PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=476580}
8,2 444 tys. ocen
8,2 10 1 443713
7,6 80 krytyków
Gran Torino
powrót do forum filmu Gran Torino

Ciekawość mnie zżerała, czy osoba tego formatu co Clint Eastwood poszła w stronę politycznej poprawności czy też zrealizowała coś na wskroś indywidualnego i wartościowego. I po obejrzeniu tego filmu jest mi ciężko określić myśl przewodnią, jaka towarzyszyła reżyserowi podczas realizacji tego filmu, o ile jakaś była.

Krytycy oczywiście na ogół zinterpretowali "Gran Torino" w przygniłym duchu zdychającej cywilizacji zachodu, a więc w ramach politycznej poprawności. W moim odczuciu Eastwood'owi przyświecało jednak coś innego. Najważniejsza była postać Kowalskiego i motyw odkupienia win z przeszłości, a dokładniej mówiąc zabijania ludzi w Korei. W tym bezbronnych. I ten wątek jest in plus. Został on świetnie poprowadzony i przede wszystkim zwieńczony niesamowitą sceną śmierci Walta. Przeczytałem gdzieś, że można ją interpretować bardzo szeroko; jako pożegnanie Eastwooda z aktorstwem. Człowiek, który zawsze zwyciężał i schodził ze sceny na dwóch nogach tutaj staje bezbronny naprzeciwko kilkunastu wycelowanym w niego lufom i pada krzyżem na ziemię. Może się to wydawać karkołomną interpretacją, ale coś w niej jest. Ja się pod nią podpisuję. I przy okazji tej sceny widać, że problem imigrantów rozwiązany nie został i bynajmniej nie to było celem tego filmu. Kilkunastu Azjatów celujących do Amerykanina w amerykańskim miasteczku jest chyba wymownym tego dowodem. Niektórzy przymykają na to wszystko oczy i merdają ogonkiem ze szczęścia na myśl, że Walt się "nawrócił" na jedynie słuszną polityczną poprawność. Jest to doprawdy śmieszne.

Metamorfoza Walta (i nie chodzi mi tu o ślepą wiarę w politpoprawność, bo przecież Kowalski do końca myślał narodowymi podziałami - i dobrze!) jest gorszym punktem filmu. Jest nieumotywowana psychologicznie. Spada na bohatera jak grom z jasnego nieba. Oto zgorzkniały, ponury, narzekający starszy człowiek kładzie ojcowską dłoń na główce nieszczęśliwego Azjaty, bo w ciągu kilku dni poczuł uczucie, które obce mu było przez kilkanaście lat życia z synami. Z nimi zapewne nie miał szansy doświadczyć tak wiekopomnego wydarzenia, jak naprawa samochodu czy wciągnięcie starej zamrażarki po schodach. A to właśnie takie sytuacje budują więź między nimi.

Aktorsko też mnie nikt nie zachwycił. Właściwie, to zachwycić mógł tylko Eastwood, ale i on nie zachwycił. Szanuję go bardzo za to co osiągnął i zrobił dla kina. Wiele filmów z jego udziałów uwielbiam, także i jego role; ale oglądając "Gran Torino" miałem wrażenie, że może dać więcej tej postaci. W wielu momentach jego gra aktorska stawała się zaś monotonna; były oczywiście też takie, które doskonale się wpisywały w postać ze scenariusza. Najlepiej wychodziło to wtedy, kiedy nic nie mówił, jakkolwiek by to nie brzmiało. Więcej było w tym emocji i siły niż w tych powtarzanych do znudzenia narzekaniach i utyskiwaniach.

Niezły film, ale bez rewelacji. Ma kilka mocnych punktów i sporo dołków... 6/10

ocenił(a) film na 9
Macabre

6/10 to jest mój drogi za mało. Film jest bardzo wartościowy, dobrze ukazuje motyw z białasami, którzy chcą się upodabniać do czarnych.
Świetnie również pokazane nastawienia Walta do religii, co o niej sądzi tak na prawdę, podobnie jest ze mną, mam podobne zadanie jak on. Może i to jest koniec filmów Clinta, jeżeli tak to odszedł z tarczą. Dużo zrobił dla kina to fakt. Uwielbiam jego filmy, może dlatego tak bardzo będę bronił tego filmu, ale cóż. Co do monotonności to w tych starych westernach to może był trochę monotonny, ale nie w tym filmie, miał po prosu grać takiego oschłego, gburowatego twardziela. Dobrze pokazuje jak się powinno sprawy załatwiać z takimi śmiesznymi chujkami.
Co to kierunki w którym poszedł Clint to myślę, że zrealizował coś indywidualnego i wartościowego.
Clint również podkreślił w tym filmie, co się dzieje z dzieciakami w tych czasach. Jego film na pewno ma jakieś przesłanie i daje do myślenia.
Nie sądzę też, aby najważniejsza była postać bohatera filmu, reżyser dużo również się skupiał na innych postaciach.

\Kilkunastu Azjatów celujących do Amerykanina w amerykańskim miasteczku jest chyba wymownym tego dowodem. Niektórzy przymykają na to wszystko oczy i merdają ogonkiem ze szczęścia na myśl, że Walt się "nawrócił" na jedynie słuszną polityczną poprawność. Jest to doprawdy śmieszne.\

Co jest niby śmieszne, przecież dał im popalić jak się turlali na jego trawniku, poza tym jednemu obił pysk, potem na końcu myśleli, że ma spluwę a tu zonk, to byli skośnookie bandziory. Według mnie zakończenie świetnie przemyślane, i tak wiedział Clint, że umrze niedługo ze względu na swoją chorobę, więc mu to było i tak rękę, przynajmniej dał święty spokój thao i sue.
Nie wiem stary czego tu się czepiasz, ale myślę, że nie filmów idealnych. Jeżeli jesteś takim bardzo fachowym krytykiem to nakręć lepszy film. Takim swoim królewskim podniebieniem zniechęcasz tylko ludzie do obejrzenia tego świetnego filmu.

Eh i jeszcze jedno co to ojcowskiej dłoni na główce dziecka to w czym Ty kurde widzisz problem? Był zgorzkniały, niemiły, ale nie zapomnij, ze miał też żonę i dzieci, nie mógłby przecież do końca suchym draniem. Miał w sobie jakieś uczucie tak jak każdy.

Jak na prawdę czytam takie komentarze to mi ręce czasami opadają. Wieczne niezadowolenie.
Zastanów się.

ocenił(a) film na 8
kamil_morawski1

Ta jego transformacja rzeczywiscie troche nieprawdziwie wyglada tylko ze gdyby tego nie bylo to fabula bylaby zbyt prosta. Clint po prostu by powybijał tych wszystkich zółtków w jego okolicy i z spektaklu z przeslaniem zrobilaby sie tania jatka : ) Eastwood i tym razem udowodnił wspaniałe umięjętnosci aktorskie. Co do zakończenia to dobrze ze takie zrobiono bo było to zwyczajnie logiczne.

kamil_morawski1

Motyw z białymi, którzy chcą się upodobnić do czarnych jest tylko króciutkim epizodem w tym filmie. Mnie również śmieszą takie zachowania, więc ta scena jest na plus, ale ciężko jest mierzyć wartość filmu przy jej pomocy. A co do religii, to Walt miał do niej stosunek sceptyczny, bo uważał, że więcej nauczyło go życie, aniżeli kazania nieopierzonego księdza zza ambony. Ale co jest w tym świetnego? Podobieństwo poglądów? Przecież to problem istniejący na marginesie tego filmu.

"Co jest niby śmieszne, przecież dał im popalić jak się turlali na jego trawniku, poza tym jednemu obił pysk, potem na końcu myśleli, że ma spluwę a tu zonk, to byli skośnookie bandziory. Według mnie zakończenie świetnie przemyślane, i tak wiedział Clint, że umrze niedługo ze względu na swoją chorobę, więc mu to było i tak rękę, przynajmniej dał święty spokój thao i sue."

Nie zrozumiałeś mnie chyba do końca. Chodziło mi o to, że wiele osób patrzy na ten film pod kątem problemu imigrantów i interpretuje go w ramach poprawności politycznej. Walt się nawrócił; Walt przestał być ksenofobem, Walt stał się bardziej tolerancyjny. Typowe. Postawa roszczeniowa wobec białego. I na tym kończy się według nich problematyka imigrancka. Bo biały przestał być tym złym. A to, że film kończy się w zasadzie sceną, w której kilkunastu Azjatów celuje do Amerykanina w amerykańskim mieście jest już mało ważne. Napisałem o zakończeniu pochlebnie, a śmiesznym nazwałem myślenie niektórych osób oceniających ten film pod wspomnianym powyżej kątem.

"Nie wiem stary czego tu się czepiasz, ale myślę, że nie filmów idealnych. Jeżeli jesteś takim bardzo fachowym krytykiem to nakręć lepszy film. Takim swoim królewskim podniebieniem zniechęcasz tylko ludzie do obejrzenia tego świetnego filmu."

Nie jestem fachowym krytykiem, a nawet w ogóle krytykiem, ale lubię analizować filmy. Nie trzeba być dobrym piłkarzem (w ogóle nim nie trzeba być), żeby wiedzieć, gdzie zawodnicy popełniają błędy; nie trzeba być śpiewakiem, żeby uczyć innych śpiewu i wiedzieć, kiedyś ktoś fałszuje, a kiedy nie, itd. Spojrzałem aż sam na swoje oceny i widzę, że najwięcej dawałem dziewiątek, są i dziesiątki, trochę słabszych ocen. Więc daruj sobie wycieczki ad personam przewijające się w Twojej wypowiedzi, bo nie zrobisz ze mnie snoba zauroczonego węgierskim kinem alternatywnym. To, że ktoś nie bije pokłonów przed "Gran Torino" nie oznacza, że cechuje go wieczne niezadowolenie.

"Eh i jeszcze jedno co to ojcowskiej dłoni na główce dziecka to w czym Ty kurde widzisz problem? Był zgorzkniały, niemiły, ale nie zapomnij, ze miał też żonę i dzieci, nie mógłby przecież do końca suchym draniem. Miał w sobie jakieś uczucie tak jak każdy."

Walt sam podczas spowiedzi wyznał, że nie miał kontaktu z dziećmi. W filmie przewija się nieustannie wątek martwych relacji pomiędzy nim a jego synami. Tymczasem spotyka Thao i nawiązuje z nim błyskawicznie bliższe relacje w czasie wykonywania jakichś prozaicznych czynności. O tym pisałem. I to jest właśnie ta sztuczność przemiany Kowalskiego. Wzruszające było to wnoszenie lodówki po schodach i pogłębienie relacji między starym zgredem a chłopaczkiem, i te sprzątanie posesji, i inne banały. To uproszczenia godne dramatów z serii "okruchy życia" bądź kina familinego, a nie reżysera tej miary co Clint Eastwood. Rozumiem, że przez tych kilkanaście lat, kiedy synowie żyli razem z nim, nie doświadczył on z nimi podobnych sytuacji. I nagle jak grom z jasnego nieba spada obok skośnooka rodzina i dochodzi do metamorfozy. Bo Gran Torino jako katalizator działań i przemian Walta także mnie nie przekonuje.

A i jeszcze jedno. Pisałem tylko o tym, że Eastwood kończy z aktorstwem, nie z robieniem filmów.

ocenił(a) film na 9
ocenił(a) film na 9
Macabre

Moim zdaniem, Eastwoodowi chodziło o coś innego, niż przestrzeganie przed rasizmem i pokazywanie, że nawet najgorszy rasista może się nawrócić. Mogę się oczywiście mylić, ale moim zdaniem Eastwood chciał wyrazić taką prostą prawdę, iż w każdej narodowości trafiają się zarówno dobrzy, jak i źli ludzie i gdy przychodzi nam się z nimi zetknąć, to lepiej jednak być po stronie tych dobrych. Waltowi Kowalskiemu nie należy się uznanie za to, że przestał być rasistą (bo czy naprawdę przestał nim być? Pomimo swojej sympatii do sąsiadów, ciągle na nich narzekał - że są dziwni, że są świrami i tak dalej, nie rozumiał ich obyczajów i jako taki dystans trzymał, a gdyby nie historia z gangiem plus scena na ulicy, gdy Afroamerykanie zaatakowali Sue, nie zbliżyłby się do nich w ogóle), tylko za to, iż pomimo swoich rasowych uprzedzeń potrafił ująć się za słabszymi. Mógł powiedzieć po prostu "a powybijajcie się wzajemnie Homongi, tylko wynocha z mojego trawnika", a jednak przejął się tym, że paru łebków ze spluwą terroryzuje ludzi, którzy tak naprawdę krzywdy nikomu nie wyrządzili. Nie powiedziałabym więc, że Kowalski ze złego Walta-rasisty nagle stał się dobrym Waltem, pełnym tolerancji dla innych ras i narodowości, który traktuje azjatyckich sąsiadów niemal jak własne dzieci. Raczej pokazał, że mimo wszystko miał jednak swoje zasady moralne, które nie pozwalały na tolerowanie bezsensownej przemocy, znęcania się nad słabszymi i niesprawiedliwości, która dotknęła ludzi chcących po prostu żyć swoim życiem, bez przeszkadzania komukolwiek. Stąd też, film nie jest receptą na problemy z imigrantami i nawoływaniem do porzucenia rasizmu. Na pewno sygnalizuje również problem gangów imigrantów, które są bezkarne, gdyż ich rodacy nie chcą zeznawać przeciwko nim (rodzina Sue i Thao nie chce powiedzieć policji, co się stało, członkowie gangu wiedzieli o tym doskonale, gdy postanowili się na nich mścić).
A jeśli chodzi o samo zbliżenie z sąsiadami, które na pierwszy rzut oka może wydawać się nagłe i nieprzekonujące, to, moim zdaniem, jest ono jednak uzasadnione. Na pewno na jego postawę miały wpływ wydarzenia z wojny, które go stale prześladowały i nie pozwoliły się cieszyć pełnią życia, ani zbudować dobrych relacji rodzinnych. Zachowanie jego synów i wnuków woła o pomstę do nieba, ale... ktoś ich wcześniej wychowywał - zgorzkniały ojciec, który wymagał od wszystkich jedynie świętego spokoju i przyzwoitego zachowania. Może teraz chciał nieco odkupić swoje wcześniejsze przewinienia w tym zakresie (spowiada się z tego, iż nie zbudował dobrych realcji z synami, wyznaje, że go to męczyło). Wydaje mi się jednak, że nie tylko niespełnione ojcowskie uczucia i wspomniane wspólne wnoszenie zamrażarki po schodach zbudowały tę nieco idylliczną (gdyby nie specyficzne zachowanie Walta) więź z Thao i Sue. Kowalskiemu tej więzi po prostu brakowało, był samotnym człowiekiem, z ciężkimi wspomnieniami i poczuciem winy, z rodziną dybiącą na jego majątek, a tu nagle ktoś się zaczął o niego bezinteresownie troszczyć (np. scena z Sue przerażoną po tym, jak zobaczyła Walta plującego krwią) lub nazywać go dobrym człowiekiem (jak jemu się wydawało, że jest raczej zły). Od swojej rodziny i innych, wydawałoby się, bliskich ludzi tego nie usłyszał nigdy. Relacji z Sue i Thao nie można więc sprowadzać tylko do echa ojcowskich uczuć. Dlatego też ta jego transformacja nie spadła jak grom z jasnego nieba, ale i do końca nie została przeprowadzona. Oczywiście, jego życie rodzinne i kiepskie relacje z synami ułatwiły mu zbliżenie się z Thao i Sue, na pewno poczuł jakieś ojcowskie uczucia, których nie miał dla synów, ale Walt dopiero się oswajał z faktem, iż obcy mu sąsiedzi, imigranci, mogą z jakiegoś powodu uważać go za wartościowego człowieka.
Jeśli chodzi o religię (została wspomniana w powyższej dyskusji), to nie powiedziałabym, że jego stosunek był aż tak jednoznaczny. Pod koniec się jednak wyspowiadał (co znamienne - nie z tego, co robił na wojnie), a w kulminacyjnym momencie zaczął odmawiać swoją pokutną modlitwę. Księdzu też, pomimo początkowej niechęci, pozwolił się do siebie jako tako zbliżyć. Można powiedzieć, że na wszelki wypadek, jednak chciał swoją religijną powinność wykonać, zapewne trochę na zasadzie "a jeśli ten ksiądz ma rację?".

Letniewino

O to, to! Właśnie. Zgadzam się z twierdzeniem, że film nie jest kolejną bezmyślną krucjatą przeciw rasizmowi. Ta najczęściej musi spocząć na politycznie poprawnej mieliźnie. Walt Kowalski do końca myślał - mówiąc kolokwialnie - podziałami. I słusznie! Ten film mówi raczej o tym, żeby każdy czuł swoją odrębność i szanował tradycję. W to wpisuje się też epizod z chłopaczkiem, który chce machać rękoma jak czarnoskórzy i pleść te same farmazony, co oni. Myślenie podziałami wcale nie przeszkadza dostrzec Kowalskiemu sprawiedliwości i dobra tam, gdzie ono faktycznie jest. Zrzuciłem trochę winy na film, chociaż winni są raczej liczni recenzenci, którzy widzą w nim coś, czego tam nie ma.

Rozumiem, co mogło kierować przemianą Walta; rozumiem motywacje tej przemiany. Przyznaję Ci w tym miejscu rację. Faktem jest jednak dość uproszczone, szybkie i właśnie idylliczno - ckliwe przedstawienie owego pogłębiania relacji. I tutaj psychologiczna osnowa schodzi na dalszy plan, a na pierwszy wkracza skrótowość. Trochę familijnego kina.

ocenił(a) film na 10
Letniewino

@Letniewino sam bym lepiej bym tego nie ujął:) Szacunek za tą wypowiedź i rozłożenie na czynniki pierwsze problemów z którymi autor tematu najwidoczniej sobie nie poradził...

@Macabre cieszę się, że Twoje wypowiedzi trzymają poziom, ale widzę u Ciebie pewien problem... Otóż zbyt szczegółowo podchodzisz do tematu, za bardzo zagłębiasz się w konstrukcję filmu, zamiast przyjąć go takim jakim jest (a jest naprawdę filmem rewelacyjnym)
Coś na zasadzie: "Nie podobał mi się Gladiator, bo był zbyt patetyczny a główny bohater przecież nie mógł walczyć z cezarem". Nie wiem czy to trafne porównanie, ale pierwsze jakie przyszło mi do głowy. Mam nadzieję, że jednak zrozumiałeś sens. Proponowałbym więcej luzu i odbieranie filmów na zasadzie opowiedzianej historii, bez zagłębiania się w mało istotne szczegóły i doszukiwania się drugiego dna. Pzdr