Najtrafniej ten film i jego scenariusz można porównać do: 
Sześciu pysznych obiadów i resztek z nich. W tym filmie te "resztki" wrzucono do jednego wielkiego gara, wymieszano, oprawiono w piękną wizualną otoczkę, dodano kilka nowych przypraw - aktorów - i podano na stół jako nowe, cudowne danie. 
Czy coś takiego może być smaczne, jeśli się nawet nie do końca wie co się je? 
 
Ci którzy nie wiedzą do końca co mam na myśli, niech obejrzą pozostałe sześć części gwiezdnych wojen i spróbują dopasować fragmenty "przebudzenia mocy" do tamtych filmów. Gwarantuję, iż nie powinno być to trudne.