Jeden z najlepszych filmów jakie miałem ostatnio okazję oglądać. Clint zagrał po prostu genialnie, zresztą - scenariusz też genialny. Gorąco polecam - pozycja obowiązkowa dla każdego, kto lubi dobry film...
Kurde, niby prosta, banalna wręcz historia, niby nic się nie dzieje, a film ogląda się "z wypiekami na twarzy"...Oto przykład jak w oszczędny sposób można pokazać dosłownie wszystko. Clint Eastwood udowadnia poprzez "Grand Torino", że jest genialnym reżyserem i aktorem. Gucio mnie obchodzi, że ktoś go nie lubi, że ktoś go nie rozumie, że ktoś go uważa za starego pryka, że zupa była za słona...Ja go uwielbiam. Uwielbiam jego "stare" westerny, uwielbiam "nowsze" pozycje z tego gatunku ("The Unforgiven"), kocham brudnego Harrego i zółtodzioba, ale szczególnie cenię sobie ostatnie obrazy Clinta Eastwooda. "Million Dollar Baby" powalił mnie na kolana, po jego seansie miałem niezłego doła. "Oszukana" mną wstrząsnęła, tak tematem przewodnim jak historią, która rozgrywa się "w tle". A "Grand Torino" mnie...zauroczył. Cytując słowa księdza Janovicha ten film jest słodko-gorzki, taki właśnie, jakie jest życie. Śmiech miesza się tutaj ze łzami, ale za to w jakim stylu. Nie mogę po prostu wyjść z podziwu, że można przy użyciu prostych środków dotrzeć tak głęboko do widza. Niczego nie zmieniłbym w tym filmie. Daję mu 10/10 i nie obchodzi mnie, że ktoś to wyśmieje. Amen.
Dokładnie twoja opinia oddzwierciedla moje odczucia . Świetny film . Najbardziej ujęła mnie jego bezduszna rodzina . Wszyscy tacy sami , myśleli tylko o sobie i swoich profitach z śmierci staruszka. Wręcz czekali na nią . Traktowali go jak przedmiot . Okazało się że dla głównego bohatera znaczą jego własni sądzieci emigranci z Azji . W ciągu paru miesięcy znalazł z nimi więcej wspólnego niż z całą rodziną .