Jerzy Gruza, doskonały, reżyser wkroczył w świat zniesławionych reality shows z nową komedią, zatytułowaną "Gulczas, a jak myślisz". U przeciwników Big Brothera sam tytuł powoduje już niesmak. Niesmak częściowo uzasadniony, lecz nie do końca właściwy. Wchodzi już w nawyk, że na samą myśl o kolejnej konsekwencji programu, w formie gazetki, koszulki, zegarka, maskotki czy wreszcie filmu, spada nam poziom optymizmu. Tak, nie da się ukryć, że program Big Brother to czysta komercja, zabieg marketingowy mający na celu zarobienie milionów.
Jednak tytuł filmu dziwnie mnie przyciągnął. Chyba po prostu przyzwyczaiłem się, że reality shows stały się już cząstką naszej rzeczywistości i walka z nimi skazana jest na niepowodzenie. I to chyba przyciągnęło mnie do kina. Świadomość, że Gruza może zakpić sobie i z programu i z ludzi, którzy go krytykują. Pokaże w krzywym zwierciadle teraźniejszość, a szczególnie media, które kręcą się na okrągło wokół tematu reality shows. I w tym przypadku tytuł byłby jak najbardziej trafny.
Przy oglądaniu owocu pracy Gruzy doświadczyłem jednak dziwnego uczucia. To chyba nie był zawód, nawet nie zdziwienie, a raczej totalny mętlik. Fabuły nie zrozumiałem. Zauważyłem tylko ciąg zawiłych, niczym w telenoweli wątków, mieszających się ze sobą. Widziałem Gulczasa na motorze, który wita się z Klaudiuszem. Widziałem jak w tym samym miejscu kręcony jest film z Moniką Sewioło i Karoliną, która zjawiła się tam znienacka, po ucieczce z ukochanym Grzesiem. Ale to jeszcze nie wszystko. W okolicy znajduje się też Alicja Walczak, która nie zrozumiała filmu "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona droga płciową", zdezorientowana Manuela z mikrofonem, Gosia, uprawiająca seks z Rafałem, który spadł ze spadochronu, na stado rozebranych kobiet, pobity Janusz Dzięcioł, Rewiński z bliżej nieokreślonym tłustym mężczyzną, Andrzej Lepper wygłaszający dziwne hasła polityczne, a także reklama piwa, telefonu komórkowego i wody mineralnej. Na końcu domyśliłem się, że w grę wchodził również psychopatyczny morderca z lasu.
Niestety reżyser nie zostawił mi chwili do zastanowienia się nad skomplikowanymi powiązaniami i pewnie musiałbym oglądać film jeszcze raz, by zrozumieć dlaczego Gulczas wita się z Klaudiuszem, lub czemu obejmuje Karolinę w ostatniej scenie, choć pierwszy raz ją zobaczył. Nie pojąłem też roli samego Jerzego Gruzy, siedzącego na balkonie, czekając na Dariusza. Zdaje się, że próbował parodiować "Rejs", ale skończyło się tylko na naśladownictwie. Tak samo nieudana jest próba parodii "Życia jako śmiertelnej choroby przenoszonej drogą płciową", z której kompletnie nic nie wynika, a do tego pozostawia nas całkowicie obojętnych, w ogóle nie śmiesząc. Gruza stworzył swoje dzieło właśnie z takich nieudolnie posklejanych scen, tworząc sieć dziwnych, skomplikowanych konfliktów, miejscami naiwnych, w większości zaś drażliwych i niesympatycznych.
"Gulczasa, a jak myślisz" formą przypomina chaos, trudny do zdefiniowania, pogmatwany, pełen pytań bez odpowiedzi. Najbardziej smuci nas jednak to, że Gruza zastosował taką formę całkiem świadomie. Nie jest to nowością, do skeczowej formy, przypominającej bardziej "Maraton uśmiechu" niż film próbował nas przyzwyczaić Olaf Lubasznko swoimi dwoma fatalnym filmami, a zarazem kasowymi sukcesami. I dopiero teraz znajdujemy odpowiedź na pytanie, po co my to wszystko oglądamy. Gruza nie daje nam już nawet złudzeń, że na wyłaniające się z tego chaosu pytania i wątpliwości nie dostaniemy już odpowiedzi. Oglądaliśmy kolejny wyrób w stu procentach komercyjny. Pusty wyrób, który ma za zadanie przyciągnąć widzów do kin swoim tytułem i obsadą. Żal do reżysera czuje się dopiero po wyjściu z kina. Wtedy dopiero możemy śmiało stwierdzić, że rozchwiane, zawikłane wątki i skecze prowadzą do nikąd. Twórcy nie postarali się nawet o stronę techniczną: montaż i dźwięk są po prostu śmieszne. Nie wywołali ani raz uśmiechu, bo po filmie oczekujemy czegoś więcej niż sceny klaunów z ogranymi dowcipami.
Na koniec chciałbym rozwiać wątpliwości fanom programu Big Brother. Tytuł, jak wytłumaczone jest w filmie w ogóle nie ma związku z programem, tak samo jak cały scenariusz nie ociera się nawet o reality shows. A przepraszam! Jest taka jedna scena, w której "otwierają się" niebiosa i dociera do nas głos (zapewne należący do Boga) mówiący: "Piotrze, zapraszam do pokoju zwierzeń". Co chciał przez to powiedzieć Gruza? I ta kwestia dołącza do stosu pytań, na które nikt nie znajdzie odpowiedzi.
Ocena: 1/10