyzna pełną gębą, podczas gdy od strony realizacyjno-technicznej "Amer" nie ma prawa budzić najmniejszego zastrzeżenia. Więcej - ten film to wizualny majstersztyk, wspaniała uczta dla oczu, zmysłowa zabawa w kino, która wybiega jednak poza czystą grę schematami i gatunkowymi kliszami. Powiedziałbym wręcz, że jest to rzadki przypadek dzieła w pełni "samoświadomego": takiego, które wie, czym chce być, czym ma być i czym jest.
Zacznijmy od tego, że "Amer"... jest hołdem dla klasyków giallo: Argento ("Suspiria", "Profondo Rosso" - odwołań do tych obrazów jest chyba najwięcej, ale praktycznie cały film to hommage dla tego twórcy), Fulciego ("Sette note in nero"), Sergio Martino ("Torso") czy Bavy ("Sei donne per l'assassino"). Należy jednak przestrzec widzów oczekujących zawiłej kryminalnej intrygi i dużej liczby krwawych morderstw - tutaj tego nie znajdziecie. Film dzieli się na trzy części, z których każda skupia się na innym okresie w życiu Any: najpierw jest to upiorne dzieciństwo pełne strachów "z szafy", potem burza hormonalna okresu dojrzewania, wreszcie zamknięcie w wielkim stylu, już z dorosłą bohaterką. Całość jest praktycznie niema, z wyjątkiem paru mało znaczacych kwestii dialogowych. Mimo tego nie ma tu miejsca na nudę, bo "Amer" to po prostu orgazm w pigułce dla estetów. Zdjęcia, montaż, muzyka, wszystko to współgra tak idealnie, że nie byłem w stanie oderwać wzroku od ekranu. Słowem: czapki z głów dla reżyserskiego duetu. Ich dziecko to surrealistyczna, naładowana ogromną dawką erotycznego napięcia podróż do wnętrza jaźni. Polecam przed seansem skorzystać z usług jakiejś wrózki miłej - gwarantowane mocne wrażenia.
Praktycznie pełna zgoda. Choć dla mnie jest tu jednak mniej giallo, niż się spodziewałem. Zasadniczo jest nieco surrealistycznie w formie, co z sprawia, że banalna fabuła staje się niejasna. Tak wypasionego wizualnie i przesadzonego, pełnego różnych kadrów, kolorów, domniemamej symboliki, skrótów myslowych itp. giallo to ja jeszcze nie widziałem. Na dobra sprawę nawet kolorystka przywodzi mi na myśl tylko Suspirię (która na dobrą sprawę nie jest filmem giallo). "Torso" i "Sei donne per l'assassino" jakoś do głowy mi nie przyszły, a "7 czarnych nut" nie widziałem. Ale wg. mnie Amer to dużo wiecej niż hołd. Twórcy dali tu więcej z siebie, niż zaczerpneli od klasyków. Tak jak piszesz - to orgazm dla estetów. Osobiście polecił bym film bardziej fanom Caraxa czy Rivette, może niektórych obrazów Ruiza, niż klasycznych gialli.
Tak czy siak - niesamowita rzecz.