Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy

Star Wars: Episode VII - The Force Awakens
2015
7,2 262 tys. ocen
7,2 10 1 261561
7,3 64 krytyków
Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy
powrót do forum filmu Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy

Garść myśli bardzo na gorąco.

Kylo Ren - największa c*pa w całej sadze. Przy nim nawet Jar Jar Binks to gość z jajami i charakterem. Sprawdziły się obawy tych, którzy przeczuwali, że zamiast potężnego Sitha z charakterem będzie gość o mentalności emo-nastolatka mszczący się na tacie, że ten miał dla niego za mało czasu za dzieciaka. Gość ani przez chwilę nie budzi grozy, widać, że inni funkcjonariusze Nowego Porządku traktują go z rezerwą (pewnie jako protegowanego tego Snoke'a, na zasadzie: zjeb*ny gówniarz, ale musimy go tolerować). On sam pokazuje od pierwszej sceny, że jest rozchwiany emocjonalnie (Darth Vader też karał za niepowodzenia, ale litości! robił to z klasą, a nie rozpierdalał jak leci, wyglądając przy tym jak nastolatek, któremu rodzice odcięli dostęp do Internetu, albo ktoś ograł w FIFIE), mający kompleks taty (za mało grali razem w scrabble?) i dziadka, z którym rozmawia w myślach siedząc na kiblu (dziadku, chciałbym być tak potężny jak Ty, aż sobie zrobię maskę i będę nosić, cholera wie po co, by się upodobnić). Darth Vader też był wewnętrznie rozdarty i tkwiło w nim dobro, ale nie jęczał od pierwszej sceny, że nie wie co ze sobą zrobić i żeby ktoś go zainspirował i mu pomógł. Do tego niby się szkolił we władaniu mieczem, jak można podejrzewać, ale nie potrafi pokonać 2 gości, którzy mieli miecz świetlny pierwszy raz w życiu w ręku. W sumie nie dziwię się, że miał kompleksy.

Tu nie chodzi nawet o niego - jako postać drugiego planu byłby może interesującą postacią. Ale jednym z mocnych punktów wszystkich poprzednich części byli wyraziści szwarccharakterzy, a tu mamy tylko hologram jakiegoś zombie-gnoma i emo-psuedo-Sitha (nie wiadomo czym miałby być ten Zakon Rena, ale jeśli on ich szkolił to nie wróżę im długiej przyszłości), który sam nie wie czego chce, nie budzi żadnego respektu, nie umie walczyć i dla dodania sobie animuszu posługuje się bajerami w stylu maski i odjechanego miecza świetlnego.

Z drugiej strony mamy podobną pustkę - we wszystkich częsciach był potężny, budzący szacunek Jedi, Qi Gon Jin, Obi-Wan (Ben) Kenobi, Yoda, etc., potem Luke. Tutaj mamy Luke'a w ostatniej scenie, a wcześniej 2jka żółtodziobów przez prawie cały film ucieka przed Nowym Porządkiem (swoją drogą, Rey i Finn to całkiem nieźle napisane i ciekawe postaci, nie przeszkadzają mi). Mimo, że fabularnie mamy więc totalną zrzynkę z Nowej Nadziei, samo sedno schematu Gwiezdnych Wojen (jasna vs ciemna strona mocy, Jedi vs Sith) zostało złamane.

Z innej beczki: jak to możliwe, że Rebelia po takim triumfie nad Imperium tak zjebała sprawę? Z jakiś niedobitków pozwoliła uformować się takiej organizacji, którą stać było finansowo i organizacyjnie na zrobienie jeszcze bardziej wyrąbanej super-broni niż obie Gwiazdy Śmierci, wysyjającej energię ze słońc i niszczącej po parę planet za jednym zamachem? (swoją drogą: wiem, że Gwiezdne Wojny nigdy nie aspirowały do wiarygodności naukowej, ale...c'mmon! problemem Gwiazdy Śmierci na pewno nie było to, że są za małe czy za mało potężne..ale nie, musimy zrobić coś jeszcze większego.)

wzorowanie Nowego Porządku na III Rzeszy..aż do przesady. Kolorystyka, ten gość z nadmierną gestykulacją i niemieckim akcentem, hailowanie szturmowców. Tylko wąsika brakowało.

Han Solo rewelacyjny. Ale co do cholery się stało w międzyczasie? Dlaczego generał i bohater Rebelii, potem Nowej Republiki nagle znowu na stare lata jest przemytnikiem i popychadłem? Wszystko przepił i przehulał po tym jak mu syn zwiał? I co się stało między nim a Leją?

Scena jego śmierci: przez cały czas miałem z tyłu głowy coś takiego: "Ben, wracaj do domu. - a dostanę wyższe kieszonkowe i będę mógł wracać po 22giej? - No dobra. - Okej, to wracam. " No ale niestety. A potem największa c*pa całej sagi zabija najfajniejszą postać całej sagi.

przynajmniej Ford wiedział kiedy ze sceny GW zejść.