Z czystym sumieniem mogę mu wystawić ocenę 7/10...
Film dobrze zrealizowany ze świetną rolą Clinta Eastwooda... Postać zatwardziałego byłego żołnierza (z pochodzenia POLAKA - za to duży +) naprawdę mi się podobała...
ALE...
Jeśli chodzi o fabułę filmu już nie jest ka wystrzałowo... Przewidywalna od samego początku... Po pierwszych 15 minutach wiedziałem jaki będzie koniec filmu...
Banał przewijający się już nie raz w historii kina:
Postać głównego bohatera po przejściach z niełatwym charakterem...
Nagle na horyzoncie pojawia się postać lub postacie do których główny bohater żywi srogą nienawiść (lub delikatniej: niechęć) - i pokazuje to na każdym kroku...
W skutek różnych zdarzeń stopniowo jednak zaczyna widzieć że jego dotychczasowi ,,wrogowie" nie są w gruncie rzeczy tacy źli...
Zaprzyjaźnia się z nimi i w sumie wszystko jest ok...
Lecz jak zwykle pojawiają się nieprzewidziane komplikacje...
Główny bohater staje w obronie swych dawnych przeciwników...
Przypłaca to niestety życiem...
BANAŁ...
I jeszcze ta ostatnia scena... Przewidywalna jak cały film...
Uf, w końcu ktoś odbierający ten film tak jak ja, filmik spoko, ale żeby od razu 10/10?!? Trochę to na wyrost, dla mnie mocne 7/10!
pozdrawiam
Jeszcze dodam, że to zakończenie lekko mnie zniesmaczyło. Poświęcił siebie, żeby ratować sąsiadow (no dobrze, przyjacioł). Tylko pytanie: po co dał się zabić i to w tak głupi sposob?
5/10, ale obejrzeć warto...