Na wstępie tego posta chylę czoła przed mistrzostwem Clinta Eastwooda, które objawiło się szczególnie w końcówce tego filmu. Biorąc pod uwagę jedynie to dzieło, jest ona bardzo dobra. Jednak ja skonfrontuję ją z innymi filmami Clinta, w szczególności z "Bez przebaczenia".
Chciałbym zwrócić uwagę na oczywisty fakt- postać grana przez Clinta ginie. Ten fakt, biorąc pod uwagę jego wcześniejsze dokonania aktorskie może zaskakiwać- ale, jak wiemy, Eastwood mówił, że grać w filmach już nie chce, więc jest to zapewne pożegnanie. I tu objawia się maestria tego człowieka. Na początek przytoczę zakończenie "Bez przebaczenia". William Munny grany przez Clinta dowiedziawszy się o śmierci Neda wścieka się i postanawia zemścić się na szeryfie. Jak to robi? Idzie do saloonu i go zabija, tak samo jego podwładnych. Straszna przeszłość bohatera daje o sobie znać. Natomiast w "Gran Torino" za postać analogiczną do Neda uznać możemy Sue. Nie zostaje co prawda zabita, ale pobita i zgwałcona. Budzi to wściekłość Clinta, a jak wiadomo wściekłość Clinta jest bardzo śmiercionośna. Walt idzie i daje się zabić. A sposób, w jaki to robi już zawsze będzie budził mój szacunek i podziw. Śmierć bohatera granego przez siebie to zdecydowanie nie to, do czego przyzwyczaił nas Clint w filmach ze swoim udziałem. Jednak Walt pokazuje, że naprawdę ma jaja. Co innego iść i z zimną krwią rozwalić głowy wszystkim swoim wrogom, co innego pójść pod ich siedzibę i osiągnąć w 100% swój cel wiedząc, że za chwilę zostanie się zabitym. Jednak Clint mimo swojej śmierci zwycięża. Pokazuje, że z nim się nie zadziera. Jeśli Eastwood faktycznie nie zagra już w żadnym filmie, Gran Torino jest wielkim ukoronowaniem kariery aktorskiej tego człowieka. Ukoronowaniem w stylu, jakiego nie osiągnie większość aktorów hollywoodzkich uznawanych za dobrych. Jeśli jednak Clint zdecyduje się grać dalej, będę tak jak przy "Gran Torino" patrzył, jak gra i cieszył się widząc styl, którego nie da się podrobić.