Film miał dać odpowiedź na pytanie czy będzie tylko sprawnie zrealizowanym „skokiem na kasę” i żerowaniem na fenomenie Gwiezdnych Wojen by wykreować kolejnego taśmowego blockbustera czy faktyczną kontynuacją z krwi i kości. I udowodnił. Na korzyść, niestety, pierwszej tezy. Mamy do czynienia z efektownym remake’em Nowej Nadziei, maksymalnie naszpikowanym odniesieniami do starych części, ale zostawiających z bolesnym uczuciem, ze to bardziej epigoński hołd niż nowa jakość. Zamiast Rebelii i Imperium, Ruch Oporu i Nowy Porządek (bez słowa wyjaśnienia jak do tego doszło i jak Republika zmarnowała tak okrutnie swoje zwycięstwo), zamiast Darh Vadera – jego fanboy, o mentalności emo-nastolatka, zamiast imperatora Palpatine’a (który akurat w Nowej Nadziei się nie pojawiał) – hologram jakiegoś zombie-gnoma rodem z uniwersum Tolkiena. Han Solo, mimo 70tki na karku, znowu, znowu jest przemytnikiem i popychadłem, ściganym przez gangsterów (jak do tego doszło po tym jak został generałem i bohaterem Republiki, ani słowa, podobnie jak i o tym dlaczego rozstał się z Leią). Na pustynnej planecie (ciężko powiedzieć czym się różni Jakku od Tatooine) mamy nastolatkę obdarzoną mocą, która na koniec odnajdzie starego mistrza Jedi (czeka na nią na kosmicznych wyspach Galapagos). Komunikat zakodowany w androidzie, finałowa scena zniszczenia super-broni i tak dalej. Nowa trylogia 1-3 budziła mieszane uczucia wśród wielu fanów ale definitywnie przedstawiała inną historię, była prequeleme rozwijającą w tył całą linię fabularną, tu zaś zamiast rozwinięcia w przód – odnosi się wrażenie, że mamy powtórkę z rozgrywki tylko stare dekoracje zostały wymienione na nowe. No i właściwie nie ma ani Jedi ani Sithów, ani pojedynków na miecze świetlne (nie licząc jego parodii z finałowych scen). To chyba jedyne nowatorstwo.
Przy tym wszystkim film ogląda się nieźle, nowe postacie są ciekawie napisane, a stara gwardia na ekranie wywołuje sentyment, podobnie jak ponowne zanurzenie się w całym uniwersum – ale wychodząc z kina towarzyszło mi dojmujące uczucie zażenowania.
Zwróciłeś uwagę na wtórność planety Jakku. W ogóle planety w tym filmie są słabe i mało oryginalne. Jest kopia Tattoine i Hoth z Imperium. Nic nowego. Słaby czarny charakter poza tym. Gdziemu do Vadera, czy nawet Dooku. Dużo wiecej ciekawszych rzeczy widziałem w tak krytykowanym niegdyś Mrocznym widmie. Nawet scenariusz jest tam ciekawszy
Akurat jak na początku Kylo był grany całkiem fajnie, z tą jego wściekłością, tym jego szaleństwem był bardzo fajny. Tylko później skasowali go na korzyść tej dziewczyny. Po co teraz kolejne części, skoro już główny antagonista został pokonany? Po co ma się jeszcze uczyć od Luka?