J. M. Coetzee należy do moich ulubionych pisarzy - czytałem wszystkie jego książki (i mam je zresztą w swojej bibliotece). Cenię go między innymi za oszczędny, a jednak głęboko poruszający emocjonalnie styl. Nikt nie potrafi tak wczuć się w opisywaną postać, jak on - czy będzie to człowiek z amputowaną nogą, podstarzała i samotna pisarka, umierająca staruszka, żyjący na pustkowiu na wpół zdziczały murzyn, oszalała kobieta, czy wreszcie zmagający się z infamią profesor. Każda opisywana przez niego postać jest zdumiewająco żywa i prawdziwa. Cenię też Coetzeego za szczerość, odwagę (graniczącą niemal z ekshibicjonizmem) oraz za to, że zmusza do myślenia i nigdy nie oferuje łatwych pocieszeń.
Minęło już kilka lat odkąd czytałem "Hańbę" i nie pamiętam z niej wielu szczegółów - trudno mi więc w tej chwili porównywać ją z ekranizacją. Pamiętam jednak ducha tej książki. Była ona niezwykle poruszająca, niemal wstrząsająca. Pamiętam też głęboki smutek, który wyczuwalny był na każdej niemal stronie tej powieści. Nie był to jednak smutek beznadziejny, ale zbawienny. Bo okazuje się, że nawet hańba może stać się tym impulsem, który wydobędzie na powierzchnię głęboko skrywane pokłady dobra. Choć może to dobro najtrudniejsze. I także głęboko ukryte – jak godność psiarza.
Co z tego zostało w filmie? Niestety niewiele. Próżno doszukiwać się w tym obrazie jakichkolwiek emocji. Jest on suchy i jałowy jak piaski Afryki. Nie wiem dlaczego - sam tego do końca nie rozumiem. Jest nakręcony bardzo poprawnie. I może właśnie w tym szkopuł - może zbyt poprawnie. Czasem aż prosi się, by reżyser dał się poprowadzić Coetzeemu za rękę. On w swoich książkach nie szczędzi nam brutalnych opisów, nie przejmuje się estetyką: czy to wtedy, gdy opisuje akt płciowy podstarzałych ludzi, czy np. okrucieństwo wobec zwierząt lub ich operacje medyczne. W filmie tylko scena z kozłem ociera się o tę właściwość prozy Coetzeego (choć i tak jest ona złagodzona w porównaniu z pierwowzorem). W innych przypadkach (np. sceny seksu) film albo ucieka się do miłych estetycznie i neutralnych zbliżeń, albo ucina scenę w odpowiednim momencie (bo np. on stary, a ona gruba - kto by to chciał oglądać). Myślę, że taka naoczność temu filmowi by nie zaszkodziła. Nabrałby może trochę charakteru bliskiego poetyce pierwowzoru.
Obraz ratuje trochę obsada: Malkovich jest jak zwykle świetny (choć początkowo nie pasował mi do tej roli), a i Jessica Haines sprawdza się w roli Lucy (trudno ją rozgryźć, ale może o to twórcom chodziło?).
Mimo wszystko jest to rozczarowanie - zwłaszcza dla kogoś, kto kocha książki Coetzeego, spośród których "Hańba" jest jedną z najlepszych.
Podzielam twoje zdanie z tą różnicą, że jeszcze nie przeczytałam wszystkich książek Coetzee'ego. Zabieram się od stycznia, ale po "Lalce", "Potopie" i "Zbrodni i karze" muszę trochę odsapnąć i przestawiłam się na Tess Gerritsen. Za to w wakacje sobie to odbiję:)
Co do filmu. Ocenę dodam w przyszłym tygodniu, bo dla tego filmu mogę poświęcić te kilkanaście złotych zamiast ściągać z sieci. Pewnie będzie tego wart, bo zwiastun wydaje się dosyć klimatyczny. I Malkovich jako Lurie? Mam dobre przeczucia...
Jeśli chcesz oglądnąć ten film, to oczywiście polecam wybrać się do kina - jak najbardziej. Ja "Hańbę" też oglądałem na dużym ekranie na jednym z seansów przedpremierowych.
Również należę do osób, które lubią (uwielbiają?) czytać Coetzeego i cenią go za niebanalny, specyficzny styl i dar stwarzania przekonujących postaci. Jego opowieściami żyje się, wtapia w nie, przeżywa razem z bohaterem/ bohaterami, a każda strona jest na wagę złota, bo książkę się chłonie, ale jednocześnie nie chce się kończyć, bo szkoda, bo żal, że koniec. Ale nie o tym chciałam.
Trochę obawiam się wybrać do kina na "Hańbę". Nie chcę się rozczarować. Na ogół w konfrontacji książka-film na podstawie książki, przegrywa film. Przekazanie głębi, wielowarstwowości i zmierzenie się z pewnymi wcześniejszymi wyobrażeniami czytelnika nie jest łatwe i niestety, nie wszystkim udaje się ta sztuka. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć, która ekranizacja wywarła na mnie większe wrażenie niż oryginał (książka).
Podejrzewam, że moje wątpliwości zakończą się pójściem do kina i obejrzeniem "Hańby". Jeśli nie z ciekawości, to dla Johna Malkovicha (chociaż, nawiasem mówiąc, nie tak wyobrażałam sobie postać Davida).
W dzisiejszym numerze "Tygodnika Powszechnego" (22/2009) niezrównana Anita Piotrowska w swojej recenzji filmu "Hańba" rewelacyjnie ujmuje to, co i ja próbowałem napisać powyżej:
"Szkoda, że twórcy filmu podążając gładko za powieściowym dyskursem, nie wydobyli zeń czegoś więcej. Nie dotknęli tabu starości, starannie wyretuszowali cielesność, zignorowali lęki i dziwactwa, którymi dzieli się z nami bohater powieści. Powstała poprawna adaptacja książki niepoprawnej".
Nic dodać, nic ująć.
Jestem świeżo po obejrzeniu Hańby i muszę przyznać że i mnie film nieco zawiódł, tym bardziej,że jeszcze gdzieś w pamięci mam atmosferę książki. Jakoś spłycono tutaj tytułową Hańbę, myślę ,że można było poświęcić więcej miejsca wewnętrznej sferze Davida i Lucy. Pamiętam że czytając książkę byłem nastawiony do Davida pozytywnie, mimo wszystko, natomiast w filmie Davida odebrałem bardzo negatywnie. Nie wiem czy to wina scenariusza czy bardziej aktora, choć John Malkovich zdaje się zagrał dobrze. Ponadto kilka razy odniosłem wrażenie ,że film posiada niepotrzebne dłużyzny, szczególnie w końcowej jego części i to ciągłe, natarczywe przenikanie się obrazów na początku- może byłem rozdrażniony;D
Możliwe, że to kwestia nastawienia, momentu w życiu, myśli, które aktualnie kołaczą się w głowie... możliwe...
Na mnie film zrobił ogromne wrażenie, podobnie zresztą jak i książka. Książkę czytałam już jakiś czas temu i możliwe, że umknęło mi w pamięci wiele szczegółów, jednak doskonale pamiętam atmosferę tej powieści, aurę i emocje, jakie się we mnie budziły i dokładnie to samo znalazłam w filmie.
Natomiast "dyskrecję" reżysera w przedstawieniu starości czy brzydoty odbieram na plus, wydaje mi się, że po pierwsze to by mogło odciągnąć uwagę widza od tematu. Brzydota rzuca się w oczy, natomiast to co towarzyszy winie, hańbie jest nienamacalne i ulotne, to są uczucia, emocje, myśli, które mogłyby się zatrzeć i stracić na znaczeniu.
Poza tym gdyby reżyser zdecydował się na brutalne pokazanie rzeczywistości, film byłby nie do udźwignięcia. Dla mnie i tak był miażdżący.
Tak.
Ksiazki Coetzee'ego nie znam. Z pewnościa przeczytam. Ciekawi mnie konfrontacja z filmem.
A film na pewno zapamiętam. Wart przemyślenia.
Mnie również film nie przypadł do gustu. Nieststy również sama proza Coetzeego do mnie przemawia ("Mistrz z Petrsburga", "Hańba"). Może do pewnych książek trzeba "dojrzeć".Być może, gdy sięgnę po jego książki za jakiś nieokreślony czas, to będe miał zupełnie inne odczucia.
Pozdrawiam
Nie no,ja tam się cieszę jak czyjaś proza do mnie przemawia:D:D:D Sorry nie mogłem się powstrzymać od tego komentarza;D
Rzeczywiście, musiałeś o wiele wcześniej czytać książkę i już sporo z nie zapomnieć, bo Twoje uwagi nijak się nie mają do faktów. W zasadzie nigdy nie porównuję książek z ich filmowymi adaptacjami, ale parę uwag chcę przekazać. Film jest praktycznie kalką z książki (jest parę różnic, ale nie o zasadniczym znaczeniu). Klimat i wymowa obydwu są jednakowe.
A propos różnic wyłowionych przez Ciebie: w książce nie ma opisu aktu podstarzałych ludzi, w ogóle nie ma opisu scen związanych z seksem. Są one zaznaczone, ale żeby mówić o opisie, trzeba podać szczegóły, a tych nie ma. Identycznie sprawa jest ukazana w filmie - "momenty" są ale oszczędnie i z umiarem. Gdzie w książce są opisy operacji zwierząt ? Znowu - jest zaznaczone, że się odbywają, ale brak ich opisów - to samo jest w zasadzie w filmie. Nie wiem co masz na myśli mówiąc o okrucieństwie wobec zwierząt : czy ich usypianie, a następnie palenie zwłok czy też na przykład scenę napaści na córkę profesora, gdzie przestępcy zabijają psy umieszczone w kojcach ? Zresztą jedno i drugie znajdujemy w filmie.
I wreszcie sprzeczność z końcowego fragmentu Twojej wypowiedzi. Chodzi o to, że autor książki może opisać wszystko słowami. Nie tylko fabułę, ale i stan wewnętrzny naszych bohaterów. W filmie najczęściej to aktor (jeżeli nie ma narratora wewnętrznego) musi swoją mimiką, gestami, zachowaniem sprzedać nam stan swojego ducha. Skoro według Ciebie film nie przekazał atmosfery książki, to jak można napisać, że dwoje odtwórców ról głównych wypadło wyśmienicie ? Oczywiście, zgadzam się że jak najbardziej, ale również uważam, że zarówno oni jak i pozostałe elementy filmu bardzo dobrze oddały pierwowzór literacki.
Pozdrawiam.