Każdy gatunek filmów, książek czy gier ma swoją "biblię", swoją świętą relikwie bez której żaden fan, czy wytrawny znawca nie może się obejść. Jak "Rambo" dla filmów sensacyjnych czy "13 posterunek" dla Polskich sitcomów, tak "Gwiezdne Wojny" jest złotym posągiem dla Sci-Fi. Tworzenie kontynuacji tych dzieł jest jak próba przeniesienia wielkiego posągu na jeszcze wyższy cokół. Czy Michael Arndt, Lawrence Kasdan i przede wszystkim J.J. Abrams podołali temu wyzwaniu? 
 
Ja mam wrażenie że zapatrzeni w poprzednie części sagi, stali nieruchomo przez kilka miesięcy. Po czasie spędzonym na lekturze doszli do wniosku iż zastosują wspaniałą technologię znaną przez naszych maturzystów i wyćwiczoną do mistrzowskiego poziomu przez polskich studentów. Technologię tą znacie pod kryptonimem "kopiuj - wklej". 
I tak film zaczyna nam się od interwencji "Najwyższego Porządku" na Jakku, gdzie zdesperowany pilot rebelii ukrył tajne dane w pamięci swojego droida, sam zaś zostanie porwany przez szturmowców.... Hmmm... Oczywiście zupełnym przypadkiem Epizod IV zaczyna się gdy księżniczka Lei wpada w ręce Imperium a tajne plany zamyka w pamięci swojego droida. 
Ok, dobry początek, i co mamy dalej? Dalej sprawy się tak mataczą że siły rebelii muszą zniszczyć..... gwiazdę śmierci? 
Rozumiem że Imperium wykupiło całą linie produkcyjną takich gwiazd i przez następne 8 części jeszcze 7 takowych zobaczymy. Nowy Porządek jednak wysnuł wniosek z historii i tym razem szyb do jądra Gwiazdy Śmierci zakryto pokrywką - Bu ha ha ha ha. 
Nie chce już wspominać płomiennego przemówienia generała Huxa i wyciągnięcia rąk szturmowców w jednoznacznym geście. Jedyne czego mu zabrakło to przyciętego zarostu między ustami a nosem. 
W filmie na pewno na duży plus zasługuje gra aktorska. Daisy Ridley jako i John Boyega są bardzo wyrazistymi postaciami. Efekty specjalne nie wniosły żadnych rewolucji, jednak oglądało się je miło, są na pewno bardzo dopracowane. Zwłaszcza skok w nad przestrzeń, który w nowej trylogii został jakoś zignorowany przez Lucasa. 
 
Kawa na ławę, część VII jest jedną wielką powtórką. Fakt, wielu fanów, którzy nie lubili nowej trylogii (czyli tej I-III) znalazło w VII części swoją ostoje dzieciństwa. Starej baśni okrytej nową oprawą, ale to nie jest kontynuacja, to stara konstrukcja, w którą Abrams bał się ingerować. To prawda, wspaniale powrócić do pościgów, mocnych zwrotów akcji czy humoru, przypominanego zawsze w najbardziej niespodziewanych momentach. Mimo to 
Gwiezdna kuźnia, Darth Bane, opowieści z pałacu Jabby - jest masa różnych historii, w których mógł by otworzyć własne skrzydła zamiast przymierzać te zrzucone przez Lucasa. 
 
Film oceniam 6/10 za muzykę Johnego Williamsa, który znów pokazał, że w tym uniwersum nikt go nie zastąpi, za bardzo dobrą grę aktorską stary jak i nowych twarzy, za świetne efekty specjalne, świetne zdjęcia i kadry. Podroż Ray przez pustynie pełną wraków statków, czy pojedynek w zimowych lasach. Po przypomnieniu czaru starej trylogii mam nadzieje że w części VIII J.J. Abrams otworzy swoje drzwi i odda nam swój talent, bo stać go na wiele więcej :)