Ciekawe jest to, że choć w zachowaniu Grincha widać wyraźnie nieobliczalny i szalony styl Carrey'a (który w Polsce nieudolnie usiłuje naśladować Cezary Pazura), to twarz aktora nie pojawia się na ekranie nawet przez chwilę, cały czas skryta jest za szczelną, zieloną maską. Ponieważ w Polsce film wyświetlany jest wyłącznie w wersji z dubbingiem, to pewnie wielu Polaków nie zauważy nawet udziału tej niekwestionowanej gwiazdy komedii made in USA. Główną rolę żeńską gra malutka Taylor Mommson (to jej pierwszy film), kreująca z wielkim wdziękiem córeczkę urzędnika z ktosiowej poczty, która dowiedziawszy się o losach Grincha, postanawia przywrócić go społeczeństwu, zwłaszcza, że za pasem kolejna Gwiazdka.
Film jest zrobiony po prostu pięknie. Scenografia, w dużej mierze z komputera, jest cudna. Naprawdę jak w prawdziwej, świątecznej baśni. Aktorstwo, poza wymienioną dwójką, bez rewelacji, ale w tej konwencji ciężko się wykazać. Świetna jest muzyka (niemal tradycyjnie już bardzo przyzwoicie spolszczona - dubbing stoi w Polsce naprawdę na niezłym poziomie). Scenariusz jest lekki, autentycznie śmieszny i ma nie narzucające się, choć dosyć ewidentne dwa głębsze przesłania. Po pierwsze, w Święta nie prezenty są najważniejsze, nawet nie ta cała tradycyjna otoczka. Po drugie, co dla mnie ważniejsze, nie wolno nikogo odtrącać ani wyśmiewać jego inności, bo to prowadzi do zamykania się w sobie, samoizolacji i w końcu do nienawiści do całego świata i jednocześnie do siebie samego. To bardzo ważne i powinni o tym pamiętać głównie dorośli, zwłaszcza ci, którym zdarza się przeszarżować w swoich, mocno prawicowych z reguły, poglądach.