PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=645446}
6,5 3 705
ocen
6,5 10 1 3705
5,8 9
ocen krytyków
Hannah Arendt
powrót do forum filmu Hannah Arendt

Większość żydów i katolików potępi ten film, tak jak potępili tę kobietę, a szkoda. Wzniosła się ona ponad ideologię,
religię i głupotę, pokazała że zło i głupota nie mają narodowości, religii, a zwycięzców nikt nie sądzi. Miała odwagę
napisać prawdę , która wielu zaboli. Bardzo bym chciał zobaczyć jeszcze ekranizację biografii hrabiny Mari Heleney
Françoise Izabel von Maltzan, która w roku 1987 miała otrzymać medal Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. W
czasie wojny uratowała życie kilkudziesięciu Żydom. Ambasador Izraela w Niemczech chciał z tej okazji urządzić
ogromną fetę. Miał pecha. Zaproszenie na przyjęcie przyszło do hrabiny dzień po ataku Izraela na arabskie osiedla w
Libanie. Maria von Maltzan odmówiła udziału w uroczystości.Napisała do ambasadora: "Całe życie walczyłam o
prawo do życia w pokoju wszystkich ludzi, niezależnie od koloru skóry i wyznania. Nie dostrzegam, by Izrael miał z tymi
ideami cokolwiek wspólnego'. Wspaniałe kobiety!!!.

ocenił(a) film na 5
m_stan_2

To co napisałeś ma mało wspólnego z samym filmem.
Zgodnie z taką logiką świetny film o bardzo złym człowieku trzeba by ocenić na 0/10

ocenił(a) film na 6
Chris_Sharma

Trafne spostrzeżenie. Ocenia się film, a nie człowieka.

ocenił(a) film na 9
Chris_Sharma

Ale to co napisałem ma wiele wspólnego z filmem. Jest w nim jedna bardzo krótka scena z procesu, przesłuchiwany jest żyd z diaspory. Przy pytaniu dlaczego będąc informowanym co się dzieje z innymi żydami w obozach nie ostrzegł tych, którzy byli jeszcze na wolności, by nie szli na rzeź , zaczyna się on strasznie miotać w zeznaniach. Nikt nawet nie pomyślał , że ów osobnik jest współwinnym zbrodni. Złość skupiła się na bohaterce, która obiektywnie relacjonowała proces, oraz pisała o "banalności zła". Wszystko to, a nawet więcej jest w filmie.

ocenił(a) film na 9
m_stan_2

Rzeczywiście jest. Niestety film bardzo traci na tłumaczeniu. W oryginale - genialny. Prawda jest też jednak taka, że dla zrozumienia filmu dobrze jest najpierw przeczytać książkę Arendt o banalności zła.

użytkownik usunięty
jewik77

Tak naprawdę nie ma żadnej książki Arendt o banalności zła.

"Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła". To oczywiście reportaż sądowy, w którym autorka uznaje, że proces był dla niej lekcją o banalności zła (w osobie podsądnego, oczywiście). Więc ja bym jednak uznała, że jakaś książka Arendt na ten temat powstała.

użytkownik usunięty
mru510

Podtytuł, który wszyscy zapamiętali. I kilka akapitów pod koniec. Najsłabszych w całej książce.

Przecież Arendt od początku, pisząc o Eichmannie, nie potrafi się nadziwić jego przeciętności, pustosłowiu, wprost pisze o jego normalności (stwierdzonej przez cały sztab psychiatrów i psychologów). Eichmann w jej opisie nie jest żadnym geniuszem zła, potworem, którego wszyscy się spodziewali a tylko zwykłym urzędasem, formalistą o daleko ograniczonym umyśle. Zgoda, frazy o banalności zła używa Arendt raz, w podsumowaniu i dla większego efektu pisarskiego, jak sądzę.

użytkownik usunięty
mru510

Jej charakterystyka Eichmanna jest bardzo naciągana. Być może taka właśnie była linia obrony samego Eichmanna "jestem tylko niewiele myślącym służbistą, bez własnych przekonań", ale Arendt nie przynosi chluby, że dała się na to nabrać.

Mnie, przyznaję się, przekonała. Wydaje mi się też, że zdawała sobie sprawę z linii obrony nazistów. Uważnie śledziła przecież procesy norymberskie, o czym pisze też w książce. Zresztą owa linia obrony nie pomogła żadnemu z nich - i jeśli Eichmann ją odtwarzał, to dowodził tym sposobem swojej bezmyślności. Dla Arendt to trybik w wielkiej machinie urzędniczej i biurokratycznej, która została stworzona po to by wprowadzić Ostateczne Rozwiązanie. Interesowała go tylko własna kariera i w tym sensie bardzo mu zależało na tym by transporty przebiegały sprawnie. Los Żydów go nie interesował, a wiedza o tym, że jego pociągami jadą do krematoryjnych pieców, nie spędzała mu snu z powiek bo nie poczuwał się do odpowiedzialności. Nieludzki i przerażający był system, a człowiek, proszę bardzo, zwyczajny i no właśnie, banalny.

użytkownik usunięty
mru510

"człowiek, proszę bardzo, zwyczajny"

A w jakim sensie miałby być "niezwyczajny"? Stalin we wspomnieniach córki też jest zwyczajny. Nie zjada dzieci na surowo. Nie zabawia się duszeniem małych kotków. Siedzi, pali fajkę, coś tam czyta, coś podpisuje. Mówi spokojnie i cicho.

Niemniej i Stalin i Eichmann mieli określone przekonania i to one pchnęły ich tam, gdzie się znaleźli. Coś tam sobie przemyśleli. A Arendt usiłuje przepchnąć tezę, że Eichmann był bezmyślny. Nie był. Wyszło to zresztą na taśmach, które nagrał w Argentynie jeszcze przed porwaniem, a których Arendt nie znała.

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114881,9371827,Nagrania_Eichmanna_z_Arg entyny__zalowal__ze_nie_udalo.html

Nie znam zwyczajów kulinarnych Stalina. Ale mojego kota pod opieką bym mu nie zostawiła. Na wszelki wypadek.

O tym, że Eichmann lubił się przechwalać (lecz oczywiście nie robił tego przed sądem) pisze też Arendt. Lubił bardzo podkreślać to jaki był ważny. Dlatego Arendt nie opiera się na tym (a może nie tylko na tym) co Eichmann mówił o sobie, ale przede wszystkim robi analizę biurokracji nazistowskiej i sprawdza ile tak naprawdę od Eichmanna zależało. Nie zależało zaś tak dużo jak chciał, w czasie wojny, ale i tak mu to głowy nie uratowało, po wojnie. O niczym właściwie sam nie decydował. Niemniej, pilnował porządku do końca, tak był oddany swojej pracy. Arendt pisze też o tym, że Eichmann pod koniec wojny już na własną rękę, wbrew rozkazom przełożonych, kontynuował transporty. Robił nadal to co do niego należało, a zachowanie przełożonych poczytywał za zdradę. Nadal chciał dobrze wykonywać swoją pracę. Doskonale wiedział gdzie trafiają Żydzi i czym jest Ostateczne Rozwiązanie, to jasne. Ale przede wszystkim interesowała go organizacja przewozów i dobrze wykonana praca, finalny efekt był tu kwestią poboczną. Wcześniej planował wysłać Żydów na Madagaskar, był też, ironizuje Arendt, zapalonym syjonistą. Nie był mordercą, choć mordercą w finalnym efekcie, został. Jego absolutną przeciętność, przywiązanie do frazesu i brak samodzielnego myślenia Arendt ilustruje nie jego opowieściami jak to nic w trakcie wojny nie robił złego, ale z przykładami z wielu innych, około procesowych zachowań. Dla autorki są one w swej głupocie niemal komiczne. Dla Arendt jest on skrajnym przykładem braku wyobraźni i, fakt, bezmyślności. Ale ja sądzę, że właśnie ta bezmyślność jest dla niej źródłem zła wszelkiego (stąd też jej surowa żydowskich przywódców religijnych). Poddawanie się sytuacjom bez własnego osądu, bezmyślny konformizm generuje, w bardzo złych czasach, potworności. Każdy może być Eichmannem.

użytkownik usunięty
mru510

"O niczym właściwie sam nie decydował"
"pod koniec wojny już na własną rękę, wbrew rozkazom przełożonych, kontynuował transporty"

Nie uważasz, że są to dwa zdania sprzeczne?

I że zrobienie czegoś wbrew rozkazom przełożonych w państwie totalitarnym, i to podczas wojny, dowodzi jednak sporej samodzielności, asertywności, nonkonformizmu itp.?

To, co robił, nie było po prostu pracą dla samej pracy. Eichmann chciał usunąć Żydów i chciał to zrobić dobrze, bo wynikało to z jego światopoglądu, z jego przemyśleń. Możemy oczywiście ten światopogląd i głębokość tych przemyśleń krytykować, niemniej to, co robił, było rezultatem jego wcześniejszego namysłu i ugruntowanych przekonań. Wychodziło to z jego głowy, a nie z charakteru (np. predyspozycji do bycia sumiennym urzędnikiem). Nie był bezmyślnym kółeczkiem, które równie dobrze kręciłoby się, gdyby nie chodziło o Żydów, a o coś, co w jego światopoglądzie się nie mieściło jako "ważne zadanie".

Nie każdy może być Eichmannem. Prawdziwy konformista zatroszczyłby się już w 1944 o swoją skórę, zamiast tracić czas na jakichś Żydów. A co dopiero jeszcze wbrew rozkazom przełożonych. Eichmann był ideowym nazistą, z ugruntowanym światopoglądem, i trzeba być takim samym ideowym nazistą, żeby być Eichmannem. A chyba nie wierzysz, że każdy tak może. Nawet w Niemczech ideowych nazistów była mniejszość. Bo robienie "heil Hitler" w tłumie to oczywiście jeszcze nie jest ideowy nazizm.

Sprzeczność jest, zgoda ale system już się wtedy sypał i nagle Eichmann poczuł, że może mieć wpływ na jakieś decyzje.Bo przecież chciał się poczuć ważny. No i robił nadal to co uważał za słuszne, tj. organizował transporty. Ja te jego ugruntowane przekonania widzę tak ,że niezbyt rozgarnięty chłopak (wywalano go ze szkół) chciał zrobić karierę, a tę karierę ofiarowały mu takie a nie inne urzędy, w tamtych czasach. Niekoniecznie miał jakieś przekonania, raczej miał ambicje. Zwłaszcza, że nagle się okazało, iż ma do czegoś talent. Potrafi coś organizować i nieźle negocjować. Zaczął awansować i dostał wiatru w żagle. Nie od niego zależała decyzja o eksterminacji Żydów, początkowo z sukcesami, na swoją miarę, zaangażowany był w ich przymusową emigrację. Moim zdaniem nie miał własnych poglądów, po prostu przejmował te z otoczenia, był produktem swoich czasów, do których, jak się okazało, potrafił się przystosować. Takim miernotom jak on system ofiarował wiele, bo byli posłuszni i oddani sprawie. Nie twierdzę, że nie był antysemitą, bo to była bardzo powszechna choroba tamtych czasów (o nasze czasy teraz mniejsza). Był produktem swojej epoki, tak jak i my jesteśmy naszej. Był przeciętniakiem. Arendt go przecież nie broni, nie mówi, że nie chciał, że się wzdragał. Wręcz przeciwnie, ale to co go interesowało to nie subtelne kwestie ideologiczne, nie śmierć Żydów, ale własna kariera. W systemie totalitarnym jedynie słuszne przekonania to te oficjalne, jak się nie przystosujesz jesteś poza systemem, jeśli chcesz awansować musisz z zapałem zgadzać się z propagandą. On się zgadzał, bo miał w tym żywotny interes i dlatego należała mu się kara śmierci. Dla mnie Eichmann jest symbolem tego właśnie, że zło jest banalne, tak jak jego życiowe ambicje. Przeciętne i siedzi w każdym. Lepiej o tym pamiętać, bo "tyle o sobie wiemy ile nas sprawdzono". Myśleć sobie, że tylko potwory, zdegenerowane jednostki są zdolne do zła jest myśleniem bardzo bezpiecznym, zawsze to jacyś "oni".

użytkownik usunięty
mru510

"niezbyt rozgarnięty chłopak (wywalano go ze szkół)"

Wielu wywalano ze szkół albo sami odchodzili. Jakby został Billem Gatesem, to by się powiedziało, że miał "niekonwencjonalną umysłowość". I tak, Bill Gates też umiał głównie "organizować i nieźle negocjować" :-)

"Nie od niego zależała decyzja o eksterminacji Żydów"
Ale należał do ścisłej czołówki. W końcu był jednym z 16 uczestników konferencji w Wannsee.

"Moim zdaniem nie miał własnych poglądów, po prostu przejmował te z otoczenia"
To może i Adolf Hitler nie miał własnych poglądów, tylko przejął je z otoczenia? :-) No bo co on właściwie wymyślił? Antysemityzm już był od dawna. Na wielki kapitał narzekali już przed nim komuniści. Sprawa upokarzającego traktatu w Wersalu to był temat ogólnoniemiecki.
Ale nie chodzi oczywiście o oryginalność poglądów, ale o ich "zinternalizowanie". Eichmann na pewno nie był oportunistą, który po prostu powtarza to, co akurat jest na fali. On rzeczywiście uwierzył w ideologię nazistowską, był jednym z "wiernych". To był jego światopogląd, ważniejszy nawet niż rozkazy przełożonych. Światopogląd, któremu pozostał wierny również w Argentynie, choć tam przecież musiał się z nim kryć, a oportunista czy konformista wyznający coś w ukryciu to sprzeczność sama w sobie, bo tacy ludzie właśnie "wierzą" na pokaz.

"ale to co go interesowało to nie subtelne kwestie ideologiczne, nie śmierć Żydów, ale własna kariera"
Jaką karierę zapewniało mu zabijanie Żydów pod koniec wojny?

"Myśleć sobie, że tylko potwory, zdegenerowane jednostki są zdolne do zła"
Ale alternatywa nie wygląda: albo skrajne potwory, albo każdy. Jeśli nie tylko skrajne potwory, to nie znaczy, że każdy. Jeśli nie każdy, to nie znaczy, że tylko skrajne potwory.

Hm, na początek bym chyba musiała napisać co sądzę o Billu Gatesie :-). To nienajlepszy przykład, bo chłopak na pewno potrafi robić kasę i okradać swoich kumpli, oraz konkurencję, z co lepszych pomysłów (i nie tylko), ale o niekonwencjonalny umysł raczej go nie podejrzewam. Proszę nie łapać mnie za słówka, po prostu gościa nie lubię i mogę nieco przesadzać. Ale jak już zaczęłam się tłumaczyć to chciałabym z całą mocą zaznaczyć, że moim zdaniem poziom wykształcenia nijak się ma do inteligencji i moralności. Niemniej jakoś tam się ma do ogólnie pojmowanej kariery w oficjalnych instytucjach państwowych. Eichmann, bo obstaję przy swoim, był karierowiczem, który najlepsze lata życia przeżył w służbie "sprawie". Pewnie jakiś sentyment mu został. I na rzewne wspomnienia w gronie kumpli (lub po prostu osób z tą samą przeszłością) niejednokrotnie mu się zbierało. Instytucja w której pracował i awansował w jakimś stopniu go ukształtowała. Na swoje stanowisko trafił przypadkiem, równie dobrze mógł znaleźć się w innym dziale, gdzie z podobnym, a może i większym, oddaniem spełniałby swoje obowiązki, na przykład przy sortowaniu brudnej bielizny swoich przełożonych. Sprawdził się jednak i awansował. Był z siebie dumny. Oddany sprawie, która go wyniosła. Był osłem. I pewnie mogłabym sformułować ileś tam hipotez dotyczących jego zachowania w oparciu o książkę Arendt i jej sposób pojmowania tego człowieka. Bronię swojego stanowiska przede wszystkim z powodu koncepcji banalnego zła, moim zdaniem rzeczy w swojej prostocie genialnej. Ta teoria pokazuje jak rodzi się zbrodnia w zbiurokratyzowanym świecie. Zwyczajny człowieczek przybija pieczątki w swoim biurze i w ramach jego ograniczonej wyobraźni (ani w jego spokojnym sumieniu, działa przecież zgodnie z prawem) nie pojawi się prawdziwy sens tego co właściwie robi. Z całym swoim okrucieństwem i cierpieniem. Ten człowieczek jest, trzymam się linii Arendt, po prostu bezmyślny. Bo brak myślenia wg niej rodzi całe zło, jest nieludzkie, tak jak nieludzka jest nieumiejętność oddzielenia dobra i zła (lub uznanie, że inni zrobią to za mnie). Ludzie w Izraelu oczekiwali potwora, mordercy, który z przyjemnością poddusi kotka, potopi szczeniaczki i jeszcze zrzuci staruszkę ze schodów. W masowej wyobraźni taki właśnie miał mieć format człowiek, który był współodpowiedzialny za śmierć 6 milionów osób. Zamiast tego pojawił się facet, który im tłumaczył jakie papierki wpływały na jego biurko. Żadnego potwora, zwykły chłop, lekka ciamajda (tak, wiem, powtarzam się). To był przede wszystkim problem skali. Jasne, że jak chłop chłopa (lub baba babę dla genderowej równości) na weselu w chwili złości łupnie, to łatwiej zrozumieć, że skutek śmiertelny w całej sprawie jest dziełem smutnego przypadku i chwilowej złości. A tu mamy gościa, który przez lata, cierpliwie, wysyłał ludzi na śmierć. I te doświadczenie nie zostawiło skazy na jego osobie i umyśle (co jak mówiłam stwierdzili lekarze), bo nigdy do siebie skali tego problemu nie dopuścił. Nie było w nim patologicznej złości i nienawiści, była tylko urzędnicza skrupulatność. W kulturze obowiązywał, i nadal obowiązuje inny obraz zbrodniarza wojennego, co pokazuje np. książka "Łaskawe" Littella, okrzyczana nie tak dawno arcydziełem. Jak nie czytałeś, to zamknij oczy będzie spojler ;-): na początku bohater książki objawia swoją filozofię życiową, i to taką przez duże F, poraża głębią swojej erudycji, ogłady kulturowej oraz cynizmu. To nazista, który pod przybranym nazwiskiem robi interesy w powojennej Europie. W koronkarstwie na domiar złego. Na około 1000 stron opowiada o swoich losach wojennych, które ogniskowały się wokół eksterminacji Żydów, nieplatonicznej miłości do siostry, i sesjom onanistycznym na łonie przyrody i przy jej użyciu (wątek homoseksualny zostawmy). W tej książce wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Wielka zbrodnia doczekała się godnego wykonawcy. Bohater "Łaskawe" ludzkością gardzi, Eichmann daleki jest od takich uczuć. Po prostu robi co do niego należy. Nawet wtedy gdy inni uciekają z tonącego statku. On nie zinternalizował nienawiści do Żydów, on głęboko przywiązał się do swojej pracy, obowiązkowości i posłuszeństwa (jego przełożeni przestali być dla niego wzorem kiedy zorientował się, że są dwulicowi, on dwulicowy nie był, ale nie oznacza to, że cokolwiek przemyślał, w nim nie było po prostu śladu refleksji). Wróćmy do koncepcji Arendt i tego jak nawet geniusze czerpią z otoczenia (nawet geniusze zła, tu głęboki, aczkolwiek mocno ironiczny, pokłon w stronę Hitlera) może pisząc swoją książkę słyszała już np. o eksperymentach Milgrama i to ją naprowadziło na pomysł (http://pl.wikipedia.org/wiki/Eksperyment_Milgrama). O Hannie Arendt i Milgramie na pewno słyszał Zimbardo i do jej koncepcji dodał swoje dwa grosze (http://pl.wikipedia.org/wiki/Eksperyment_wi%C4%99zienny). Dlatego pisałam, że każdy może zostać Eichmannem, w pewnych warunkach, za biureczkiem, ufając autorytetom i czując się bezkarnym. Może, nie musi. I Arendt i Milgram i Zimbardo zalecają samodzielne myślenie, podobno działa.

użytkownik usunięty
mru510

Cały czas idziesz za najmniej wartościowymi zmyśleniami Arendt. Nie polegaj na jej autorytecie, myśl samodzielnie :-)

Owszem, gdzieś na dole drabiny społecznej zło MOŻE być banalne i brać się z bezmyślności, zwłaszcza w systemach totalitarnych. Ale jego źródłem są ci, którzy gorliwie i przemyślnie służą ideologii spajającej ten system. I Eichmann należał właśnie do tych drugich. Należał do organizatorów, a nie do posłusznych wykonawców. Chyba że za jedynego organizatora uznamy Adolfa, a cała reszta to już będą ci, którzy tylko "wykonywali rozkazy".

Oczywiście, organizator nie musi być intelektualistą i w ogóle nie musi mieć ciekawej osobowości jak Maximilian Aue. Może być bezbarwny. Ale też Eichmann z pewnością nie był osłem i z pewnością nie trafił przypadkiem - jak napisałaś - na swoje stanowisko. Nie zostaje się przypadkiem szefem sekcji żydowskiej w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy, gdy jednym z kamieni węgielnych ideologii tej Rzeszy jest właśnie kwestia żydowska. Przypadkiem to mogła tam trafić maszynistka przepisująca rejestry transportów i taka maszynistka rzeczywiście mogłaby równie dobrze przepisywać wykazy bielizny oddanej do pralni. Ale Eichmann to jednak zupełnie inny kaliber.

Więc nie zmyślaj, że to Eichmann mógłby równie dobrze sortować brudną bieliznę. Ależ nie! On poszedł do NSDAP nie ze względów finansowych, bo akurat należał do tych niewielu nazistów, którzy mieli własne źródła utrzymania. On poszedł się wyżyć ideologicznie w ideologii, którą sam z rozmysłem wybrał i której był wierny nawet wtedy, gdy było to już absolutnie nieopłacalne i wzorowy karierowicz (nawet głupi) dawno już pomyślałby o zmianie frontu.

Nieszczęściem Arendt w spojrzeniu na E. było to, że wcześniej napisała "Korzenie totalitaryzmu", gdzie kwestia takiego bezosobowego banalnego zła napędzanego bezmyślnością i posłuszeństwem też się pojawia. Posłuszny i bezmyślny E. to była figura, która pasowała jej do tego obrazu. Może też wolała wierzyć, że większość Niemców (także jej ukochany H.) wcale nie była przekonanymi zajadłymi antysemitami. No bo skoro nawet na szczytach nazistowskiej władzy i to jako organizator holocaustu znalazł się taki właśnie bezbarwny i posłuszny E., to może inni też tak samo. Może wcale nie nienawidzili Żydów, a tylko zwyciężył w nich niemiecki kult obowiązku, posłuszeństwa. W najgorszym razie byli bezmyślni. To chyba było łatwiejsze do przełknięcia dla osoby tak z niemiecką kulturą związanej jak Arendt od wariantu, w którym mogłoby się okazać, że wielu z tych Niemców właśnie bardzo długo o kwestii żydowskiej myślało i całkiem samodzielnie doszło do wniosku, że dobrze byłoby tych Żydów raz na nasze się pozbyć.

Usprawiedliwia Arendt to, że dużo mniej wiedziała o Eichmannie niż to wiadomo dzisiaj i łatwiej jej było dopasować go do swojej tezy. I pewnie szczerze wierzyła w to, co sobie wymyśliła. Podobnie jak E. szczerze wierzył, że tak właśnie należy postępować z Żydami, jak on to robi.

PS. Nawet w eksperymencie Milgrama (bardzo specyficznym, gdyż cała sytuacja działa się dość szybko i wiele można zwalić na efekt zaskoczenia) ok. 1/4 uczestników odmawiała udziału, gdy "karany uczeń" zaczynał głośno wrzeszczeć. Moim zdaniem eksperyment ten mówi właśnie tylko tyle - że sporo osób (ale nie każdego) można "wziąć z zaskoczenia" i wmanewrować w sytuację wątpliwą moralnie. O postawach można by sensownie mówić, gdyby uczestnikom eksperymentu umożliwić kontakt z "uczniem" (który symulowałby dalej znaczne cierpienie), a następnie zaproponować im kolejną taką sesję z innym uczestnikiem, "bo tego tutaj trzeba chyba będzie odesłać do szpitala".

Postanowiłam skorzystać z Twojej uprzejmej sugestii. Przyznam się, że popadłam przy tym w samozadowolenie, bo inna osoba, o mniej kryształowym charakterze, mogłaby wpaść po ciśniętym między oczy argumencie ad personam w blitzkrieg i już byłoby po wspaniale rozwijającej się dyspucie.

No ale popatrz co mi z samodzielnego myślenia wyszło. Otóż początek naszego sporu rozpoczął się od zawartego w Twoim poście stwierdzenia, że Hanna Arendt nie napisała książki o banalności zła. Mam nadzieję, że się ze mną zgodzisz, iż udało mi się udowodnić, że taka książka powstała. Kwestia czy się z tą koncepcją zgadasz była przy tym wtórna, aczkolwiek niezwykle zaważyła na naszej rozmowie. Nie pomniejszam tutaj wagi Twojego stanowiska - mówię tylko, że nie o to na początku zaczęliśmy się spierać. Mimo to cieszę się ogromnie, że w ostatnim poście dopuściłeś możliwość, iż w pewnych określonych warunkach ta teoria MOŻE mieć swoje zastosowanie (może się mylę ale Eichmann zarówno ze względu na stanowisko i stopień wojskowy reprezentował raczej kadry średniego szczebla?) .

Twoim zdaniem jednak Arendt myliła się względem Eichmanna, który w między czasie stał się główną osią sporu. Otóż, chcę Cię powiadomić, iż uznaję, że możesz mieć rację. Arendt w swojej analizie połączyła koncepcję "Ucieczki od wolności" E. Fromma i "osobowości autorytarnej" Adorno. Zobaczyła w Eichmannie ich egzemplifikację, poszła dalej, połączyła ją z koncepcją zła (i tutaj się z Tobą nie zgodzę, Arendt wierzył wcześniej w zło radykalne, zło "z głębią" - której przykładami z masowej kultury może być Aue lub Hannibal Lecter) i powstała z tego genialna książka, której lektura, co widać i słychać, powaliła mnie na kolana. Zarzucanie jej jednak, że cokolwiek "zmyśliła" jest absolutnie nie na miejscu. Jej reportaż sądowy jest sumiennym, aż po zawrót głowy, klarownym, logicznym i dociekliwym przedstawieniem ujawnionych na procesie faktów. Jest też błyskotliwą analizą psychologiczną podsądnego. Arendt nie dopasowywała faktów do wymyślonych tez. Te powstały na skutek uczestniczenia w procesie sądowym. Mogła wcześniej czytać Fromma i Adorno. Byłabym jednak skłonna postawić tezę, że w ogóle sporo czytała i myślała. Na procesie szukała wyjaśnienia sytuacji dla niej zaskakującej (wszyscy oczekiwali innego Eichmanna) i owe wyjaśnienie, dla mnie bardzo satysfakcjonujące, znalazła.

Nie przeczytałam jej jednak bezkrytycznie, uważam, że Arendt przesadziła w ocenie przywódców żydowskich. I surowa ocena oraz obnażenie faktu, mówiąc fakt mam na myśli prawdę, że brak współpracy z ich strony spowodowałby mniejszą liczbę ofiar, był moim zdaniem zupełnie niepotrzebną manifestacją arogancji i gniewu. Arogancji, bo łatwo oskarżać o bezmyślne działanie zastraszone ofiary wieloletnich prześladowań z wygodnego amerykańskiego fotela, łatwo też wyciągać wnioski, czego Żydzi mogli albo nie powinni robić dysponując wiedzą na temat zasobów, możliwości i celów nazistowskiej machiny śmierci (której oni nie posiadali) i analizą czynioną z dwudziestoletniego dystansu. A o gniewie piszę w odniesieniu do złości, którą odczuwają np. policjanci względem ofiary gwałtu. "Po coś tam lazła" itd. "Gdybyś nie zrobiła tego i tamtego, to krzywda by Ci się nie stała". No cóż, jest to gniew bardzo niskiego rodzaju, ale w odniesieniu do Arendt jakoś wytłumaczalny, ona sama stała się ofiarą działań nazistów, wiedziała czym współpraca z prześladowcą się kończyła, z doświadczenia. Policjantów nie usprawiedliwiam, powinni zamknąć japy a otwierać je tylko by stwierdzić inny, niepodważalny fakt, za zbrodnię pełną odpowiedzialność ponosi zbrodniarz.

Wracając do Eichmanna. Nie wiem czy Arendt się myliła co do jego osoby, a nie wiem tego z powodu mojej ignorancji. Otóż nie interesowałam się Eichmannem na tyle by śledzić i analizować jego losy. Przyjęłam argumentację Arendt, bo mniej mnie interesował ten osobny przypadek - a bardziej sama koncepcja, którą uważam zarówno za słuszną jak i genialną. Mówiłam już o tym, wspominałam, że Eichmanna traktuję jako symbol, albo też egzemplifikację pewnego rodzaju zła, które rodzi się w zbiurokratyzowanych warunkach.Oczywiście mogłabym w tej chwili zagrzebać się w papierach, analizować życie i przekonania Eichmanna, mogłabym na użytek tego sporu przywoływać nowe fakty i szczegóły z życia omawianego safanduły, i jestem pewna, że znalazłabym wiele takich, które broniłyby koncepcji Arendt (a to z tego względu, że fakty można interpretować różnorako). Mogłabym także zmienić co do Eichmanna zdanie, bo akurat zmiany zdania nie traktuję jak utraty czci i honoru. Być może to kiedyś zrobię. Co nie zmienia faktu, że koncepcję banalnego zła będę uważać za jedną z najbardziej prominentnych i wartościowych teorii jakie powstały w filozofii XX wieku. Ta koncepcja tłumaczy bowiem mechanizm w jaki normalni ludzie są w stanie popełniać najcięższe i pomniejsze zbrodnie, a wiek dwudziesty (i nie tylko on) pełen jest takich. Pisałam już o tym, więc nie będę się powtarzać.

Mała szpila na koniec, bo jestem miła ale nie święta :-). Wskazałabym na pewną niekonsekwencję w Twoim wywodzie, gdy wpierw dowodzisz, że "Nawet w Niemczech ideowych nazistów była mniejszość" a potem przypisujesz Arendt osobiste (ach te baby kierujące się sercem zamiast rozumem!) powody przy tworzeniu książki, bo "wielu z tych Niemców właśnie bardzo długo o kwestii żydowskiej myślało i całkiem samodzielnie doszło do wniosku, że dobrze byłoby tych Żydów raz na zawsze się pozbyć". Nie oczekuję jednak tłumaczeń. Spór ma swoje prawa i łapanie za słowa może tylko generować niepotrzebną irytację ;-).

PS. Wnioski Milgrama potwierdzano wielokrotnie. Zimbardo na rozwijanie tej koncepcji poświęcił całą swoją, jakże udaną, karierę. Summę swoich przemyśleń zawarł w "Efekcie Lucyfera". By się nie trzymać tylko niego można też można też wspomnieć o zjawisku "kapitanozy", tj. ślepego podążania za poleceniami autorytetu/przywódcy, nawet gdy te prowadzić mogą do katastrofy. Również moralnej. Niemniej wielce pocieszającym uznaję za fakt, że 1/4 uczestników eksperymentów zdobywała się na sprzeciw. Eichmannów wśród nich nie było ;-).

użytkownik usunięty
mru510

"bo inna osoba, o mniej kryształowym charakterze, mogłaby wpaść po ciśniętym między oczy argumencie ad personam w blitzkrieg i już byłoby po wspaniale rozwijającej się dyspucie."

Osoba ta musiałaby dodatkowo mieć coś z oczami, bo tam przecież wyraźnie widać dodany uśmieszek, który sygnalizuje, że zdanie to należy potraktować lekko, w najgorszym razie jako nieudany dowcip, a nie jako "argument ad personam".

"Mam nadzieję, że się ze mną zgodzisz, iż udało mi się udowodnić, że taka książka powstała. "

Ponieważ ja akurat nie mam kryształowego charakteru, będę się jednak dalej upierał, że o banalności zła jest tam tyle, co kot napłakał. Ale owszem, moje zdanie było w rzeczy samej prowokacją wymierzoną w tych, którzy z książki Arendt znają głównie podtytuł i kilkuzdaniowe streszczenie (to oczywiście nie do Ciebie).

"może się mylę ale Eichmann zarówno ze względu na stanowisko i stopień wojskowy reprezentował raczej kadry średniego szczebla?"
Stopień wojskowy jest w tym wypadku mylący. Poza tym określenie "kadry średniego szczebla" jest umowne oraz zwodnicze, bo zazwyczaj odwołuje się do jakichś wyznaczników formalnych, co nie musi pokrywać się z realnym wpływem (różni zausznicy, doradcy, szare eminencje etc. często formalnie nie łapią się nawet na kadry piątego szczebla). Mnie wystarczy, że Eichmann był w szesnastce z Wannsee, czyli na swoim podwórku należał niewątpliwie do elity. Jasne, że nie miał wpływu na politykę Rzeszy, kampanie wojenne etc., ale przecież o to się nie spieramy.

"Zobaczyła w Eichmannie ich egzemplifikację [...] Zarzucanie jej jednak, że cokolwiek "zmyśliła" jest absolutnie nie na miejscu. Jej reportaż sądowy jest sumiennym, aż po zawrót głowy, klarownym, logicznym i dociekliwym przedstawieniem ujawnionych na procesie faktów. Jest też błyskotliwą analizą psychologiczną podsądnego. Arendt nie dopasowywała faktów do wymyślonych tez."
Zgadzam się, że reportaż sądowy (czyli większa część książki) jest zasadniczo w porządku. Natomiast przez "zmyślenie" nie rozumiem jakichś fantazji z sufitu, ale właśnie to "zobaczenie w Eichmannie egzemplifikacji" (cudzych książek i swojej). Owszem, może i to "zobaczenie egzemplifikacji" wyszło jej błyskotliwie (bo to błyskotliwa kobieta była), ale sęk w tym, że była to właśnie błyskotliwa analiza "Eichmanna-egzemplifikacji", który tylko częściowo pokrywa się z prawdziwym Eichmannem.

"uważam, że Arendt przesadziła w ocenie przywódców żydowskich"
Nie do końca się zgadzam, ale to temat na osobną dyskusję.

"niepodważalny fakt, za zbrodnię pełną odpowiedzialność ponosi zbrodniarz"
Jeszcze bardziej się nie zgadzam - w porzekadle "okazja czyni złodzieje" jest też sporo racji. Ale to znowu temat na osobną dyskusję. Solidaryzowanie się z ofiarami jest chwalebne, ale, niestety, ofiara czasami bywa naprawdę współodpowiedzialna, a nawet - o zgrozo! - współwinna. Oczywiście często też działa to w drugą stroną, tj. przerzuca się odpowiedzialność i winę na ofiarę.

"koncepcję banalnego zła będę uważać za jedną z najbardziej prominentnych i wartościowych teorii jakie powstały w filozofii XX wieku. Ta koncepcja tłumaczy bowiem... "
Byłbym wdzięczny gdybyś właśnie bardziej zareklamowała mi te walory eksplanacyjne. Może to mieć postać wyznania osobistego. Tj. najpierw napisz, z jakim problemem się zmagałaś, co dla Ciebie było tajemnicze, aż tu nagle przeczytałaś Arendt, i, bingo, wszystko się rozjaśniło. Możesz też zdradzić (jeśli chcesz, oczywiście) swe fundamenty światopoglądowe.

Ależ łap mnie za słowa! Należy wymagać od rozmówcy, by wyrażał się jasno i precyzyjnie.

"Nawet w Niemczech ideowych nazistów była mniejszość" - to było zdanie o tym, jak wg mnie przedstawiała się rzeczywistość. Dotyczy całej populacji niemieckiej. Jest jako tako falsyfikowalne.

"mogłoby się okazać, że wielu z tych Niemców właśnie bardzo długo o kwestii żydowskiej myślało i całkiem samodzielnie doszło do wniosku, że dobrze byłoby tych Żydów raz na zawsze się pozbyć" - to było takie moje 'psychologizowanie' mające uzasadnić, dlaczego Arendt wolała postawić w swoich interpretacjach na "banalność zła", posłuszeństwo i bezmyślność, zamiast na przykład drążyć w drugą stronę: w jakim stopniu antysemityzm wynikał właśnie z "niemieckich przemyśleń". Dotyczy ono głównie tych kręgów, w których obracała się Arendt (dlatego wspomniałem o H.). Jest niefalsyfikowalne (chyba że da się znaleźć jakąś wypowiedź Arendt, w której ona wprost daje wyraz takim właśnie swoim lękom lub wprost wpływ takich lęków odrzuca).

"Wnioski Milgrama potwierdzano wielokrotnie"
Ale moim zdaniem istnieje tendencja, by wnioski te rozciągać poza to, czego w istocie dotyczył eksperyment. Nie jest niczym zaskakującym, że człowieka można przez zaskoczenie wrobić w różne dziwne sytuacje (także niekorzystne dla niego samego, kompromitujące etc.). Wiedzą o tym od dawna rozmaici naciągacze czy dowcipnisie dzwoniący i podający się za różne osoby. A właśnie to w istocie ten eksperyment potwierdził. Natomiast nie potwierdził, że np. 3/4 populacji demokratycznych Stanów zostałoby strażnikami w obozie koncentracyjnym czy choćby Eichmannami (takimi, jak w interpretacji Arendt) tylko dlatego, że jakiś "autorytet" im tak kazał.

Oczywiście, ludzie idą za "autorytetami", to na nich naprawdę działa. Ale żeby to wiedzieć, nie trzeba wykonywać żadnych eksperymentów, a tylko wystarczy sobie przypomnieć, że jesteśmy zwierzętami stadnymi, krewniakami małpujących małp.

"Zimbardo na rozwijanie tej koncepcji poświęcił całą swoją, jakże udaną, karierę. "
I nic dziwnego, że udaną, ponieważ żyjemy w czasach, w których bez przerwy uzasadnia się wszystko "warunkami". "Warunki" podobno z każdego mogą zrobić, co chcą. Dlatego Murzyni zabawiają się w bicie przypadkowych białasów, ponieważ sorry, takie mamy warunki, wciąż przeżywają traumę po pokoleniach niewolnictwa. Geje kopulują kompulsywnie z kim się da, bo sorry takie mamy warunki, w ten sposób odreagowują prześladowania homofobów. Kobiety paprzą sobie życie, bo gnębi je patriarchat. Mężczyźni mają problemy z męskością, bo gnębią ich korporacje. Itp. Itd. Zimbardo jest posłuszny wobec autorytetu tego "ducha czasu", więc już odebrał swoją nagrodę :-)

[Ostatni akapit jest pełen niesprawiedliwych i prymitywnych uogólnień, ale spowodowały to warunki, w jakich piszę ten post]

No cóż, nie po raz pierwszy okazuje się, że osoby o prawym charakterze mają ego większe od poczucia humoru :-). Ale pracuję nad tym: pochwalę się, że załapałam przewrotność ostatniego akapitu i na mą twarz, śmiertelnie pobladłą od nagromadzonej w nim mieszanki rasizmu, homofobii, mizoginii i mizoandrii, wypłynął blady uśmiech zrozumienia. Mam rzecz jasna mięciutkie serduszko i goszczę w nim przedstawicieli wszelkiej maści mniejszości. (A gejom, z przytoczonych przez Ciebie powodòw, w skrytości ducha zazdroszczę). Wykazałam w związku z tym spory hart ducha, by zrozumieć tkwiący w nim przekaz.
I od razu zaczęłam się nie zgadzać. Mam niejasne wrażenie, iż Twoim zdaniem zaròwno Arendt jak i
Zimbardo "warunkami" chcą kogokolwiek sprawiedliwić. Arendt jest od tego jak najdalsza, nie ukrywa swojej pogardy dla Eichmanna (ona się śmieje z jego ostatnich słów i szczerze źyczy mu stryczka, jeśli tak ma wyglądać obrona w jej wykonaniu, to nie chcę wiedzieć jakich środkòw używała, gdy kogoś atakowała) i nie widzi w byciu trybikiem czy konformizmie żadnego środka łagodzącego.Zimbardo jako psycholog nie hoduje w sobie pewnie pogardy, ale i on, mam wrażenie, raczej namawia do pracy nad sobą niż do bezwolnego poddawania się sytuacji. Ich książki uczą nas jak zła uniknąć. Ideologia ideologią, ale jak celnie zauważyłeś, w przytaczanym już wcześniej przeze mnie cytacie, podnoszenie ręki w charakterystycznym geście z nikogo mordercy nie czyni (nie ważne jakie masz poglądy, ważne jakiego człowieka one z Ciebie czynią). Co gorsza, czasami możemy mieć jak najlepsze intencje i zrobić innym kuku (w tej materii polecam "Idiotę" Dostojewskiego). Sytuacja (warunki) może nas uczynić złymi ludźmi (i tu się zgadzam: okazja czyni złodzieja - ale ta okazja w niczym go nie usprawiedliwia, nadal jest złodziejem. A okradziony okradzionym. Sympatyzuję z ostatnim, mimo wszystko). Sumując: nie stłamsił mnie nigdy żaden system, nieźle sobie radzę w patriarchacie, trzymam się z dala od korporacji, ale uważam za niezwykle cenną lekturę, dzięki której może nie zostanę, w najlepszej wierze, einchmannkiem. Normalsem bez zmysłu moralnego. Jak widać zamierzenia mam szczytne i obwołałabym się matką Teresą, gdyby o niej ostatnio nie zaczęły krążyć brzydkie plotki.
Poza tym zazdroszczę Arendt piòra (porównałam ją do Dostojewskiego), precyzji, inteligencji i odwagi. Napisać taką książkę w ówczesnych czasach i to w kontekście Holokaustu, trzeba mieć jaja. Po przeczytaniu jej książki poczułam się jak debil i pomimo upływu czasu, nadal walczę z kompleksami.
Pytanie o fundament światopoglądowy pogłębia ten stan. Prawdopodobnie go nie mam, (fundamentu nie stanu). Nadal się krystalizuje, jak sądzę, i tak jest dobrze.



użytkownik usunięty
mru510

"pochwalę się, że załapałam przewrotność ostatniego akapitu"

Oj, nie wiem. On jest taki przewrotny, że sam się gubię. Bo tak szczerze, to wedle obowiązujących obecnie reguł pewnie jestem rasistą, homofobem i mizo-co-tam-sobie-chcesz. Na dokładkę nie wierzę w multi-kulti, gendery, feminizm, postmodernizm itp. itd.

"A gejom, z przytoczonych przez Ciebie powodòw, w skrytości ducha zazdroszczę"

Bardzo proszę o wyjaśnienie w celu uniknięcia bolesnych nieporozumień. Jeśli nie załapałem dowcipu, można mi to wprost powiedzieć, a potem się naigrawać.

"Mam niejasne wrażenie, iż Twoim zdaniem zaròwno Arendt jak i Zimbardo "warunkami" chcą kogokolwiek usprawiedliwić. "

Nie będę udawał, że jestem zimbardystą-arendtystą z notatkami pod pachą, więc na podstawie wyblakłych wspomnień z lektury powiem tylko jak mi się teraz WYDAJE. Otóż wydaje mi się, że Arendt w ogóle nie ujmuje sprawy w kategoriach usprawiedliwić-oskarżyć, tylko tak bardziej klasycznie, jak rasowa intelektualistka: opisać i zrozumieć.

Nie przypominam sobie, by nie ukrywała pogardy dla Eichmanna, a tym bardziej, by aż śmiała się z jego ostatnich słów i życzyła mu stryczka. Bardzo proszę o jakiś cytacik. Owszem, pamiętam, że drażniły ją frazesy Eichmanna, jego szablonowy język, ale to akurat uważam za zboczenie zawodowe intelektualistów, którzy cenią tzw "indywidualny styl" i gotowi są uważać, że myślenie szablonami właściwie nie jest myśleniem, choć akurat oni powinni wiedzieć, że sami też nie są od tego całkiem wolni i też - choć na nieco wyższym poziomie - ulegają modom i szablonom (albo, jak Arendt, pokusie egzemplifikacji).

Z Zimbardem chyba jest trochę inaczej. WYDAJE mi się, że nie ma u niego nigdzie stwierdzenia, że złe warunki usprawiedliwiają brzydkie czyny. Niemniej nacisk na te warunki jest tak duży, że w wersji uproszczonej (taki pop-Zimbardo) prowadzi to często właśnie do zdań w rodzaju "Zimbardo udowodnił, że w odpowiednich warunkach każdy może zrobić X". No a skoro każdy, to znaczy po prostu, że robienie X jakoś mieści się w naturze ludzkiej, a tylko niektórzy mieli szczęście, że dotąd nie trafili na odpowiedni "wyzwalacz" w postaci warunków. A ci drudzy z kolei mieli pecha. Tatuś ich lał (albo odwrotnie - w ogóle nie karcił), wpadli w złe towarzystwo, los ich rzucił w złą stronę itp. Ich podmiotowość może nie znika, ale bardzo się kurczy. Jest to więc jakieś usprawiedliwienie (choć może nie uniewinnienie). Potem z tej pop-retoryki korzystają np. szlachetni przeciwnicy kary śmierci i plotą różne androny.

"Co gorsza, czasami możemy mieć jak najlepsze intencje i zrobić innym kuku (w tej materii polecam "Idiotę" Dostojewskiego)."
No bo Myszkin to taki rosyjski "prawie Chrystus" (gdzie 'prawie' czyni istotną różnicę). I w ogóle przekleństwo niepojętej duszy rosyjskiej. Jak to ujął Czernomyrdin: chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zawsze.

"A okradziony okradzionym. Sympatyzuję z ostatnim, mimo wszystko."
Zawsze? Podejrzewam, że dałoby się znaleźć sytuację, w której i Ty powiedziałabyś ze złością (politowaniem) o okradzionym "a czemu ten głupek nawet nie...." itd. Naprawdę nigdy nie zdarzyło Ci się czytać o ofierze jakiegoś bardzo prymitywnego oszustwa i czuć złości na jej głupotę? Albo uważać, że granice naiwności zostały jednak tym razem przekroczone i że postępować w ten sposób to "prosić się o nieszczęście"?

"ale uważam za niezwykle cenną lekturę"
To już wiem, ale nie odpowiedziałaś na moją prośbę. Co takiego ta książka Ci wyjaśniła? Na jakie pytanie, na które przedtem nie umiałaś znaleźć odpowiedzi, odpowiedziała? Pytam, bo ja z "Eichmanna" wprawdzie sporo się dowiedziałem, ale po przeczytaniu nie miałem wrażenia, że świat stał się bardziej zrozumiały. Może więc czegoś nie zauważyłem. Może źle stawiałem pytania.

Zapożyczę od Ciebie strukturę wiadomości, żeby się w tym wszystkim nie pogubić. Od razu jednak zaznaczam, że na każdy z poruszonych przez Ciebie problemów można napisać osobną rozprawkę.
"Bo tak szczerze, to wedle obowiązujących obecnie reguł pewnie jestem.."
Dwie sprawy z tym akapitem. Pierwsza, ostatni akapit Twojej poprzedniej wiadomości odczytałam poprzez jej ostatnie zdanie. Pisałeś wcześniej, że ludzie powołują się na warunki, by usprawiedliwić swoje czyny. Następnie zaś, w moim rozumieniu, podałeś przykład, z podwójnym dnem (tak to zrozumiałam). Bo, po pierwsze wymieniłeś wszelkiego rodzaju kategorie społeczne, które Twoim zdaniem, postępują głupio, a następnie poszukują usprawiedliwienia poza sobą. Po drugie jednak, zrobiłeś to w formie i przy użyciu argumentów w dużej mierze złożonych z "niesprawiedliwych i prymitywnych uogólnień" - tłumacząc się w a r u n k a m i. Uznałam zatem, że ostatni akapit ma charakter prowokacyjny mający na celu wykazanie mi nie tylko w treści ale i w formie prymitywizmu tkwiącego w usprawiedliwianiu się warunkami. Rozwiązanie takie uznałam za inteligentne i dowcipne. Po drugie zaś, miękkie serduszko miękkim serduszkiem, ale jestem daleka od trzymania w nim obcych mi ludzi. Powołam się tutaj na Arendt (odpowiadającej na zarzut Gershoma Sholema, iż nie kocha Żydów), bo jej postawa jest mi w tym względzie bliska: "nigdy nie darzyłam miłością żadnego narodu czy zbiorowości - ani narodu niemieckiego, ani francuskiego, ani amerykańskiego, ani klasy robotniczej, ani niczego w tym rodzaju. W istocie kocham "tylko" mych przyjaciół, a jedynym rodzajem miłości, jaki znam i w jaki wierzę to miłość do osób. Po drugie, owa "miłość do Żydów" wydawałaby mi się, ponieważ sama jestem Żydówką, czymś podejrzanym. Nie potrafię kochać samej siebie, ani niczego, co stanowi integralną część mojej własnej osoby" (z listu do Gershoma Sholema, dodatek do "Eichmanna w Jerozolimie"). Z takiego stanowiska wynikają pewne implikacje. Znowu wyliczam: po pierwsze, z dokładnie takich samych powodów nikogo nie nienawidzę (na całej skali emocjonalnej, od niechęci do nienawiści), bo nie widzę powodu by potępiać kogokolwiek za kolor skóry, płeć, orientację seksualną, wyznanie czy poglądy. Po drugie, i odwołuję się tutaj do ostatniego zdania Arendt, wzdragam się przed wychwalaniem wszystkiego co jest moje (płeć, wyznanie, orientacja itd.) tylko dlatego, że jest moje. Co też czyni mnie marną feministką. Zaznaczmy jednak, że pleść farmazony może każdy niezależnie od płci, wyznania, rasy, orientacji, wykształcenia i poglądów. W określonych warunkach zatem mogę głęboko, powiedzmy: poirytować, wypowiedziami geja, Żyda, Afroamerykanina lub księdza. Nikt nie ma monopolu na prawdę.

"A gejom, z przytoczonych przez Ciebie powodów, w skrytości ducha zazdroszczę". Tak, oczywiście, żartowałam. A może inaczej, ironizowałam. Po pierwsze, dlatego, iż mam, jak się mogłeś domyślić wśród przyjaciół - gejów. Tak się złożyło, może przypadkiem, że są to osoby w długoletnich, mniej lub bardziej udanych, związkach. Szczerze wątpię czy "kopulują kompulsywnie z kim się da". Pewności mieć nie mogę, ale tej pewności mieć nie mogę także względem bliskich mi osób o orientacji heteroseksualnej. I nic mnie to nie obchodzi. Nie bądźmy też hipokrytami. Sądzę, że każda zdrowa fizycznie jednostka psychoseksualna nie ma nic przeciwko kopulacji jako takiej. Więc zakładając nawet, iż to co napisałeś byłoby prawdą, a nie stereotypem (czyli nieuzasadnioną generalizacją) to mazel tov chłopaki! Dobrej zabawy itd.

Wracając do Arendt, bo gdzieś nam się zgubiła, jej życie uczuciowe jest niezłym przykładem na to, że mówimy tu o sprawach skomplikowanych. Wygląda na to, że nigdy się nie uwolniła od, jak to ująłeś "ukochanego H.", ale na podobny do Twojego zarzut Barbary Tuchman, iż broniła Eichmanna w swojej książce, by usprawiedliwić swojego Martina, odparła ponoć, że nawet "doskonały historyk może kiedyś palnąć głupstwo" (nie wiem czy to prawda, cytat pochodzi ze sztuki opartej na listach Arendt i jej książkach, wywiadach itp. tytuł: "Rzecz o banalnej miłości". Rzecz ogólnie trudna do zniesienia, bo Heideggera gra Piotr Adamczyk z sumiastym wąsem i taką miną jakby słynny filozof cierpiał na chroniczny zatwardzenie). Z drugiej zaś strony miała inne związki z mężczyznami, a z drugim mężem nawet bardzo, udane.

"Bardzo proszę o wyjaśnienie w celu uniknięcia bolesnych nieporozumień". Jeśli mam być szczera to z kolei ja nie zrozumiałam tego zdania, mam prośbę o wyjaśnienie. Byłabym także wdzięczna o wyjaśnienie zdania: "Bo tak szczerze, to wedle obowiązujących obecnie reguł pewnie jestem rasistą..." po przeczytaniu tej wypowiedzi i mają w pamięci Twoją inklinację do prowokacji uznałam, że lepiej zapytać co masz na myśli (zwłaszcza te obecne reguły zwróciły moją uwagę).

"Arendt w ogóle nie ujmuje sprawy w kategoriach usprawiedliwić-oskarżyć, tylko tak bardziej klasycznie, jak rasowa intelektualistka: opisać i zrozumieć"
Znowu, moim zdaniem, skomplikowana kwestia. Arendt pojechała na proces Eichmanna jako reporterka. To, że jej z reportażu wyszedł kolejny traktat filozoficzny, to inna sprawa. W swojej książce nie kryje się z ocenami wobec prokuratora generalnego, którego też wyraźnie nie ceni, ówczesnego premiera Izraela, jak i Eichmanna. Jej książka pisana jest z daleko posuniętym sarkazmem i i ronią. I niektórzy ów styl mieli jej jak najbardziej do zarzucenia np. wspominany już Gershom Sholem. Humor pojawiający się w książce można podsumować cytatem: "rzeczy straszne mogą być nie tylko zabawne ale i komiczne" (str. 64). Uwaga ta odnosi się bezpośrednio do Eichmanna i do jego walki z językiem niemieckim, oraz z próbą sformułowania jakiejkolwiek myśli która nie byłaby banałem lub frazesem. Przykłady tego komizmu podaje autorka dalej na tej stronie, a potem zaś już wplata je w wywód. Wykpiwa postawę Eichmanna, który, jeśli mu się to już udało, sklecił jakieś zdanie mające wg niego głębię, wpadał w "zachwyt". Arendt na stronie 72 wskazuje na trudność jaką jej sprawił, oraz w jej relacji sądowi, dylemat: "jaki przedstawiały nie dająca się wyrazić potworność czynów i niezaprzeczalna śmieszność człowieka, który je popełnił". "Nic nie dowodzi tego lepiej niż groteskowa głupota ostatnich słów, jakie wypowiedział" s.325 A to, że mu gorąco życzyła stryczka wyrażone jest w jej osobistej wersji końcowej mowy oskarżycielskiej, która kończy się słowami: "Z tej - i tylko tej - przyczyny oskarżonego należy powiesić", s.362.
Czy gardziła nim jako intelektualistka? Nie sądzę. Tak jak nie sądzę, by tylko intelektualiści byli w stanie myśleć i formułować sądy, sposób w jaki to robią, byleby nie był pustosłowiem, jest bez znaczenia. I tak zgadzam się tutaj, jak i zresztą mówiłam wcześniej, pleść trzy po trzy potrafi każdy.
"jak Arendt, pokusie egzemplifikacji" to co ja uważam za największą zaletę tej książki, Ty uznajesz za wadę. Arendt uczciwie opisała (tak, by zrozumieć) Eichmanna, korzystając z wszelkich danych jakie jej były w danym czasie dostępne. To, że teraz, jak twierdzisz, bo ja nie wiem, wychodzą na jaw kolejne fakty stawiające w innym świetle jego osobę, nie jest ani jej winą, ani moim zdaniem wadą książki. Bo jest to reportaż z procesu, który miał miejsce w latach 60-tych. Arendt nie tylko dokonała opisu Eichmanna, ale pokusiła się o wnioski natury aksjologicznej, które pozwalają nie tylko zrozumieć sposób postępowania tego człowieka (lub postaci jaką wydawał się być), ale i systemu, który sprzyjał takim zachowaniom. Opisała mechanizm, który wyjaśniał jak tzw. normalny człowiek podejmuje decyzję o charakterze zbrodniczym i ze spokojnym sumieniem urzędnika wraca do domu na obiad. Opisała biurokrację, która takim zachowaniom sprzyja, a w pewnych warunkach je generuje. Nie usprawiedliwiała jednakże tymi warunkami Eichmanna, o tym już mówiłam, ale dawała lekcję "banalności zła"

"w odpowiednich warunkach każdy może zrobić X" tak, KAŻDY MOŻE, nie musi, zaznaczam. Bo to ogromnie ważne. Bo, pozwól, że znowu przytoczę Twoje słowa "okazja czyni złodzieja". To oznacza tyle, i aż tyle, że trzeba mając świadomość i natury ludzkiej i owych warunków, w których możemy postąpić jak świnia, pilnować się. Myśleć. Żadna ideologia ani system przekonań nie chroni przed czynieniem zła. Pewne ideologie w których pielęgnujemy niechęć do szczególnej kategorii ludzi, tylko dlatego, że do owej kategorii należą sprzyjają moim zdaniem przemocy, bardziej niż inne. Wrócę jednak do tego co napisałam we wcześniejszym poście (a słowa te nie należą do mnie tylko do osoby, której nie umiem w tej chwili wygrzebać z pamięci): "Nie ważne jakie masz poglądy, ważne jakim człowiekiem Cię one czynią".

"Potem z tej pop-retoryki korzystają np. szlachetni przeciwnicy kary śmierci i plotą różne androny". Jestem przeciwniczką kary śmierci :-). I powiem Ci dlaczego: otóż do momentu, kiedy nie będę miała pewności, że za sprawą kary śmierci nie zginie ani jedna niewinna osoba, będę jej się sprzeciwiać. Tyle andronów w tej sprawie.

Inna sprawa, że nie mam winy do autorów za to, co inni robią z ich słowami. Nie oni ponoszą za to odpowiedzialność, ale czytelnicy. Z Biblią w ręku wymordowano całe rzesze ludzi. Słowo jest niebezpieczne, bo można je interpretować, jak już mówiłam, różnorako.

"Podejrzewam, że dałoby się znaleźć sytuację, w której i Ty powiedziałabyś ze złością (politowaniem) o okradzionym...". No jasne. Akurat często, zwłaszcza odnośnie własnej osoby :-). Robię rzeczy piramidalnie głupie, za które, bywa, dostaję w dupę. Niektóre z tych sytuacji są cenną lekcją życiową, inne mniej. Ale inna jest sytuacja, w której pchałam palce między drzwi, które już się zamykały, a inna, gdy ktoś zobaczywszy, gdzie wsadziłam paluszki, celowo drzwi zamknie. W tej drugiej sytuacji, pomimo tego, że zabulgoce coś we mnie w stylu "gdzieś te paluchy pchała" całą winę zrzucę na zamykającego.

"nie odpowiedziałaś na moją prośbę" A ja mam wrażenie, że cały czas na nią odpowiadam. Mam wrażenie jednak, że sądzisz, iż przy tej książce przeżyłam coś na kształt iluminacji, że dzięki niej dowiedziałam się czegoś, o czym wcześniej bym nie wiedziała lub nie przeczuwała. Otóż dowiedziałam się sporo o Eichmannie i biurokracji w Trzeciej Rzeszy. Moja wiedza powiększyła się też o opis procesu itd. Koncepcja banalnego zła powstała jednakże w latach 60., książka była głośna, a jej implikacje, jak próbowałam wykazać na przykładzie Zimbardo, stały się równie głośne. Więc siłą rzeczy koncepcję już znałam. Czytałam też Kafkę (system zawłaszczający jednostkę), Dostojewskiego (natura ludzka, w każdej odsłonie), Maxa Webera (biurokracja), Fromma (ucieczka od wolności), Adorno (osobowość autorytarna) i innych. Byłam więc dość przygotowana, by uznać, że kształt jaki nadaje Arendt koncepcji banalnego zła odpowiada temu co przeczuwałam, ale nigdy nie ujęłam w konkretne słowa. Nie skrystalizowałam tego. Co więcej, ona jakby zgodnie z duchem swojej książki, bardzo odważnie, wbrew oczekiwaniom i zapotrzebowaniom publiczności opisała na przykładzie Eichmanna, to, że zło może być banalne a osoba, która dopuszcza się czynów potwornych może być groteskowo śmieszna. W kontekście Holokaustu! Ona przy okazji procesu Eichmanna trzeźwo zauważyła, że wyznaniowe państwo Izrael stosuje niepokojąco podobne przepisy dotyczące zawierania małżeństw do tych obowiązujących w nazistowskich Niemczech. A na domiar wszystkiego napisała bardzo dobrą, literacko, książkę. Ogólnie rzecz biorąc, jej książka poza samą koncepcją jest dla mnie niesamowitą lekcją niezależnego, nieszablonowego myślenia. Za swoją odwagę oberwała niezłe cięgi. Łącznie z przeinaczaniem jej słów, zarzucaniem jej antysemityzmu (bo krytykuje państwo Izrael i niektóre aspekty procesu), że broni nazistów (bo nie zrobiła z Eichmanna potwora i krytykowała prokuratora za to, że starał się to uczynić wbrew faktom), oskarża Judenraty (no bo kuźwa z tym rozumieniem i opisem faktów mogła jednak delikatniej, niemniej krytyka jej osoby przybrała absurdalny wymiar). Podziwiam babę, i już.

użytkownik usunięty
mru510

Zostawmy może przewrotne akapity i dowcipy o zazdroszczeniu gejom, bo jeśli mają być przewrotne i dowcipne, to już chyba lepiej, żeby zostały niedopowiedziane. Aczkolwiek zdanie "każda zdrowa fizycznie jednostka psychoseksualna nie ma nic przeciwko kopulacji jako takiej" bardzo mnie korci.

Nie znam "Rzeczy o banalności miłości". Warto obejrzeć, czy też w pamięci zostaje jedynie Adamczyk z zatwardzeniem?

"Byłabym także wdzięczna o wyjaśnienie zdania: "Bo tak szczerze, to wedle obowiązujących obecnie reguł pewnie jestem rasistą..."
Żeby już tak całkiem się nie wykręcać (w końcu ja też prosiłem o wyjaśnienia)... Na przykład nie uważam za skandaliczną znanej wypowiedzi Watsona (tego od DNA) sprzed 7 lat o inteligencji Afrykanów:

http://www.independent.co.uk/news/science/fury-at-dna-pioneers-theory-africans-a re-less-intelligent-than-westerners-394898.html

Można tę wypowiedź uznać za nieprawdziwą, tylko częściowo prawdziwą, nieuzasadnioną itp. Ale każdy ma prawo do takich wypowiedzi o faktach i do tego, że potem ewentualnie wyjdzie na głupka (albo i nie). Natomiast Watsona zgnojono za samo poruszenie tematu. I to uważam za prawdziwy skandal.

"A to, że mu gorąco życzyła stryczka wyrażone jest w jej osobistej wersji końcowej mowy oskarżycielskiej, która kończy się słowami: "Z tej - i tylko tej - przyczyny oskarżonego należy powiesić", s.362."

Oj, chyba naciągasz. Z tego, co pamiętam, to ta mowa jest jej propozycją takiej mowy dla sędziów Eichmanna, która lepiej uzasadniałaby ICH stanowisko. Natomiast w żadnym razie nie jest to stanowisko, z którym ona się utożsamia, więc i nie jest to jej osobista wersja mowy oskarżycielskiej. Z "gorącym życzeniem stryczka" nie ma to na pewno nic wspólnego. Wydaje mi się też, że sama Arendt wolałaby, by Eichmann został przy życiu i mógł być świadkiem klęski swoich usiłowań, tj. świadkiem tego, że naród żydowski nie tylko przetrwał, a jeszcze się rozwija we własnym państwie.

"Arendt uczciwie opisała (tak, by zrozumieć) Eichmanna, korzystając z wszelkich danych jakie jej były w danym czasie dostępne"
Nigdzie nie kwestionowałem jej uczciwości. Jestem też skłonny podziwiać ryzyko, jakie podjęła. Zgadzam się też na "oddemonizowanie" E., ale już nie na sprowadzenie go do poziomu posłusznego i bezmyślnego trybiku. Być może E. był doskonałym materiałem na karykaturę (ta jego nijakość, także fizyczna, te jego banalne frazesy), niemniej karykatura dalej pozostaje karykaturą, przerysowaniem, nagięciem.

"Opisała mechanizm, który wyjaśniał jak tzw. normalny człowiek podejmuje decyzję o charakterze zbrodniczym i ze spokojnym sumieniem urzędnika wraca do domu na obiad."
Oj, chyba znowu naciągasz. Nawet A. pisała, że E. miał senne koszmary, gdy zobaczył, jak zabija się Żydów (po wizycie w obozie koncentracyjnym? a może to jakieś rozstrzeliwanie było).

"w odpowiednich warunkach każdy może zrobić X" tak, KAŻDY MOŻE, nie musi, zaznaczam. Bo to ogromnie ważne. Bo, pozwól, że znowu przytoczę Twoje słowa "okazja czyni złodzieja".
Jeśli "może" nie znaczy "z każdego można wydobyć bestię w odpowiednich warunkach", a jest to zwykła opozycja może-musi, to jest to banał. Bo "może" znaczy wtedy tyle, co "jest w stanie". Na przykład jestem w stanie zarąbać staruszkę siekierą, ale oczywiście nie muszę robić wszystkiego, co jestem w stanie zrobić.

"Pewne ideologie w których pielęgnujemy niechęć do szczególnej kategorii ludzi, tylko dlatego, że do owej kategorii należą sprzyjają moim zdaniem przemocy".
A są inne ideologie? Każda tak kategoryzuje-stygmatyzuje. Apostołowie tolerancji też nienawidzą.

"Jestem przeciwniczką kary śmierci :-). I powiem Ci dlaczego: otóż do momentu, kiedy nie będę miała pewności, że za sprawą kary śmierci nie zginie ani jedna niewinna osoba, będę jej się sprzeciwiać."

No to powinnaś być chyba także przeciwniczką eutanazji, transplantacji, używania broni przez policjantów itp. itd., ponieważ nigdy nie będziesz miała pewności, czy przy tej okazji nie straci życia ktoś niewinny (z uwagi na zawodność procedur albo ludzką perfidię). W gruncie rzeczy należałoby także zrezygnować z więzień, gdyż zamknięcie niewinnej osoby w więzieniu kończy się nierzadko jej samobójstwem (statystyki są wymowne). A ile niewinnych osób ginie na drogach! Rozjechanych przez pijanych kierowców, młodych ludzi bez prawa jazdy itp. Likwidacja zezwoleń na posiadanie pojazdów przez osoby prywatne i ścisła kontrola kierowców transportu publicznego z pewnością oszczędziłaby życie setek niewinnych osób rocznie. Przy tej rzeźni jedna czy dwie niewinne osoby skazane na karę śmierci to pryszcz.

"Czytałam też..."
A te wszystkie lektury to tak z własnego pomysłu, czy przy okazji studiów, pracy zawodowej?

"Ogólnie rzecz biorąc, jej książka poza samą koncepcją jest dla mnie niesamowitą lekcją niezależnego, nieszablonowego myślenia."
Zgadzam się z tą oceną, ale może właśnie dlatego szablonowość tego pomysłu z "banalnością zła" tak bardzo mnie w tej nieszablonowej książce razi. Oczywiście, może to być wina optyki. Tego, że - jak napisałaś - dziś prawie każdy, kto zabiera się do czytania "Eichamnna w J." już coś tam o "banalności zła" słyszał, obił mu się o uszy ten Fromm, Adorno, Milikan, Zimbardo, choćby w podręcznikowych streszczeniach. Może więc po prostu akurat ta "banalność zła" najbardziej się z całej książki zbanalizowała.

użytkownik usunięty

Nie wiem, czemu z Eichmanna zrobił mi się Eichamnn, z Milgrama Milikan (i to przez jedno l) i przede wszystkim, czemu FilmWeb nie pozwala mi edytować postu.

Spektakl warto obejrzeć, pomimo tego, że filozoficzne frazy w ustach Adamczyka brzmią jak napad czkawki.

Zgadzam się, o wszystkim należy dyskutować, a osobę dyskutanta należy traktować z szacunkiem, zwłaszcza gdy się z nim nie zgadzamy. Cenzurowanie, choćby tylko obyczajowe, rzetelnych prac naukowych jest skandalem. Jeśli jednak z kontrowersją leci się do gazet, to powinno się spodziewać, że dostanie się po dupie. Mam przy tym wrażenie, że niejeden czarnoskóry wykazałby się w tym względzie wyższą inteligencją niż szanowny noblista.

Arendt o karze śmierci dla Eichmanna, strona 360: "Mimo to uważam, że nie da się zaprzeczyć, iż właśnie na gruncie owego dawno zapomnianego stanowiska postawiono przed sądem Eichmanna i że powyższe zapatrywania posłużyły w istocie za ostateczne uzasadnienie wymierzonej mu kary śmierci. Musiał zostać zlikwidowany, ponieważ brał udział i odegrał centralną rolę w przedsięwzięciu, którego jasnym celem była eliminacja z powierzchni ziemi niektórych "ras" ludzkich". Potem następuje jej wersja tego, co powinni powiedzieć sędziowie w uzasadnieniu wyroku, z którym się zgadzała. Swoje stanowisko popieram też seansem filmu, na którego forum rozmawiamy. W jednej ze scen Arendt krzyczy: "ależ ten człowiek powinien wisieć!" (lub podobnie).

E. miał senne koszmary, ale szybko mu przeszły po, często przez Ciebie wspominanej, konferencji szesnastu. Był to najwyższy punkt jego kariery. Posłuchał co mówią o Ostatecznym Rozwiązaniu ważniejsi od niego i wątpliwości oraz koszmary ustąpiły jak ręką odjął, po czym zabrał się do planowania rozkładów jazdy. Na koniec dniówki brał teczkę i z poczuciem dobrze wykonanej pracy wracał do domku, do żony i dzieci. Z tym obiadem to przesadziłam, faktycznie, może spożywał go w kantynie.

"opozycja może-musi, to jest to banał. Bo "może" znaczy wtedy tyle, co "jest w stanie". Proszę o wyjaśnienia, nie rozumiem tego zdania. Nie miałam na myśli opozycji. Miałam na myśli możliwość, która nie determinuje naszych działań. 1/4 uczestników eksperymentu Milgrama nie dawała się wciągnąć w eksperyment. Jeden chłopak z Guantanamo zakapował swoich kolegów, że znęcają się nad więźniami i jeszcze bardzo chcą, by on też do zabaw dołączył. Miał odwagę się przeciwstawić. Człowiek to nie pralka, ma pewną wolność wyboru.
Chciałabym też zwrócić uwagę, że gdybyś miał prawdziwego pecha do jednej staruszki napatoczyła by się kolejna, którą również musiałby zaszlachtować. A potem już z górki: Sybir i katorga ;-).

"A są inne ideologie?". Powiem tak, nie wiem. Nie myślałam o tym. Ale tym bardziej cieszy mnie, że staram się od wszelkich ideologii trzymać z daleka.

Matko jedyna, czy w celu transplantacji zabija się ludzi? Jeśli tak, od razu jestem przeciwna. W swojej naiwności sądziłam, że sami wcześniej umierają.
Istnieje moim zdaniem także drobna różnica między osobistą wolą śmierci a skazaniem na śmierć na podstawie osądzenia czynów, do których popełnienia człowiek się nie przyznaje. Może błędnie ale nie łączę ze sobą tych dwóch rzeczywistości. Kara śmierci na niewinnym człowieku to morderstwo. Statystyki (w tym drogowe) mnie nie interesują. Interesuje mnie pryszcz na nosie pojedynczej jednostki.

Czytać lubię od dziecka i, jak sądzę bardzo sprytnie, wybrałam zawód dzięki któremu mogę czytać jeszcze więcej. Choć czasami niekoniecznie to na co mam ochotę. Taka karma.

"Zgadzam się z tą oceną, ale może właśnie dlatego szablonowość tego pomysłu z "banalnością zła" tak bardzo mnie w tej nieszablonowej książce razi". Co Ci tak bardzo nie odpowiada w koncepcji banalności zła? Tym razem ja proszę o summę przemyśleń.
Upowszechnienie się każdego pomysłu wiąże się z jego banalizacją. Nie ma takiej wyrafinowanej koncepcji, która po dostaniu się w obieg bardzo publiczny, nie została sprowadzona do poziomu umysłowości przeciętnego czternastolatka (nie mam nic do młodzieży, po prostu strasznie głupi wiek). Wszystkie wielkie idee sparszywiały wraz z rozpowszechnieniem .Albo elitaryzm i wyrafinowanie albo sława i zbanalizowanie. Tak to już jest.

użytkownik usunięty
mru510

"Jeśli jednak z kontrowersją leci się do gazet, to powinno się spodziewać, że dostanie się po dupie."
Czyli sam sobie winien? "Po coś tam lazł?" Czy to aby nie podpada już pod obwinianie ofiary, z którą przecież zwykłaś się solidaryzować? :-)
Czym to się różni od banalnego "Jeśli jednak w sukience mini leci się do ciemnego lasu, to powinno się spodziewać, że d... może być w niebezpieczeństwie"?

"Arendt o karze śmierci dla Eichmanna"
Nie widzę w tym cytacie "gorącego życzenia stryczka". Wierzę Ci na słowo, jeśli idzie o koszmary (że mu szybko przeszły)

"Człowiek to nie pralka, ma pewną wolność wyboru"
No i to jest właśnie banał. Natomiast ciekawsza teza, znacznie mocniejsza, że "z każdego można wycisnąć Eichmanna, bo to tylko kwestia warunków", jest z kolei nieprawdziwa.
No to teraz jednak wyjaśnij, co miałaś na myśli, pisząc: "Każdy może być Eichmannem"

"Matko jedyna, czy w celu transplantacji zabija się ludzi? Jeśli tak, od razu jestem przeciwna."
Pomijając różne "urban legends" to tak, zdarzają się wypadki zabijania ludzi w celu pobrania narządów. Nic zresztą dziwnego. Gdzie jest duży popyt, a cena "nie gra roli" (bo idzie o życie klienta), tam trudno wyeliminować kryminalne sposoby zwiększenia podaży.

"Istnieje moim zdaniem także drobna różnica między osobistą wolą śmierci a skazaniem na śmierć"
Ależ ja nie mam na myśli "prawidłowej eutanazji", tylko znowu chodzi mi o okazję do nadużyć czy omyłek. Możliwe są np. zmowy między rodziną a lekarzami, gdy w grę wchodzi spory spadek. Można też się zwyczajnie pomylić (jak sąd, który myli się skazując niewinnego) i zakwalifikować do eutanazji człowieka, który wcale nie wyraził na to swej wolnej nieprzymuszonej zgody, gdyż ma ostrą depresję. Chyba że uważasz, iż depresja jest wystarczającym powodem do eutanazji.

"Kara śmierci na niewinnym człowieku to morderstwo".
Tylko wtedy, gdy dobrze wiadomo, że ten człowiek jest niewinny, a więc gdy proces jest ukartowany. W przeciwnym wypadku jest to "błąd w sztuce". Taki sam, jaki czasem popełniają lekarze podczas diagnozy czy operacji. Jest to niewątpliwie godne ubolewania i należy ze wszelkich sił dążyć, by takich błędów nie było, ale to jednak NIE JEST morderstwo.

"Statystyki (w tym drogowe) mnie nie interesują. Interesuje mnie pryszcz na nosie pojedynczej jednostki."
Nie rozumiem tego zdania. Czym się różnią statystyki drogowe od statystyk sądowych? Czym się różni skazanie niewinnego na śmierć przez mało bystrego sędziego od przejechania na śmierć niewinnego przez mało bystrego kierowcę? Obaj przecież nie zrobili tego specjalnie, tylko czegoś tam nie zauważyli. Skoro remedium na pomyłki sądowe powinno być, twoim zdaniem, odebranie sądom prawa do wymierzania kary śmierci, to ja proponuję analogiczne remedium na (daleko liczniejsze) wypadki zabijania niewinnych na drogach - odebranie prywatnym osobom prawa do kierowania pojazdami.

Poza tym nie odpowiedziałaś, co z niewinnymi skazanymi na więzienie, którzy wskutek tego załamali się i powiesili. To jeszcze obrzydliwsza rzecz: doprowadzić niewinnego do stanu, w którym zabija się własnymi rękami. Tak więc chyba trzeba zlikwidować całe sądownictwo albo zostawić tylko kary kompletnie niedotkliwe. Chociaż są i tacy wrażliwcy, którzy mogą nie znieść nawet samego fałszywego oskarżenia i gotowi są popełnić samobójstwo wskutek utraty czci.

"wybrałam zawód dzięki któremu mogę czytać jeszcze więcej"
A to jakiś uczciwy zawód w rodzaju korektorki w wydawnictwie, czy też jesteś niedajboże pasożytem na jednej z wielu niepotrzebnych nikomu uczelni? :-) [<--- UWAGA, tu jest uśmieszek!]

"Co Ci tak bardzo nie odpowiada w koncepcji banalności zła?"
Przede wszystkim jej fałszywość. Owszem, zło bywa czasem banalne na obrzeżach, ale żywi się energiami o wcale nie takim banalnym rodowodzie. Wystarczy prześledzić ewolucję rozmaitych socjalistycznych pomysłów z początku XIX wieku i to, co się z tego porobiło w pierwszej ćwierci XX wieku. Z początku wyglądało to przecież jak niewinne zabawy i wariactwa różnych Owenów czy Fourierów, najwyżej gorszące obyczajowo (choć młody Krasiński dość wcześnie miał nosa).
No i nie jest prawdą, że zło bierze się z bezmyślności. Znacznie częściej bierze się z długotrwałych przemyśleń. Gdy się czyta na przykład zapiski z takich okazjonalnych konwersacji Hitlera przy obiedzie uderza właśnie ilość jego przemyśleń na dowolne tematy. Tam, gdzie odpowiedzialny człowiek powiedziałby "nie wiem", nigdy o tym nie myślałem, Hitler tryska pomysłami. O wszystkim, cwany, pomyślał.

Oczywiście jest w tym sformułowaniu o banalności i ziarno prawdy. Nowoczesne państwo działa za pomocą machiny biurokratycznej i jeśli czyni zło (jak państwo totalitarne) to także przy jej wykorzystaniu. A praca biurokraty jest banalna, powtarzalna, rutynowa, niezależnie od tego, czy liczy zakolczykowane krowy w UE czy zagazowanych Żydów w Oświęcimiu. Można w ten sposób wyrządzać zło "z dystansu", bez brudzenia sobie rąk (chyba że się je powala atramentem). Ale ta "banalność" to po prostu cecha technologii. Nawet na klasycznym "polu walki" jest to samo. Już w średniowieczu uważano, że kusza to broń daleko mniej szlachetna od miecza, bo pozwala razić z wielkiej odległości, bez patrzenia przeciwnikowi w oczy. Potem pojawiła się jeszcze mniej szlachetna broń palna, kompletnie nieszlachetne bombardowanie z samolotów unoszących się bezpiecznie gdzieś wysoko. Teraz są już drony kierowane z drugiego kontynentu. Nie trzeba być rozjuszonym berserkiem, nabuzowanym muchomorami i adrenaliną, którego obryzguje krew jego wrogów. Można być lekko tylko podekscytowanym rutyniarzem, który zabija jakby grał w grę komputerową, a po seansie "dronowania" bierze prysznic i idzie do domu. Jak E.

Ale, powtarzam, ta banalność jest efektem technologii, podobnie jak nowoczesne pranie (siast-prast do pralki automatycznej, porcja proszku, ruch pokrętłem, guzik) jest "banalniejsze" od wyprawy nad rzekę z balią prania, waleniem kijankami przy wspólnym śpiewie itp. Wyobrażasz sobie opowieść o Annie Livii przy wirującej pralce?

Ech, masz mnie. Jest nawet gorzej. Po dokonaniu rachunku nieczystego sumienia odkryłam, że tak naprawdę jest wiele typów ofiar z którymi nie zwykłam się solidaryzować. Np. z ofiarą ciężkiego pobicia na ringu, tj. zawodowym bokserem czy ze złodziejem, który wlazł do czyjegoś domu, został nakryty a właściciel mieszkania czując się zagrożony, dał mu po łbie. W pierwszej sytuacji, po prostu dlatego, że takie są reguły gry, w drugiej, bo mam kłopot z uznaniem, kto właściwie jest sprawcą a kto ofiarą. W związku z tym tych osób nie definiuję jako ofiar. I w naszym nobliście także ofiary nie zobaczyłam. Nie mówiąc już o solidaryzowaniu się, niestety. Jego wypowiedziami mogły się poczuć zaatakowane całkiem spore rzesze społeczeństwa. Zwłaszcza, że w swojej wypowiedzi, jak mi się wydaje, dość luźno trzymał się genetyki (bo o ile słabo się znam na tej nauce, stwierdzenie, że o ile rozumie ogólne pragnienie by wszyscy byli sobie równi to "people who have to deal with black employees find this not true" wydaje mi się nią niezwykle mało inspirowane, skłonna byłabym je nawet uznać za wyraz osobistych uprzedzeń). A teraz idę rozpaczać z powodu utraconej aureolki.

Już.

Nigdzie nie znalazłam, niestety, w moich wypowiedziach stwierdzenia "z każdego można wycisnąć Eichmanna, bo to tylko kwestia warunków". A jeśli bym znalazła miałabym spory kłopot, bo się z nim nie zgadzam. Zdanie to nie jest równoważne z cokolwiek sentencjonalnym wyrażeniem, że "Każdy może być Eichmannem". Bo to nie TYLKO kwestia warunków. To kwestia umiejętności odróżnienia dobra i zła, która w określonych, bardzo sprzyjających temu, tak jest, warunkach (to znaczy wzmacniających określone, naturalne skłonności natury ludzkiej) może zostać osłabiona, do zera. Jednakże banalne stwierdzenie, że człowiek to nie pralka oddaje moim zdaniem wewnętrzne skomplikowanie tej sytuacji. E. utracił na rzecz silniejszych zdolność myślenia („no bo pochodził od małpy” lub jak to ujął Adorno, odnośnie osobowości autorytarnej, miał pewną inklinację do ulegania autorytetom), zgodził się na to (postanowił zostać pralką), ponieważ bardziej niż moralny wymiar sytuacji interesowała go jego kariera (był zatem, jakże to ludzkie, niech pierwszy rzuci kamieniem, kto... itd., - egoistą).
Wróćmy do mojej sentencji, wyraża ona jak sądzę moją nie najlepszą opinię o rodzaju ludzkim („Człowiek to nie jest piękne zwierzę”). Czyli też o mnie. Myślę, że uleganie autorytetom, zrzekanie się myślenia i odpowiedzialności czyni życie prostszym. Myślenie jest męczące, a odpowiedzialność jest ciężarem. Mamy w sobie naturalną skłonność do podążania za stadem (konformizm nie jest w gruncie rzeczy zły, pozwala nam w ogóle dostosować się do życia w społeczeństwie), problem w tym, że zrzekamy się przy tym czasami innych naszych cech, na przykład zmysłu etycznego.

Tak przy okazji, o tym, że E. Był debilem świadczy jego kuriozalne oświadczenie jakie poczynił przed sądem w Jerozolimie, gdy wyznał, że jest kantystą. Dobrze, że Kant nie żył już w tym czasie, bo pewnie szlag by go trafił na miejscu.

Już wcześniej napisałeś, że chodzi Ci o procedury, ja odparłam, że chodzi mi o istotę sprawy. Sąd uosabia sprawiedliwość, kara śmierci jest ostatecznym, najsurowszym, narzędziem owej sprawiedliwości. Śmierć niewinnej jednostki gwałci wszelkie moje wyobrażenia na temat czym sprawiedliwość ma być w swojej istocie. Oczywiście skazanie niewinnego człowieka na karę więzienia także mało ma wspólnego ze sprawiedliwością. Ale. Kara odosobnienia przestępcy ma sens, oprócz sprawiedliwości, prewencyjny, to znaczy, ma za zadanie chronić społeczeństwo przed czynami przestępcy, a nieuniknione błędy proceduralne (bo nie ma na tym świecie rozwiązań idealnych) powodować mogą czasami, że ktoś zostanie odosobniony bez winy. Niemniej przestępców trzeba ścigać i zamykać. Błędy są oczywiście straszne i życzyłabym sobie by nieustannie dokładano starań by takich było jak mniej. Ale to błędy odwracalne (o ile jak zauważyłeś ktoś nie popełni samobójstwa, ale zauważmy, nie został na owo samobójstwo, w majestacie prawa, skazany). Odwracalne, w tym wąskim wymiarze, że pomimo, iż lat i często zdrowia osadzonemu się nie zwróci, może on oczyszczony z zarzutów i z pieniędzmi uzyskanymi z odszkodowania wrócić do życia w społeczeństwie. Kara śmierci jest ostateczna. To błąd proceduralny, który skutkuje ok. zabójstwem, w majestacie prawa, wynaturzając całą istotę systemu. Konsekwencje błędu są zbyt duże, nie chcę brać w tym udziału.

„Chociaż są i tacy wrażliwcy, którzy mogą nie znieść nawet samego fałszywego oskarżenia i gotowi są popełnić samobójstwo wskutek utraty czci” mogą, i owszem, trudno mi osądzać czyjąś wrażliwość.

Eutanazja może być obciążona błędami proceduralnymi. Dobrze, że budzi takie kontrowersje, bo dokładane są starania, by tych błędów było jak najmniej. Nie wiem czy obecnie te procedury są wystarczająco bezpieczne, ale mam jednak nadzieję, na wszelki wypadek, że będą takie w przyszłości. Może się bowiem zdarzyć, że na skutek długotrwałej i z powodów zdrowotnych, nieuleczalnej depresji, moje życie stanie się nie do zniesienia. Ale to ja będę miała prawo decydowania (no i szereg innych instytucji, które będą rozpatrywać moją osobistą prośbę, lekarzy, psychiatrów i psychologów) czy to mój czas, czy też nie. Szkopuł w tym, że ciężka depresja bardzo często towarzyszy innym, równie ciężkim chorobom. Nie wiem jak rozwiązano ten problem.

Mam nadzieję, że sprawcy wypadków drogowych nie czują się za kółkiem wysłannikami sprawiedliwości jakiejkolwiek, boskiej czy ludzkiej, jeśli jednak tak, to należy ich leczyć i jak sądzę, nie na depresję. Nie mówiąc już o odebraniu prawa jazdy (na czas leczenia).

„A to jakiś uczciwy zawód w rodzaju korektorki w wydawnictwie, czy też jesteś niedajboże pasożytem na jednej z wielu niepotrzebnych nikomu uczelni? :-)”
W odróżnieniu od Ciebie, co nie jest zarzutem a faktem, nie zadbałam jakoś szczególnie o ukrycie mojej tożsamości na tym portalu, ani na innych, bliźniaczych. Bardzo łatwo sprawdzić kim jestem. Problem w tym, że rozmowa między dwoma osobami, z których jedna ma jawną tożsamość, a druga nie, jest dość niesymetryczna, nie uważasz? :-)


„Przede wszystkim jej fałszywość”. „Oczywiście jest w tym sformułowaniu o banalności i ziarno prawdy”. Te dwa zdania się wzajemnie wykluczają. Albo coś jest fałszywe albo jest w nim ziarno prawdy. Można powiedzieć, że się z czymś nie zgadzamy do końca, można też powiedzieć, że dany sąd jest nieuzasadnioną generalizacją.
Arendt opisała mechanizmy zła funkcjonujące w strukturach biurokratycznych. Opisała typ zachowań z nim związanych, brak wyobraźni, bezmyślność, brak poczucia odpowiedzialności. W pewnym typie środowiska. Uznała, że zło w takim świecie nie jest czymś radykalnym: jest puste, pozbawione głębi, jest banalne, mechaniczne. Nie wiem jak rozwijała swoją koncepcję banalnego zła po Eichmannie, bo kwestią zła zajmowała się do śmierci, tych książek nie czytałam. Mnie poraziła jasna konkluzja jej wywodu: potworność zbrodni nie musi oznaczać potworności wykonawcy. Może to być zwykły, pospolity głupek.
Przedmiotem (podmiotem raczej) analizy Arendt w „Eichmannie w Jerozolimie” nie był Hitler. Radykalną analizę Hitlera i jego „szaleństwa mocy” zawarła w „Korzeniach totalitaryzmu”. Nie będę jednak udawać, że książkę tę dobrze znam. Nie wiem zaś w ogóle jak wyglądała jej koncepcja zła w kolejnych, napisanych po procesie sądowym, analizach filozoficznych.
Uważam jednak, że bez „Eichmanna” nie powstałby na przykład taki film jak „Upadek” (a jest on o Hitlerze), gdzie zamiast potwora, widzimy bardzo zmęczonego, mocno rozhisteryzowanego człowieka (trudno mu się dziwić). Film spotkał się z kontrowersjami, oponenci zarzucali mu, że zbyt „uczłowiecza Hitlera”. Ludzie często zapominają, że on był człowiekiem. Jak pisałam wcześniej, to niebezpieczne. Zwykłość Hitlera czyni go jeszcze straszniejszym.

Socjalizm, tak jak i inne ideologie, i tylko tak, jak inne ideologie, służył ludziom do dręczenia się nawzajem. Wystarczy jednak poczytać Dickensa, by zrozumieć, dlaczego dla wielu ludzi, może zaślepionych, a może też udręczonych życiem w początkowej fazie kapitalizmu, był obietnicą lepszego życia. Może chcieli dobrze, a „wyszło jak zwykle”?

Nie znam opowieści o Annie Livii.

mru510

Zważywszy na to, co sama powiedziałam o niedokładnym cytowaniu, w zdaniu "no bo pochodził od małpy" nie powinno być znaków cytowania :-). I, podobnie jak Ty, nie wiem dlaczego nie mogłam tego edytować.

użytkownik usunięty
mru510

"Zwłaszcza, że w swojej wypowiedzi, jak mi się wydaje, dość luźno trzymał się genetyki"

On ma (co zrozumiałe) pewnego hopla w tym kierunku, a poza tym lubi (jak mi się wydaje) coś tak palnąć, żeby było pod włos. Z tego względu nie uważam go za biedną ofiarę. Niemniej reakcja na to jego "pod włos" dalej pozostaje skandaliczna i źle świadczy o "duchu czasów". Za normalne uznałbym, gdyby mu po tej uwadze o czarnych pracownikach ktoś odpowiedział, że np. i tak są lepsi od stetryczałych profesorów.

"Nigdzie nie znalazłam, niestety, w moich wypowiedziach stwierdzenia "z każdego można wycisnąć Eichmanna, bo to tylko kwestia warunków".

A ja nigdzie tak nie twierdziłem. Napisałaś "Każdy może być Eichmannem". Jeśli jednak teraz dopowiadasz, że "to nie TYLKO kwestia warunków", to znów wpadamy w banał, z którym trudno się nie zgodzić. Banał opierający się na spostrzeżeniu, że zasadniczo nie ma takiej siły w kosmosie, która by komukolwiek uniemożliwiała przynajmniej aspirowanie do bycia E.; jak ktoś się uprze, to może. Że nie chroni przed tym ani chrzest, ani wolnomyślicielstwo, ani buddyjskie mantry, ani doktorat z topologii.

"ponieważ bardziej niż moralny wymiar sytuacji interesowała go jego kariera"
Z tym się fundamentalnie nie zgadzam. Po pierwsze, nawet wybór "kariery" to także w każdej sytuacji wybór moralny. E. wcale nie był debilem, gdy wspominał o Kancie i imperatywie. On tylko "zapomniał" dodać, że wybory moralne, których dokonał, po prostu zgadzały się z jego wcześniejszymi ugruntowanymi przekonaniami. Chciał świata bez Żydów (przynajmniej w zasięgu niemieckiego wzroku) i nad tym właśnie sumiennie pracował. A także gotów był to robić nawet wtedy, gdy nie miało to już żadnego związku z jego karierą (a nawet mu szkodziło). E. nie był pralką (choćby z własnego wyboru), miał określony światopogląd, wyznawał określone wartości i to go napędzało. Gdyby był zwykłym konformistą, karierowiczem, oportunistą itp. rzuciłby tę robotę już w połowie 1944 roku albo i wcześniej (bo takie szczury mają dobry węch i pierwsze wiedzą, kiedy okręt tonie). Nie rozumiem, czemu odmawiać E. światopoglądu i własnych przemyśleń, tylko dlatego, że wyraża je nie tak błyskotliwie jak czołowa niemiecka intelektualistka. Stalin też z upodobaniem używał stereotypowych fraz, szablonów itp. i ogólnie wypowiadał się w sposób niezbyt zadowalający wyrafinowane uszy intelektualistów. Czy z tego wynika, że Sowietami rządziła przez 30 lat pralka marząca o wielkiej karierze?

"Wróćmy do mojej sentencji, wyraża ona jak sądzę moją nie najlepszą opinię o rodzaju ludzkim"
Ale przy takiej interpretacji "banalności zła", czym będzie się to ujęcie różniło od opowieści o grzechu pierworodnym, który zepsuł ludzką naturę? Chrześcijaństwo też twierdzi, że życie to trudna sprawa, trzeba być czujnym moralnie (więc czuwajcie - vigilate), bo można swoją duszę zgubić i zostać pralką wyrzuconą w ciemności zewnętrzne, a tam będzie płacz i zgrzytanie programatora.

"Sąd uosabia sprawiedliwość, kara śmierci jest ostatecznym, najsurowszym, narzędziem owej sprawiedliwości. Śmierć niewinnej jednostki gwałci wszelkie moje wyobrażenia na temat czym sprawiedliwość ma być w swojej istocie."
Ale tylko wtedy, gdy sąd staje się zmową gangsterów, gdy z PREMEDYTACJĄ skazuje niewinnego. Tyle że gdy dochodzi do sytuacji, w której sądy stają się zmową gangsterów, jest to znak, że gangsterzy dorwali się do władzy i stanowione prawo i tak przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, bo równie dobrze osoby "do usunięcia" mogą ginąć nie wskutek wyroku, ale np. przy próbie ucieczki, na serce w więzieniu itp.

Natomiast Twoje oburzenie moralne nie dotyka w najmniejszym stopniu sytuacji, gdy sąd się po prostu myli! Cały czas próbuję Ci wytłumaczyć, że takie pomyłki są wpisane we wszystkie ludzkie instytucje, bo nie może być inaczej. Mogą mylić się lekarze kwalifikujący kogoś jako dawcę organów albo do zabiegu eutanazji, mogą się mylić kierowcy na drogach, więc mogą się mylić i sędziowie. We wszystkich tych wypadkach pomyłka może skończyć się śmiercią konkretnej niewinnej jednostki.

"Ale to błędy odwracalne (o ile jak zauważyłeś ktoś nie popełni samobójstwa, ale zauważmy, nie został na owo samobójstwo, w majestacie prawa, skazany)".

Marna to "odwracalność" zostać wypuszczonym po 20 latach z więzienia (wyobraź sobie, tak po kafkowsku, że teraz do Twoich drzwi pukają dwaj panowie i zabierają Cię ni stąd ni zowąd do więzienia, potem upokorzenia związane z procesem, potem dwadzieścia lat w celi z morderczyniami, a po tych dwudziestu latach - o ile dożyjesz - "przepraszamy bardzo, to była pomyłka, jest pani wolna, życzymy miłego dnia")

Natomiast dodatek "ale zauważmy, nie został na owo samobójstwo, w majestacie prawa, skazany" to dla mnie szczyt moralnej hipokryzji. Doprowadziło się kogoś do takiej rozpaczy, że targnął się na swoje życie, a potem umywa się rączki, no bo przecież nikt go na to "w majestacie prawa" nie skazał. Kwitów na to nie ma. Sam sobie stryczek z prześcieradła ukręcił.

"Konsekwencje błędu są zbyt duże, nie chcę brać w tym udziału."
To samo dotyczy eutanazji czy transplantacji. Tam konsekwencje błędu są równie duże i ostateczne. Także dopuszczalność aborcji w wypadku płodów/dzieci obciążonych genetycznie MUSI raz na jakiś czas prowadzić do takich pomyłek.

Tutaj jeden ze znalezionych na szybko przykładów
http://polscott24.com/lekarze-usuneli-niewlasciwe-dziecko/

"Nie wiem czy obecnie te procedury [eutanazji] są wystarczająco bezpieczne, ale mam jednak nadzieję, na wszelki wypadek, że będą takie w przyszłości."
Dlaczego miałyby być bardziej niezawodne niż procedury sądowe? Zauważ, że eutanazję wykonuje się bez porównania szybciej niż karę śmierci, czyli szansa na błąd znacznie wzrasta. W Stanach, o ile pamiętam, średnia w celi śmierci to prawie 10 lat (korowody apelacji itp)

"Bardzo łatwo sprawdzić kim jestem."
Wiem, Szanowna Pani Doktor, i bardzo przepraszam, że my, proste ludzie, tak bez należytego szaconku polemizujem z młodą kadrą naukową. No ale jak się leci dyskutować do Internetu, to powinno się spodziewać...

"Problem w tym, że rozmowa między dwoma osobami, z których jedna ma jawną tożsamość, a druga nie, jest dość niesymetryczna, nie uważasz? :-)"
Byłby to pewien problem, gdyby w naszej rozmowie istotne były własne doświadczenia, świadectwa itp. Np. Ty mi opowiadasz jakich to znasz licznych wspaniałych gejów, a ja Cię przekonuję, że każdy gej, którego spotkałem, to rozpustny łachmyta. Wtedy liczyłoby się to, kim sami tak naprawdę jesteśmy: nasze charaktery, wychowanie, światopoglądy, środowiska, uprzedzenia itp. Dopóki są to tylko poboczne wtręty bez znaczenia, a liczą się argumenty, problemu nie ma. Tak to widzę.


"Te dwa zdania się wzajemnie wykluczają. Albo coś jest fałszywe albo jest w nim ziarno prawdy. "

Niekoniecznie. Pewne generalizacje są wprawdzie fałszywe, jeśli rozumieć je jako poprzedzone kwantyfikatorem ogólnym ("Murzyni biegają szybciej od białych"), ale nie są tak całkiem od czapy. Bo jednak prawdą jest, że najwięcej rekordów w biegach należy do Murzynów, a i pewnie statystycznie rzecz biorąc przeciętny Murzyn biega szybciej od białego.

W tym wypadku wyraziłem się chyba jednak mało precyzyjnie. Chodziło mi raczej o to, że mamy do czynienia nie tyle z "banalnością zła", ile z banalnymi mechanizmami produkowania zła.

Nb. chyba właśnie do tej "banalności techniki" nawiązuje znane jedyne zdanie H. o obozach śmierci (uważane zresztą powszechnie za wielką nieprzyzwoitość z jego strony): "Rolnictwo dzisiaj jest zmotoryzowanym przemysłem żywnościowym, w istocie tym samym, co produkcja zwłok w komorach gazowych i obozach zagłady, co blokada i wyniszczenie głodem krajów, co produkcja bomby wodorowej".

Z tym, że wypadałoby dodać tu właśnie jeszcze aparat biurokratyczny, jako podstawową (i zresztą pierwszą historycznie) "maszynę do rządzenia"

"potworność zbrodni nie musi oznaczać potworności wykonawcy. Może to być zwykły, pospolity głupek."
Pierwsze zdanie to po raz kolejny oczywisty banał. Wie to byle policjant, któremu sąsiedzi mordercy mówią: "To był taki spokojny, miły człowiek. Zawsze mówił dzień dobry. Kto by się spodziewał..." Natomiast drugie (w wypadku E.) to nieprawda. E. wcale nie był jakimś zwykłym pospolitym głupkiem (choć nie był także intelektualistą). Zdecydowanie nie należy go sobie wyobrażać jako "przeciętnego Niemca" rzuconego przez ślepy los na stanowisko szefa sekcji żydowskiej. On jednak na to stanowisko porządnie zapracował i znalazł się tam z własnego wyboru i z własnej przemyślności (chętnych pewnie było więcej).

Pomyślałem teraz, że być może obraz E. tak się Hance nie do końca udał, bo za bardzo chciała pisać w kontrze do oficjalnej izraelskiej propagandy. W zamyśle Ben Guriona proces E. miał przede wszystkim przypomnieć o rozmiarach cierpienia zadanego narodowi żydowskiemu przez potwornych nazistów. Dlatego A. skonstruowała swoją opowieść tak, by maksymalnie odpotwornić E. (co jest moim zdaniem uzasadnione, ale znów bez przesady, bo odpotwornienie nie musi się kończyć żałosnym głupkiem) i jednocześnie w maksymalnym stopniu uwypuklić, jak do tych cierpień przyczyniła się strategia (i pospolita kolaboracja) żydowskich przywódców. Czyli z premedytacją poszła na ostre zwarcie. Można podziwiać jej odwagę, niechęć do podbijania bębenka żydowskiemu nacjonalizmowi itp., ale takie intelektualne "na złość X-owi, będę udowadniała, że jest odwrotnie" rzadko kiedy kończy się sprawiedliwym osądem rzeczywistości.

"Nie znam opowieści o Annie Livii"
Nie słyszałaś, jak dwie praczki na brzegiem Liffey sobie o niej pytlują? Takim jakimś przepranym i przeprasowanym językiem, który trochę trudno zrozumieć.

Czy z tego wynika, że Sowietami rządziła przez 30 lat pralka marząca o wielkiej karierze?
Nie wiem, co mnie czeka dalej bo nie doczytałam. Doczytam jak się skończę śmiać :-D

"Zasadniczo nie ma takiej siły w kosmosie, która by komukolwiek uniemożliwiała przynajmniej aspirowanie do bycia E.; jak ktoś się uprze, to może".
Trudno mi sobie wyobrazić, by ktokolwiek miał ochotę aspirować do bycia E. No, ale jak się uprze, to co robić.

"Że nie chroni przed tym ani chrzest, ani wolnomyślicielstwo, ani buddyjskie mantry, ani doktorat z topologii".
No nie wiem, moim zdaniem chroni myślenie i nie poddawanie się autorytetom. Bardzo możliwe, że już o tym pisałam. Przy okazji, buddyjskie mantry mogą się przydać, na uspokojenie na przykład.

"On tylko "zapomniał" dodać, że wybory moralne, których dokonał, po prostu zgadzały się z jego wcześniejszymi ugruntowanymi przekonaniami".
To te przekonania, względem których powtarzał, że nic osobiście nie ma przeciwko Żydom? Aha, tu kłamał, bo był na procesie. No więc, to te drugie, gdy wśród kolegów rzewnie wspominał dawne czasy? Zaraz, przecież on mówił to przy nazistach. Nie jestem pewna, czy on sam wiedział jakie ma przekonania.

"Czy z tego wynika, że Sowietami rządziła przez 30 lat pralka marząca o wielkiej karierze?".
Wyobraź sobie. Wielka pralka z sumiastymi wąsami mruczy coś z gruzińskim akcentem. Piękne :-). I w dodatku kariera jej się udała. Szczęśliwa pralka, choć z lekką paranoją, tak słyszałam.

"Chrześcijaństwo też twierdzi, że życie to trudna sprawa".
Arendt robiła doktora z pism św. Augustyna. Inspiracja nie byłaby tutaj niczym dziwnym.

"Ale tylko wtedy, gdy sąd staje się zmową gangsterów, gdy z PREMEDYTACJĄ skazuje niewinnego": Nie. Pomyłka sędziowska (jeśli tylko takich się trzymamy) powoduje orzeczenie błędne, więc niesprawiedliwe. Cóż z tego, że bez intencji.

"Natomiast Twoje oburzenie moralne nie dotyka w najmniejszym stopniu sytuacji, gdy sąd się po prostu myli. Cały czas próbuję Ci wytłumaczyć, że takie pomyłki są wpisane we wszystkie ludzkie instytucje, bo nie może być inaczej!" Ja biorę pod uwagę właśnie te sytuacje, kiedy sąd się myli. Zresztą sam sobie odpowiedziałeś. Pomyłki są straszne, zwłaszcza te, które ważą o ludzkich losach. Te lekarskie też. Ale lekarze, by uniknąć podobnych pomyłek musieliby przestać w ogóle leczyć. No cóż, trochę słabo. Przy eutanazji osoba, która podejmuje decyzję o własnej śmierci, także musi ponieść ryzyko błędu proceduralnego. To jej decyzja, jej ryzyko. Sąd, by uniknąć pomyłki w posłaniu niewinnego na śmierć, może zrobić rzecz bajecznie prostą, po prostu go na tą śmierć nie posyłać, a orzec dożywocie.

"Marna to "odwracalność" zostać wypuszczonym po 20 latach z więzienia". Zgadzam się w całej rozciągłości.

"Natomiast dodatek "ale zauważmy, nie został na owo samobójstwo, w majestacie prawa, skazany" to dla mnie szczyt moralnej hipokryzji". Jeśli uważasz, że faktycznie napisałam coś u umywaniu rąk, to i owszem. Mnie się wydaje, że nie. Ale mogę się mylić.

Cały czas starasz mi się udowodnić, że jedynym logiczną konsekwencją bycia przeciwniczką kary śmierci jest także bycie przeciwniczką sądownictwa jako takiego, medycyny, transplantacji i eutanazji. Bo we wszystkich tych dziedzinach ludzka pomyłka może skończyć się czyjąś śmiercią. Dlaczego tylko ich, nie rozumiem dlaczego się mam ograniczać. Wiesz ile śmierci zdarza się przy miejscu pracy, w fabrykach, hutach, kopalniach? Proponuję je pozamykać (jestem przeciwniczką kary śmierci, logiczne). Samochodów już użyłeś ale jest wiele innych sprzętów, których obsługa jest groźna dla życia. Bo, dla przykładu, drobna pomyłka przy użyciu suszarki może się kończyć śmiercią (tak tylko podpowiadam). Może zakazać suszarek? Pomyłka przy spożywaniu lekarstw - i też jesteś trup. A ile pomyłek się zdarza przy obsłudze windy! Lepiej w ogóle nie wychodzić z domu, nie, chwila, w domu zdarza się najwięcej wypadków (spowodowanych ludzką omylnością), lepiej wyjść i zburzyć domy, dla pewności.

Jeśli wola jednostki (domniemana zgoda na transplantację – można się nie zgodzić; oraz wola eutanazji) jako argument mający na celu wykazanie różnicy w tych dziedzinach Cię nie przekonuje, może Cię przekona absurd, którego zresztą sam jesteś autorem.

"Nie wiem czy obecnie te procedury [eutanazji] są wystarczająco bezpieczne, ale mam jednak nadzieję, na wszelki wypadek, że będą takie w przyszłości." Odwołuję. Straciłam nadzieję.

"i bardzo przepraszam". No, wreszcie jakieś sensowne zdanie :)

"Murzyni biegają szybciej od białych" jest niepoprawne nie tylko dlatego, że zakłada, że każdy od każdego itd. Powinno brzmieć: "Murzyni biegają szybciej od białasów”.

"potworność zbrodni nie musi oznaczać potworności wykonawcy. Może to być zwykły, pospolity głupek." Po raz kolejny się z Tobą zgodzę.

Natomiast drugie (w wypadku E.) to nieprawda. Po raz kolejny się z Tobą nie zgodzę. Ale co mogę więcej dodać, wolałabym nie generować kolejnych banałów.

„Takim jakimś przepranym i przeprasowanym językiem, który trochę trudno zrozumieć”. Joyce i ja uznaliśmy zgodnie, po mojej przygodzie z „Ullisesem”, że odpoczniemy na jakiś czas od siebie. Dawno do niego nie zaglądałam, może czas się pogodzić :-).





użytkownik usunięty
mru510

"Trudno mi sobie wyobrazić, by ktokolwiek miał ochotę aspirować do bycia E."

No to w końcu zło jest banalne i każdy może być E., czy też trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek chciał?


"No nie wiem, moim zdaniem chroni myślenie i nie poddawanie się autorytetom."

No nie wiem, na przykład ten pan bardzo dużo myślał i nie poddawał się autorytetom. Sam został autorytetem. (Skądinąd to kolega naukowiec).
http://pl.wikipedia.org/wiki/Eugen_Fischer


"To te przekonania, względem których powtarzał, że nic osobiście nie ma przeciwko Żydom? Aha, tu kłamał, bo był na procesie. No więc, to te drugie, gdy wśród kolegów rzewnie wspominał dawne czasy? Zaraz, przecież on mówił to przy nazistach. Nie jestem pewna, czy on sam wiedział jakie ma przekonania."

Zdecyduj się. Jeśli naprawdę uważasz, że E. był charakterologicznie konformistycznym karierowiczem, to różnica między tymi dwiema sytuacjami powinna być dla Ciebie oczywista. W Jerozolimie mówił to, co mogło (według niego) podobać się sędziom, bo miał w tym interes (dożywocie zamiast czapy). W Argentynie nie miał żadnego interesu, by podlizywać się dawnym kolegom. Nie pomagali mu, a co więcej - kontakty z nimi narażały go na zdemaskowanie. Czyli działała tu raczej "potrzeba serca".

A przy okazji pytanie. Darujmy już sobie wyjaśnienie, czy A. rzeczywiście gorąco życzyła mu stryczka, ale nie zauważyłem przy tej okazji, byś miała to A. za złe. Jako przeciwniczka kary śmierci chyba powinnaś: zwłaszcza gdy kary śmierci domaga się nie dzika bezmyślna tłuszcza, ale błyskotliwa intelektualistka. Bo Ty oczywiście domagałabyś się dla E. dożywocia?

"Arendt robiła doktora z pism św. Augustyna."

Żeby coś tam wiedzieć o grzechu pierworodnym nie trzeba doktoryzować się ze św. Augustyna, to w końcu w naszej kulturze, przepraszam za wyrażenie, topos. Ale nie odpowiedziałaś na pytanie. Jakie są Twoim zdaniem istotne różnice między koncepcją "banalności zła", a przekonaniem, że natura ludzka uległa zepsuciu i każdy z nas jest zdolny czynić nawet takie zło, którego skądinąd rozpoznaje jako zło.

Rz 7:19-25
19. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę.
20. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka.
21. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło.
22. Albowiem wewnętrzny człowiek [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym.
23. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach.
24. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego!
25. Tak więc umysłem służę Prawu Bożemu, ciałem zaś - prawu grzechu.

Zwracam uwagę, że przez "ciało", św. Paweł rozumie także coś, co dziś podpada raczej pod charakter, temperament czy nawet osobowość. Czyli konformizm, egoizm, bezmyślność to byłyby właśnie takie uczynki "z ciała". Rodzaj "cielesnej" inercji.


A teraz jeszcze o karze śmierci. Ale trochę porządniej, bo zaczęło się to rozmywać.
Jak rozumiem, jesteś przeciwko karze śmierci, bo rani Twoją moralną wrażliwość sytuacja, w której w wypadku pomyłki może stracić życie niewinny człowiek. Ponieważ zaś pomyłek nie da się całkowicie wyeliminować, wolisz wyeliminować samą tę sytuację tj. możliwość skazywania kogokolwiek na karę śmierci. Innymi słowy, nie ma na świecie człowieka, którego można by z czystym sumieniem skazać na śmierć, bo a nuż... zawsze pojawia się ryzyko błędu. I naturalnie Eichmann też pod to podpada, bo przecież "uznaniowa" kara śmierci, to byłby już szczyt niesprawiedliwości. Niech lepiej tacy ludzie dożywają w więzieniu swoich dni, niżby jednemu niewinnemu miała stać się nieodwracalna krzywda. Czy dobrze zrozumiałem? Nb. przy takim ujęciu, ofiary zbrodni oraz nasze moralne zobowiązania wobec nich stają się całkowicie nieistotne.

Trzeba by też uznać, że jeśli masz rację i jeśli Arendt nie tylko przeciwko temu nie protestowała, ale jeszcze nawet - jak twierdzisz - gorąco życzyła E. stryczka, to znaczy, że również ona - tak błyskotliwa i przenikliwie myśląca - była w tej (skądinąd istotnej) sprawie po "ciemnej stronie mocy". To przyczynek do zagadnienia, czy myślenie chroni przed fundamentalnymi moralnymi błędami (jeśli zgoda na stosowanie kary śmierci jest istotnie moralnym błędem).

Na razie tyle, bo może jednak twierdzisz co innego, albo jesteś skłonna wnieść jakieś poprawki czy uzupełnienia.

Ponieważ temat jest ważny i wypadałoby go przemyśleć szczególnie starannie, bez oglądania się na narzucające się schematy i autorytety (byśmy nie okazali się bezmyślnymi wspólnikami zła), prosiłbym o skupienie, albo - jeśli nie masz ochoty, nastroju, czasu... - w ogóle go sobie darujmy.

Nie możesz np. pisać "Przy eutanazji osoba, która podejmuje decyzję o własnej śmierci, także musi ponieść ryzyko błędu proceduralnego. To jej decyzja, jej ryzyko." Chodzi przecież o sytuacje, w której ofiarą pomyłki pada osoba, która albo decyzji w ogóle nie podejmowała (omyłkowo zaaplikowano śmiertelny zastrzyk majaczącej staruszce spod 8 zamiast staruszce spod 3, bo ktoś niewyraźnie 3 napisał) albo też podejmowała ją w szczególnym stanie psychicznym (to ten przykład z depresją), w którym trudno mówić o wolnej przemyślanej decyzji.

A może w ogóle już masz dość tej dyskusji i wolisz coś poczytać?

Ale akurat do Joyce'a nie zachęcam. Jeśli od razu nie oszalałaś na jego punkcie, to nie ma co się wdawać w tę jałową zabawę. Ja nie oszalałem. Warunkiem oszalenia jest albo spora dawka snobizmu albo/i (i to mnie eliminuje) wyborna znajomość (na poziomie niuansów poetyckich, brzmień, współbrzmień) angielskiego, jak również literatury angielskiej, którą J. miał w głowie. A do czytania FW to już trzeba być po prostu na wstępie regularnym wariatem.

Beckett miał rację. To nie są książki o czymś. One same są czymś.

Fakt, jestem zmęczona. Zadziwia mnie też to, że pomimo sążnistych wpisów kompletnie nie udało nam się dogadać. Wydaje mi się, że zaczynam rozumieć źródło tej porażki. Dla mnie nie stanowi żadnego problemu fakt (i było od początku dla mnie oczywiste), że koncepcja banalnego zła jest tylko jedną z teorii mających na celu wyjaśnienie tego czym jest i w jakich warunkach rodzi się zło. Czy odpowiada na wszystkie pytania?: nie. Czy jest przez to fałszywa?: nie. Definicji kultury jest np. dobrze ponad setkę i każda wnosi coś do ogólnego obrazu, zbliża nas do zrozumienia tego niezwykle złożonego fenomenu (sama typologia definicji kultury jest podzielona na, o ile dobrze pamiętam, 7 kategorii - dlaczego koncepcji zła miałoby być mniej?). Gdy zgadzam się zatem z jedną z tych definicji nie oznacza, że neguję inne. Byłoby to zupełnie bez sensu. Zdaje się, że różnimy się pod tym względem fundamentalnie.
Nie, nie uważam, że ktoś mający inne poglądy niż moje przeszedł na "ciemną stronę mocy". Uznaję za oczywisty fakt, że ludzie różnią się pod tym względem. I chwała za to. Jednomyślność jest bardzo niebezpieczna (fundamentalizmy, totalitaryzmy w pragnieniu jednomyślności mają swój początek). Nie oznacza to oczywiście, że wszystkie poglądy przyjmuję bez protestów. I owszem zdarza mi się uznać, że ktoś jest kompletnym kretynem, bo zdarzają się i tacy. Ale nie mam za złe ani Arendt, że życzyła sobie wyroku śmierci dla Eichmanna, ani Tobie, że, jak zdołałam wywnioskować z Twoich słów, może się mylę, jesteś zwolennikiem kary śmierci.

Inna sprawa sprawa, czy ja mam coś przeciwko temu, że na Eichmannie wykonano karę śmierci. W latach 60. nie było mnie nawet na świecie, nie boli mnie to, jestem poza tym kontekstem, poza tym czasem. Poza tym, jego wina jest dla mnie czymś oczywistym. Nie ma mowy o błędzie proceduralnym. Eichmann nigdy nie twierdził, że jest niewinny, w sensie, że nie robił tego co mu zarzucano, tłumaczył tylko dlaczego to robił. Jego tłumaczenia stały się podstawą koncepcji Arendt o banalności zła (plus inne cechy całej sytuacji, ale pisałam o tym). Nie przekonały nikogo jednak, że go usprawiedliwiają. Życie byłoby nomen omen banalnie proste, gdyby przed sądy trafiali sami tacy Eichmannowie. No ale nie trafiają i tu moim zdaniem zaczyna się problem. Z ideą sprawiedliwości jako takiej. Z związku z tym mam pytanie, jakie mamy moralne zobowiązania wobec osób, które zostały w majestacie prawa, czyli przez społeczeństwo i z jego woli, lecz niesprawiedliwie, skazane na śmierć? Zostały skazane na śmierć w imię moralnego zobowiązania społeczeństwa wobec osób, których nie zabiły. Jakie im należy się zadośćuczynienie?

No ale ok. Różnimy się, i bardzo dobrze. Szacunek dla odmiennego zdania jest ogromnie ważny, moim zdaniem. Uważne czytanie czyiś wypowiedzi również. I tutaj pozwolę sobie na uwagę, że uważne czytanie w ogóle jest ważne. Jeśli mamy ochotę zrozumieć drugą osobę. Bo możemy nie mieć, możemy na przykład po prostu chcieć dowieść swojej racji. Moim zdaniem, gdybym mogła liczyć na uważną lekturę moich wypowiedzi, to w Twoich nie pojawiłby się Stalin pralka, kolejny przykład z eutanazją lub "mój kolega". Stalina zostawmy, bo nie mam ochoty powtarzać w kółko tego samego, tym bardziej eutanazję, dodam tylko, że mam głęboką nadzieję, że żaden lekarz nie kieruje się zasadą sprawiedliwości przy stole operacyjnym - tak jak i kierowca auta za kółkiem (pisałam o tym) - wspomnę tylko o moim koledze. Otóż, pisząc o niesymetrycznych relacjach w rozmowie sygnalizowałam pewien problem. Nie referowałam go może szczególnie obszernie, ale wiedziałam, że rozmawiam z osobą inteligentną. Wykorzystywanie swojej wiedzy o mnie, przy świadomości, że z góry stoję na straconej pozycji (no ojej chętnie powymieniałabym się złośliwościami, czemu nie) uznaję za niezwykle nieeleganckie. I jeśli mamy nadal kontynuować rozmowę, to albo Ty Vigilate ujawnisz swoją tożsamość, bym mogła i ja do woli sobie używać, albo dasz sobie spokój z takimi uwagami, bo jak mi się wydaje, swoimi wypowiedziami jakoś specjalnie ich nie prowokuję. Albo podobne uwagi przestaną się pojawiać. To też wystarczy.
Chyba, że kompletnie nie rozumiem zasad kierujących rozmowami na forach, wtedy to faktycznie, kompletnie nie dla mnie. Ale nie żałuję, bo to doświadczenie uważam za ciekawe.
Nie wiem jednakże czy o zamknięciu wątku nie zadecyduje ostatni fakt, że nie znam i nie potrafię udzielić odpowiedzi na Twoje pytanie odnośnie relacji między koncepcją banalnego zła a filozofią chrześcijańską. Nie czuję się, ze względu na stan mojej wiedzy, uprawniona do podjęcia takiej dyskusji. Swoją drogą mam nadzieję, że ten stan wiedzy się zmieni, więc jeśli masz ochotę kontynuować rozmowę, i masz ochotę sam dokonać takiej analizy, chętnie poczytam. Może się też odważę cokolwiek dodać.

Czasu na lekturę mi nie brakuje. Przy tej okazji polecam eseje Susan Sontag zebrane w "Pod znakiem Saturna".

Lektura "Ulissesa" nie zakończyła się kompletną porażką. Dlatego jest bardzo prawdopodobne, że pewnego dnia sięgnę po FW. Co, obawiam się, nie będzie oznaczało, że lekturę skończę.

użytkownik usunięty
mru510

"Dla mnie nie stanowi żadnego problemu fakt (i było od początku dla mnie oczywiste), że koncepcja banalnego zła jest tylko jedną z teorii"

To ja może przypomnę, z jakiego poziomu entuzjazmu wystartowałaś:

"Bronię swojego stanowiska przede wszystkim z powodu koncepcji banalnego zła, moim zdaniem rzeczy w swojej prostocie genialnej. Ta teoria pokazuje jak rodzi się zbrodnia w zbiurokratyzowanym świecie."

"Przyjęłam argumentację Arendt, bo mniej mnie interesował ten osobny przypadek - a bardziej sama koncepcja, którą uważam zarówno za słuszną jak i genialną"

A teraz zastanów się, na podstawie czego miałem domyślić się, że "słuszną jak i genialną" koncepcję tak naprawdę traktujesz jako po prostu "jedną z teorii". Ja wiem, że genderowy performance wymaga od mężczyzny domyślania się, co ma na myśli kobieta, ale upraszam uniżenie o danie mi szansy!

Sporu by pewnie nie było, gdybyś np. napisała tak: "Fajnie mi się to czytało, błyskotliwie napisane, ale to w końcu tylko jedna z wielu teorii, więc nie wymagam od niej, żeby wyjaśniała wszystko. Do Eichmanna mi to akurat pasowało, ale ponieważ wiedziałam o nim tylko tyle, ile napisała Arendt, być może troszkę dałam się uwieść jej bardzo przekonującej retoryce."


"jak zdołałam wywnioskować z Twoich słów, może się mylę, jesteś zwolennikiem kary śmierci."

O, świetny przykład, jak za pomocą pozornie neutralnego określenia można wzbudzić niechęć do jednej ze stron sporu.

Zwolennik kary śmierci. Jak to brzmi! Prawie jak zwolennik zabijania. Chcąc nie chcąc widzi się zaraz oczyma wyobraźni jakiegoś ponurego typka, który na ulicy wypatruje, kogo by tu w pierwszym rzędzie należało powiesić. No bo skoro jest ZWOLENNIKIEM kary śmierci, to pewnie ckni mu się bez co najmniej jednej egzekucji tygodniowo, najlepiej poprzedzonej łamaniem kołem i darciem pasów ze skóry.

Nie, nie jestem zwolennikiem kary śmierci. Uważam jedynie, że w pewnych sytuacjach kara śmierci jest karą sprawiedliwą, spłaceniem przez społeczeństwo długu moralnego wobec ofiary, do którego ona ma prawo tak samo jak do godnego pochówku. Jest to jakby odroczone w czasie prawo do obrony koniecznej. Przyznasz chyba, że niewiele ma wspólnego ze sprawiedliwością sytuacja, gdy jeden morderca zostaje w majestacie prawa zastrzelony, bo akurat na miejscu zbrodni odpowiednio wcześnie znalazł się policjant, a inny, złapany po godzinie, otrzymuje - również w majestacie prawa - gwarancję cielesnej nietykalności. Konsekwentny przeciwnik kary śmierci powinien być zatem również przeciwnikiem prawa do obrony osób trzecich, zwłaszcza że przy takiej okazji również może dochodzić (i często dochodzi) do zabicia osób niewinnych (np. zamiast zastrzelić terrorystę policjant przez pomyłkę zabija zakładnika).

"Poza tym, jego wina jest dla mnie czymś oczywistym. Nie ma mowy o błędzie proceduralnym."

Bądź poważna. Każdy porządny sąd skazuje na karę śmierci, gdy dla sędziego wina oskarżonego jest czymś oczywistym i nie ma mowy o błędach proceduralnych. Jeszcze raz powtarzam: bierzemy pod uwagę właśnie porządny sąd, a nie zmowę gangsterów w togach, bo oni i tak każde prawo ominą. Jeśli w słynnej sprawie Olewnika, wynikającej - jak można się domyślać - z jakichś szemranych interesów na styku biznesu, policji i sądownictwa kilka osób popełnia samobójstwo (trzech oskarżonych plus strażnik jednego z nich), to chyba nie wierzysz w jakiś niesamowity zbieg okoliczności.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Sprawa_zab%C3%B3jstwa_Krzysztofa_Olewnika


"Z związku z tym mam pytanie, jakie mamy moralne zobowiązania wobec osób, które zostały w majestacie prawa, czyli przez społeczeństwo i z jego woli, lecz niesprawiedliwie, skazane na śmierć? Zostały skazane na śmierć w imię moralnego zobowiązania społeczeństwa wobec osób, których nie zabiły. Jakie im należy się zadośćuczynienie?"

Dokładnie takie samo, jakie ofiarom pomyłek policyjnych (gdy policja w majestacie prawa zastrzeli przez pomyłkę niewinnego) czy pomyłek lekarskich. Lekarz też został niejako delegowany przez społeczeństwo do pełnienia swej roli w majestacie wręczonego mu dyplomu lekarskiego. Zezwala mu się na wykonywanie ryzykownych operacji, decydowanie, czy dawca organów do transplantacji już faktycznie umarł, czy kogoś reanimować czy nie itp.

Poza tym nie rozumiem, czemu cały czas pomyłkę sądową określasz jako "niesprawiedliwe skazanie". Pomyłka nie jest ani sprawiedliwa ani niesprawiedliwa. Jest tylko (i aż) pomyłką. Niesprawiedliwy wyrok ma miejsce wtedy, gdy sędzia z premedytacją odrzuca dowody mogące świadczyć na korzyść oskarżonego, nie dopuszcza świadków itp. Jeśli sąd dochował należytej staranności, a mimo to pomylił się, to wydał wprawdzie wyrok błędny, ale nie niesprawiedliwy. Podobnie nie jest niesprawiedliwa błędna diagnoza, natomiast o niesprawiedliwości można mówić wtedy, gdy lekarz kieruje pacjentów na operację po znajomości, a nie z uwagi na zaawansowanie ich choroby.

"to w Twoich nie pojawiłby się Stalin pralka"

Naprawdę nie wiem, o co Ci chodzi z tym Stalinem. Nie podobał Ci się dowcip, to nie. Ale żeby zaraz z tego powodu tak się na mnie unosić? To nie ja pierwszy napisałem, że Eichmann "postanowił zostać pralką". Gdy się samej idzie w takie zabawne metafory, to nie należy mieć pretensji do innych, gdy to podchwytują. Nawet ironicznie.

"Wykorzystywanie swojej wiedzy o mnie, przy świadomości, że z góry stoję na straconej pozycji "

Bardzo przepraszam, ale w jaki to brzydki sposób wykorzystuję wiedzę o Tobie, którą zresztą sama zdecydowałaś się ujawnić (bo przecież nie nasłałem na Ciebie ruskich hakerów, żeby Cię śledzili)? I o jaką Twoją "straconą pozycję" tu chodzi? To raczej ja mógłbym poczuć się nieswojo, że oto ktoś mi na wstępie podtyka pod nos swój stopień naukowy. Znów może przypomnę, że to Ty pierwsza napisałaś ""Bardzo łatwo sprawdzić kim jestem". Jeśli nie była to jawna zachęta do takiego sprawdzenia (poklikaj, poklikaj, przekonaj się), to co to było?

Nie martw się, nie czuję się nieswojo, w ogóle o nic nie mam do Ciebie pretensji, bo fajnie mi się z Tobą rozmawia, ale gdybym miał jakieś kompleksy, mógłbym przecież po sprawdzeniu kim jesteś, dojść do wniosku, że był to w istocie komunikat w rodzaju: "nie masz do mnie startu, szaraczku forumowy, więc nie próbuj się mądrzyć". Tak więc to Ty zagrałaś trochę ryzykownie i dobrze, że trafiło na mnie, bo nic złego o Tobie nie pomyślałem. Poza tym jako mężczyzna jestem wzrokowcem i milutkie zdjęcia też na mnie działają :-) Co by nie mówić, z pewnością nie wyglądasz na nich na buca rodzaju żeńskiego.

Jeśli Twoim zdaniem gdzieś przekroczyłem granicę, to bardzo przepraszam. Wzajemne dostrojenie wrażliwości i poczucia humoru jest trudniejsze niż zestawianie cytatów i argumentów. Sam nie jestem przewrażliwiony. Zawsze możesz mi śmiało powiedzieć, gdzie i w czym przesadziłem, bez niedomówień.

"czy o zamknięciu wątku nie zadecyduje ostatni fakt, że nie znam i nie potrafię udzielić odpowiedzi na Twoje pytanie odnośnie relacji między koncepcją banalnego zła a filozofią chrześcijańską. "

No nie, przecież nie jesteśmy na seminarium! Nie napinajmy się, nie musimy udawać, że wszystko wiemy i pamiętamy. To powinna być chyba przede wszystkim przyjemna wymiana opinii i przemyśleń, a nie część kultury jako źródła cierpień :-)

"Przy tej okazji polecam eseje Susan Sontag zebrane w "Pod znakiem Saturna".

Nawet nie wiedziałem, że to wyszło. Raczej nie rzucę się z płonącymi uszami (ale na wszelki wypadek sprawiłem sobie po angielsku). Czytałem ileś tam esejów SS i właściwie z żadnego nic mi nie zostało. Jakoś są dla mnie wyjątkowo mało inspirujące. Poza tym czytałem (czy raczej kartkowałem) jej "Dzienniki", więc jeszcze dodatkowo jej nie lubię. Ale po to właśnie prowadzi się takie rozmowy, byś mogła teraz pokazać mi palcem, co przegapiłem.

Natomiast poprzednia polecanka już zrealizowana. Obejrzałem "Banalność miłości" razem z Ukochaną Osobą i mieliśmy sporo radości z heideggeryzującego Adamczyka, który w sumie nie był taki zły, ale miał dużo śmiesznych tekstów do wyrecytowania. Dzięki temu domowe słownictwo wzbogaciło się o frazę "Oj, bo jeszcze zrobię coś autentycznego".

"Dlatego jest bardzo prawdopodobne, że pewnego dnia sięgnę po FW"
Sama będziesz sobie winna. Ja ostrzegałem. Jak się leci do ciemnego Joyce'a, to powinno się spodziewać...

Mój entuzjazm do książki Arendt nie osłabł jakoś szczególnie i nadal się zgadzam z tym co napisałam pod jego wpływem. Mimo to nie mogłabym napisać, że: "Fajnie mi się to czytało, błyskotliwie napisane, ale to w końcu tylko jedna z wielu teorii, więc nie wymagam od niej, żeby wyjaśniała wszystko. Do Eichmanna mi to akurat pasowało, ale ponieważ wiedziałam o nim tylko tyle, ile napisała Arendt, być może troszkę dałam się uwieść jej bardzo przekonującej retoryce." Ponieważ: a. stworzyć taką „jedną z wielu teorii” jest moim zdaniem niezwykle trudno i słowo „tylko” gryzie mnie w język; b. nie napisałabym też, że dałam się troszkę uwieść jej retoryce, bo dałam się uwieść kompletnie, w odniesieniu do konceptu banalnego zła (moje zastrzeżenia już zgłaszałam), ale faktycznie nie wymagam od niej by wyjaśniała wszystko (a jest w humanistyce jakaś teoria, która wyjaśnia w s z y s t k o ?); c. wydaje mi się także, że o Eichmannie z tej książki dowiedziałam się tyle, ile Arendt wiedziała o nim w trakcie procesu (to już było), a to, że zmienił się zasób wiedzy na jego temat przez ostatnie 50 lat wcale mnie nie dziwi, ale i zupełnie nie uwłacza tej książce. To nie tak, że jeśli się okaże, że Eichmann był jednak zupełnie innym człowiekiem (w co wątpię) to powiem sobie: „ojej, ta Arendt niezłą sobie teoryjkę skleciła i jeszcze mnie naiwną nabrała”. Intuicja Arendt w tym względzie była niezwykła, to co opisała, pewien model zachowań, potwierdzają (jak już pisałam) inne, wcześniejsze od jej reportażu i późniejsze, obserwacje zachowań ludzkich (w formie prozy, eksperymentu psychologicznego, książki historycznej itd. - to już było). No, ale rozumiem ogólną Twoją refleksję. Za dużo sobie założyłam jeśli chodzi o podstawowe fundamenty tej dyskusji (będzie tego więcej). Być może jest to wyraz moich atawistycznych odruchów płciowych, którym, jak ogólnie wiadomo, białogłowy ulegają za każdym razem kiedy postanawiają o czymś pomyśleć (na marginesie: z doxą nigdy nie należy się kłócić, bo jak ją wywalisz oknem, to i tak wróci drzwiami, i tylko się człowiek niepotrzebnie spoci).

„Chcąc nie chcąc widzi się zaraz oczyma wyobraźni jakiegoś ponurego typka, który na ulicy wypatruje, kogo by tu w pierwszym rzędzie należało powiesić. No bo skoro jest ZWOLENNIKIEM kary śmierci, to pewnie ckni mu się bez co najmniej jednej egzekucji tygodniowo, najlepiej poprzedzonej łamaniem kołem i darciem pasów ze skóry”. Chętnie pobiorę lekcję poprawności politycznej od rasisty, homofoba i mizo-co-tam-sobie-chcesz. Na dokładkę nie wierzącego w multi-kulti, gendery, feminizm, postmodernizm itp. itd. To może być ultra ciekawe doświadczenie, no chyba że znowu oczekuję od życia zbyt wiele :-). Poza tym obraz zwolennika kary śmierci przemówił mi do wyobraźni, obstawiam, że mój sąsiad jest ZWOLENNIKIEM, coś mu źle z gęby patrzy, bucowi jednemu (tak przy okazji słowa „buc”, zwykłam podejrzewać, bo nie zakładać, że osoba używająca tego pojęcia poczytuje „Wilqa”).

No ale bądźmy poważni: to określenie nie było dla mnie stygmatyzujące. Myślałam kategoriami semiotycznymi: przeciwnik – zwolennik. Najuprzejmiej przepraszam.

Pozostańmy poważni: biorę pod uwagę w tej dyskusji tylko te przypadki orzeczenia sądowego, które wynikają z pomyłki, nie ze złej woli. Skazanie niewinnego człowieka jest moim zdaniem niesprawiedliwe, bez względu na przyczynę błędnego osądzenia. To jest, zgadzam się, że pomyłki nie są sprawiedliwe bądź niesprawiedliwe, ale wyrok sądu i owszem, niezależnie od przyczyn. Nie biorę pod uwagę tu intencji czy skrajnych patologii organów sprawiedliwości (zwracam uwagę na ostatni związek frazeologiczny). Mamy, jako społeczeństwo, moim zdaniem większe zobowiązania wobec (jeszcze - memento mori) żywych niż wobec zmarłych, którym jak sądzę, jest niejako w tej sprawie bardziej wszystko jedno. Stąd mój opór.

Poza tym wydaje mi się, że - może oprócz Sędziego Dredda - przedstawiciele ław sędziowskich nie chadzają z pistoletem przy boku. I dobrze, bo te dwie płaszczyzny powinny być rozdzielone. Policjanci należą do organów ścigania, osąd moralny w naszym społeczeństwie wkłada się w ręce sądu. I tylko sądu – nie lekarzy. Stąd błędna diagnoza lekarska jest czymś innym niż błędny wyrok sądu. Mogą skutkować tym samym – śmiercią – ale wymiar moralny tych dwóch sytuacji jest zupełnie inny. A o tym rozmawiamy, w każdym razie ja.
Stalin pralka był super! Dostarczył mi masę radości i obawiam się, że spowodował, iż moja percepcja wizerunków Słońca Narodów uległa trwałemu zniekształceniu. Bo do tej pory w Stalinie pralki nie widziałam i wydawało mi się, że używałam argumentów, które o tym świadczą.

„To raczej ja mógłbym poczuć się nieswojo, że oto ktoś mi na wstępie podtyka pod nos swój stopień naukowy”.

O_o

Słuchaj, jeśli to serio miało taki przebieg to jesteś osobą niezwykle wyrozumiałą. Obawiam się, że dużo bardziej ode mnie. Gdyby ktoś mnie próbował przekonać do swoich racji podtykając mi pod nos cokolwiek, nieważne czy pozycję zawodową czy milutkie zdjęcia, to obawiam się, że na pewno pomyślałabym coś złego. W każdym razie dokonałabym osądu tej osoby: jej pustoty i próżności.

A tak zupełnie przy okazji. Popatrz jakie ze mnie dziecko sieci. Jeśli nie wiem z kim rozmawiam, a zdarza mi się to, tyle że akurat nie na forach, to jeśli dana osoba wzbudzi moją ciekawość, próbuję się o niej czegoś dowiedzieć. No i korzystam wtedy z internetów. Nieco wybiórczo, ale jednak. I jeśli ten ktoś, przykładowo, strzeże swojej prywatności to dowiem się tylko, że z przyczyn dla mnie niezrozumiałych uważa House of Cards za gniota, oraz, że nie cierpi na astygmatyzm, bo może podziwiać „Grawitację” w trójwymiarze, w związku z tym pobyt na seansie tego filmu zyskuje dla niego jakiś sens. Mogę też uruchomić google, by, w tym akurat przypadku, dowiedzieć się o istnieniu niezwykle ciekawego bloga utrzymanego w duchu ewangelicznym. I to wszystko bez użytku ruskiej mafii. W sumie jednak niewiele się dowiaduję i stwierdzam, że ok, komuś zależy na prywatności. Inaczej prezentowałaby się sytuacja gdyby ten ktoś załatwił sobie konto na filmwebie przez fb. Klik, klik i już, wiem z kim rozmawiam. Możliwe zatem, że moje pytanie o status zawodowy tej osoby byłoby czysto kurtuazyjne (chociaż narażałoby mnie na podetknięcie pod nos stopnia naukowego, gdyby sugerowało pracę na uczelni).

„No nie, przecież nie jesteśmy na seminarium!” Taaa...
Odnośnie sugerowanego tematu rozmowy. Postaram się nie spinać, ale nadal proszę o jego inaugurację. Mam silne przeczucie, sama nie wiem skąd, że temat ten jest Ci znacznie bardziej bliższy niż mnie. No to co, prezentuj broń? :-)

Do pisania Susan Sontag nie ma co przekonywać, jeśli jej styl nie odpowiada. A jej dzienniki akurat faktycznie są takie sobie. Nie wzbudziły u mnie jakiejś szczególnej antypatii, a zwykłą nudę. Ale to trudna sztuka, nie wszyscy potrafią czynić takie zapiski jak Sandor Marai.
A, i żeby tak kompletnie nie odpuszczać Arendt, wyszedł jej tom esejów, na razie mogę tylko powiedzieć, że gruby.

użytkownik usunięty
mru510

Na początek troszkę ostudzę Twoje śledcze zapały. Nie wiem, co tam wyklikałaś w internetach, ale na pewno nic dobrego. Nigdy nie prowadziłem "ciekawego bloga utrzymanego w duchu ewangelicznym" ani nie miałem konta na fb (to znaczy mam kilka, ale wszystkie fałszywe i kadłubkowe). Nick na FilmWeb pożyczyłem sobie z jakiegoś forum, które czytałem 10 lat temu.

Również moje posty na FW należy czytać z dużą rezerwą. Czasem tu zeliguję (z prostakiem po prostacku, z antysemitą po antysemicku, z żydem po żydowsku), a czasem z kolei anty-zeliguję: trafiam na fanatycznego bezbożnika to go nawracam, trafiam na fanatycznego katola, to niosę mu światło rozumu itp.

Ty akurat jesteś inteligentna i oczytana, więc z Tobą jestem inteligentny i oczytany. :-)

A teraz komentarze.

"a jest w humanistyce jakaś teoria, która wyjaśnia w s z y s t k o ?"
Ortodoksyjni marksiści, freudyści, strukturaliści itp. mogliby odpowiedzieć twierdząco. Teraz wprawdzie jest moda, żeby nie wierzyć w wielkie narracje, ale kognitywiści coraz bardziej rosną w siłę.

"Intuicja Arendt w tym względzie była niezwykła, to co opisała, pewien model zachowań, potwierdzają (jak już pisałam) inne, wcześniejsze od jej reportażu i późniejsze, obserwacje zachowań ludzkich"
No to spisujemy protokół rozbieżności. Uważam, że to, co w tym "modelu zachowań" jest prawdziwe, to garść banalnych spostrzeżeń, którym nikt nigdy nie przeczył. Na przykład że do wielkich zbrodni zdolni są ludzie normalni, przez otoczenie uważani za poczciwych i łagodnych. Dobrzy ojcowie rodzin, porządni obywatele itp. Natomiast tezy ciekawe, np. radykalne interpretacje eksperymentów Milgrama i Zimbardo utrzymujące, że każdy może zostać zbrodniarzem, są fałszywe.


"Chętnie pobiorę lekcję poprawności politycznej od rasisty, homofoba i mizo-co-tam-sobie-chcesz"
Eee, nie. Uważam, że każdy ma prawo mówić, jak chce. Najwyżej druga strona sprostuje albo przestanie słuchać.

"tak przy okazji słowa „buc”, zwykłam podejrzewać, bo nie zakładać, że osoba używająca tego pojęcia poczytuje „Wilqa”"
Aż musiałem wyguglować co to takiego ten Wilq. "Buc" to zdaje się z gwary śląskiej, ale do polszczyzny weszło już dobre pół wieku temu, o ile nie wcześniej.

"To jest, zgadzam się, że pomyłki nie są sprawiedliwe bądź niesprawiedliwe, ale wyrok sądu i owszem, niezależnie od przyczyn."
Czy to znaczy, że uważasz, że można być niesprawiedliwym (więc pewnie i sprawiedliwym też) nieświadomie, bez znajomości sytuacji?
Przykład. Mama daje 5 cukierków Jasiowi i przez omyłkę tylko cztery cukierki Stasiowi. Wydawać by się to mogło niesprawiedliwe, ale mama nie wie, że Staś już wcześniej wziął sobie sam jednego cukierka z torebki, czyli w istocie dostał w sumie tyle samo, co Jaś. Czy jednak można powiedzieć, że mama dając mu cztery cukierki nieświadomie postąpiła sprawiedliwie? Moim zdaniem - nie.

"Policjanci należą do organów ścigania, osąd moralny w naszym społeczeństwie wkłada się w ręce sądu."
Odkąd to wyrok sądu = osąd moralny? Sąd nie wydaje "osądów moralnych" tylko wyroki, które z kolei same podlegają osądowi moralnemu.
Dokładnie tak samo jak podlega ocenie moralnej zasadność użycia broni przez policję czy też decyzja lekarza, by najpierw operować pacjenta X a nie Y.

"Stąd błędna diagnoza lekarska jest czymś innym niż błędny wyrok sądu. Mogą skutkować tym samym – śmiercią – ale wymiar moralny tych dwóch sytuacji jest zupełnie inny."
Dlaczego wymiar moralny błędnej diagnozy lekarskiej (np. błędnego zakwalifikowania kogoś jako martwego dawcy) ma być inny niż wymiar moralny błędnego wyroku sądowego? W obu wypadkach zdarzyło się nieszczęście, którego (zakładamy) nie chciał ani wydający diagnozę, ani wydający wyrok.

"Odnośnie sugerowanego tematu rozmowy. Postaram się nie spinać, ale nadal proszę o jego inaugurację"
Ale nie wiem, czy z tego da się coś ciekawego wycisnąć. Mam wrażenie - ale to tylko taka spekulacja - że być może koncepcja "banalnego zła" z premedytacją pełni u Arendt rolę świeckiego odpowiednika grzechu pierworodnego. W pierwszym rzędzie dotyczy oczywiście Eichmanna, ale dałoby się ją przecież zastosować także do działań innych nazistów, Judenratów itp. Używanie przy okazji spraw żydowskich pojęcia z teologii chrześcijańskiej byłoby jednak bardzo nieporęczne. Takim "chrystianizowaniem" Szoa podkładałaby się Arendt już ostatecznie. Poza tym "banalność zła" nie ma wymiaru ontologicznego, to nie jest cecha natury ludzkiej, ale tylko pewnej postawy, na którą można wpływać za pomocą środków politycznych. Zachęcać ludzi do myślenia, nie ulegania autorytetom... Ty właśnie, zdaje się, w to wierzysz.

"Arendt, wyszedł jej tom esejów"
Ostatnie grube to były "Pisma żydowskie". A teraz co?

Nigdy nie prowadziłem "ciekawego bloga utrzymanego w duchu ewangelicznym" . Oj szkoda, bo już myślałam, że jesteś katolickim księdzem ;-). Jak już mówiłam nie wyśledziłam za wiele. A tak a'propos to z wpisów na forach FW wywnioskowałam raczej, że nie jesteś ani bezbożnikiem, ani katolikiem. Ale zważywszy na stosowane przez Ciebie reguły komunikacyjne jest wielce prawdopodobnym, że się mylę :-).

"a jest w humanistyce jakaś teoria, która wyjaśnia w s z y s t k o ?" hm, ok pytanie nie było szczególnie przemyślane. Marksizm, freudyzm mogłam pominąć, ale strukturalizm mon amour, jak mogłam o nim zapomnieć? Tak w ogóle to z całego strukturalizmu podoba mi się jego poststrukturalna krytyka, a najzabawniej jest jak epigoni Derridy dochodzą do głosu. Wtedy wydarzyć się może wszystko. Rzeczy potworne, ale i piękne. Czytałeś "Nagrobek ciotki Cili" Stefana Szymutki? Niesamowite eseje, do których życie dopisało tragiczną puentę. Bardzo polecam. Z drżeniem serca co prawda, bo wiedząc już jak wysoko stawiasz poprzeczkę jest całkiem możliwe, że uznasz rzecz za banalną.

"ale kognitywiści coraz bardziej rosną w siłę" poproszę o wyjaśnienia. Bo mnie się akurat wydawało, że słabną. A cały świat nawraca się na emocje. No ale może czegoś nie rozumiem, kognitywistyki na przykład. Co jest bardzo prawdopodobne, bo się nią nie interesuję.

"garść banalnych spostrzeżeń, którym nikt nigdy nie przeczył" e, nie, nikt, pół świata się na nią wściekło, a kolejne pół obraziło. Mam nadzieję, że kiedyś napiszę coś równie banalnego. Ta cicha nadzieja mi wystarczy.

"radykalne interpretacje eksperymentów Milgrama i Zimbardo utrzymujące, że każdy może zostać zbrodniarzem, są fałszywe", tak, zgadzam się. Oni nie głoszą, że każdy może zostać zbrodniarzem, oni pokazują w jaki sposób i w jakich warunkach może obudzić się w człowieku zło, albo inaczej, może on je zacząć czynić (wcale zła nie pragnąc).

"Aż musiałem wyguglować co to takiego ten Wilq". Polecam. Wilq jest wulgarny, aintelektualny, niepoprawny, absurdalny i rozkoszny. Główny bohater jest mizo-wszystko i to, że jest superbohaterem stara się znosić z godnością i stosowną pogardą. Mam wszystkie zeszyty, poprawiają mi humor.

"że można być niesprawiedliwym" wyrok nie jest osobą, jest sentencją, w naszym wypadku orzekającą karę śmierci, i może być sprawiedliwy bądź niesprawiedliwy, niezależnie od przyczyn, które wpłynęły na jego kształt.

"Sąd nie wydaje "osądów moralnych" tylko wyroki, które z kolei same podlegają osądowi moralnemu". Sprawiedliwość postrzegam w kategoriach moralnych, może błędnie.

"Dlaczego wymiar moralny błędnej diagnozy lekarskiej (np. błędnego zakwalifikowania kogoś jako martwego dawcy) ma być inny niż wymiar moralny błędnego wyroku sądowego?".
"Sąd uosabia sprawiedliwość, kara śmierci jest ostatecznym, najsurowszym, narzędziem owej sprawiedliwości. Śmierć niewinnej jednostki gwałci wszelkie moje wyobrażenia na temat czym sprawiedliwość ma być w swojej istocie. (...) Kara śmierci jest ostateczna. To błąd proceduralny, który skutkuje ok. zabójstwem, w majestacie prawa, wynaturzając całą istotę systemu. Konsekwencje błędu są zbyt duże, nie chcę brać w tym udziału." "Sąd, by uniknąć pomyłki w posłaniu niewinnego na śmierć, może zrobić rzecz bajecznie prostą, po prostu go na tą śmierć nie posyłać, a orzec dożywocie". Lekarz myląc się czy nie, nie działa w imieniu sprawiedliwości. To znaczy taką mam nadzieję. Inna sprawa czy jest (jako osoba) sprawiedliwy, zarówno w sensie karnym czy nie. Wielu jego pacjentów (ale pewnie nie tych od transplantacji, to znaczy, martwych) przymknie nawet na to oczy (np. branie łapówek, czy kumoterstwo), byleby nadal wykonywał swoją funkcję. Bardzo możliwe, że razem wylądują potem w sądzie.

Ok. Teraz seria pytań. Co oznacza zdanie "być może koncepcja "banalnego zła" z premedytacją pełni u Arendt rolę świeckiego odpowiednika grzechu pierworodnego."? Można je na różne sposoby interpretować. Chciałabym zrozumieć co masz na myśli.

"Poza tym "banalność zła" nie ma wymiaru ontologicznego, to nie jest cecha natury ludzkiej" Jeśli banalne zło nie ma sensu ontologicznego, to co zrobić z takim jej zdaniem?: "zmieniłam zdanie i przestałam się posługiwać pojęciem "radykalnego zła". (...) To prawda, że uważam obecnie, że zło nigdy nie jest radykalne, a tylko skrajne i że nie posiada ono żadnej głębi ani jakiegokolwiek demonicznego wymiaru. Może one wypełnić i spustoszyć cały świat, bo rozprzestrzenia się jak grzyb porastający powierzchnię. "Urąga myśli", jak napisałam, gdyż myśl próbuje dotrzeć na pewną głębokość, sięgnąć do korzeni, w momencie zaś, gdy zajmie się złem, jałowieje, bo dotyka nicości. Na tym polega "banalność zła". Jedynie dobro posiada głębię może być radykalne". (ostatnia strona "EwJ")

"Ty właśnie, zdaje się, w to wierzysz".Tak naprawdę to nie wiem jak odwodzić ludzi od czynienia zła. Można próbować różnych sposobów. Gra jest warta świeczki.

Teraz wydano "Ludzie w mrocznych czasach". Nadal mogę powiedzieć tylko tyle, że podoba mi się okładka.

użytkownik usunięty
mru510

"Oj szkoda, bo już myślałam, że jesteś katolickim księdzem ;-)."

Oj szkoda, że nie wiedziałem, że lecisz na księży. Wtedy bym udawał. Ale możesz do mnie mówić "czy wielebny czytał..., co wielebny sądzi itd." Bo oczywiście udawałbym porządnego księdza w starym stylu, a nie jakiegoś takiego nowoczesnego chłystka, do którego dziewczątka z oazy mówią po imieniu, a on gra im na gitarze.

"nie jesteś ani bezbożnikiem, ani katolikiem"
To akurat prawda.

"Czytałeś "Nagrobek ciotki Cili" Stefana Szymutki?"
Nie, nie czytałem, a nawet nie wiedziałem o istnieniu kogoś takiego jak Stefan Szymutko. Teraz już troszkę wiem. A jaką to tragiczną pointę dopisało życie? Samobójstwo? Przeczytałem to
http://www.fa-art.pl/dzial.php?id_dzialu=623&amp;szablon=st_d_n
i bardzo to depresyjne. Krzyk, koniec, rozstanie, odchodzenie, dół egzystencjalny... I jeszcze ten Słowacki tak trochę ni priczom zacytowany. Aluzja dla wiedzących...?

Potem, nie wiedzieć jak, chyba dlatego, że Szymutko pisał o Parnickim, rzuciły mnie internety do Parnickiego. Dziwna rzecz, wiedziałem, że tytuł do "Tylko Beatrycze" wziął Parnicki z Lechonia (to wszyscy wiedzą), ale dopiero teraz zauważyłem, że w motcie do książki cytuje Lechonia rozmyślnie błędnie, bo trudno mi uwierzyć, że tyle niedokładności powstało przypadkowo. No więc potem rzuciło mnie w Lechonia.

Teraz z powrotem dobiłem do brzegu, ale już późno się zrobiło. Więc tylko tyle na dziś. Przez tego Szymutkę. Pooglądam sobie jeszcze Wilqa, bo po drodze dwa zgarnąłem.

"Wtedy bym udawał". Nie no, w sumie nie narzekam. Niedogoleni bruneci z kompleksem niskiego wzrostu i twarzą smutnego psa działają na mnie równie mocno :-).

" Ale możesz do mnie mówić"czy wielebny czytał..., co wielebny sądzi i..."" Z przyjemnością! Ale nie cały czas oczywiście, bo wtedy mi się szybko znudzi.

"i bardzo to depresyjne" zdziwiłam się, ten akurat esej czytam z uśmiechem na twarzy, bo Szymutko ma typ poczucia humoru, który mi bardzo odpowiada. W ogóle jego pisanie mi bardzo odpowiada. Dołujący był czwarty esej z "Nagrobka...", bo traktował o śmierci i przemijaniu ("Pożegnanie"). Brzmi to żałośnie sztampowo, ale ani żałosne ani sztampowe w jego wykonaniu nie jest. Ale fakt, jak się go czytało, to przychodziła niejasna myśl do głowy, że autor musiał o śmierci wiele myśleć, w kategoriach nie abstrakcyjnych bynajmniej.

"ten Słowacki tak trochę ni priczom zacytowany". Chodzi o "Bo to jest wieszcza najjaśniejsza chwała.."? W tym miejscu chyba ze sporą dozą autoironii Sz. stwierdzał, że udają się te książki, które są czytane.

"bo po drodze dwa zgarnąłem". Nie wszystkie Wiqi trzymają równy poziom, ale mam nadzieję, że trafiłeś akurat na te warte czasu i uwagi.

Mam nadzieję, że wrócisz do wątków z poprzedniej wiadomości, bardzo jestem Twoich ciekawa odpowiedzi...

.... wielebny.

użytkownik usunięty
mru510

Na razie tylko szybko odpowiem na to, co wyżej, bo akurat mam chwilkę.

""i bardzo to depresyjne" zdziwiłam się, ten akurat esej czytam z uśmiechem na twarzy"

Słyszałem dotąd o katastrofie ekologicznej na Śląsku, ale nie o katastrofie emocjonalnej, która wyjaławia z resztek empatii...

Moje pierwsze i absolutnie niezmącone odczucie było takie, że albo pisze to ktoś, kto dowiedział się o nieuleczalnej chorobie (zgon w perspektywie roku) albo właśnie rozgląda się, co by tu ewentualnie wypić trującego albo gdzie najlepiej zamocować hak. W każdym razie znajduje się prawie na pewno w klinicznej depresji. Gdyby autor był moim bliskim znajomym, to nawet podejrzewając tzw. "jajca", stylizację itp. natychmiast zaciągnąłbym go do lekarza. Wolałbym się narazić na śmieszność ("no co ty, stary, na dowcipie się nie poznałeś") niż mieć go na sumieniu.

Jak to możliwe, że przez kilka lat nikomu się nie chciało? Nikt go tak naprawdę nie lubił? Metale ciężkie w wodzie i w powietrzu? A może jednak banalność zła?

""ten Słowacki tak trochę ni priczom zacytowany". Chodzi o "Bo to jest wieszcza najjaśniejsza chwała.."? W tym miejscu chyba ze sporą dozą autoironii Sz. stwierdzał, że udają się te książki, które są czytane."

Ależ w tym wierszu nic takiego nie ma! To ja może przypomnę (cały, bo to krótka perełka):

Bo to jest wieszcza najjaśniejsza chwała,
Że w posąg mieni nawet pożegnanie.
Ta kartka wieki tu będzie płakała
I łez jej stanie.

Kiedy w daleką odjeżdżasz krainę,
Ja kończę moje na ziemi wygnanie,
Ale samotny - ale łzami płynę -
I to pisanie...

Pożegnanie, koniec i kupa łez. Czy można jaśniej?

Zgarnąłem dwa pierwsze Wilqi. Mam niejasne wrażenie, że już kiedyś widziałem tę kreskę. Nierówny poziom widzę już między kolejnymi stronami, a nawet między obrazkami. Nie wykasuję z przeintelektualizowanym obrzydzeniem, ale fanem raczej też nie zostanę. Po Przygodach Koziołka Matołka już żaden komiks nigdy mnie nie zafascynował.

To tyle na razie. Z Bogiem, moje dziecko. Idę odmawiać nieszpory.

"Słyszałem dotąd o katastrofie ekologicznej na Śląsku, ale nie o katastrofie emocjonalnej, która wyjaławia z resztek empatii..." zawstydziłeś mnie, akurat esej "Zaczyn" (taki ma tytuł w zebranych esejach Szymutki "Po co literatura jest) naprawdę brzmi(ał) dla mnie lekko. I był też dla mnie dość specyficzną, jak to u tego autora, zapowiedzią dalszej pracy. Esej "Pożegnanie" z "NcC" to faktycznie ciężki kaliber. Przeczytałam ten utwór nie znając przyczyny śmierci autora, no i domyśliłam się. A potem uzyskałam potwierdzenie.

"Jak to możliwe, że przez kilka lat nikomu się nie chciało? Nikt go tak naprawdę nie lubił? Metale ciężkie w wodzie i w powietrzu? A może jednak banalność zła?" Wszyscy, którzy znali Szymutkę osobiście wspominają go jako osobę roześmianą, z kapitalnym poczuciem humoru, choć faktycznie, z obsesją śmierci. W środowisku to był szok, bo był osobą powszechnie lubianą. Zadajesz (prawie) te same pytania, które i ja zadawałam.

"Pożegnanie, koniec i kupa łez. Czy można jaśniej?" Czytałam ten fragment "Zaczynu" poprzez przywołaną frazę, tytuł, nie cały wiersz. I nie jestem nadal pewna czy i Ty w tej chwili nie dokonujesz nadinterpretacji, poprzez znane Ci fakty. Ale, że jak mówię, zawstydziłeś mnie, to kłócić wielce się nie będę.

Umiesz wywołać wyrzuty sumienia lepiej niż jeden kardynał, stracony talent...

mru510

Spokoju mi to nie daje.
No tak, aluzja do czytelników "Pożegnania", którzy w tym eseju odnaleźli siebie. Cóż, tak, to ma sens, wielebny. Oczywiście, jest ale. W postaci świadomości swojej depresji, choroby zżerającej żywcem. I w związku z tym sensowności oskarżeń, które wysuwasz. Nic nie wiem/y o tym jak autor siebie próbował ratować i jak próbowali ratować go inni (nie - czy, ale - jak). Czasami na rozpacz nie ma leku w żadnej aptece.


użytkownik usunięty
mru510

Mam już zamówiony "Nagrobek", ale to jeszcze kilka dni potrwa.

Wracając na stare śmieci.

""garść banalnych spostrzeżeń, którym nikt nigdy nie przeczył" e, nie, nikt, pół świata się na nią wściekło, a kolejne pół obraziło."

Obrazili się o to, że te banały zostały wypowiedziane przy okazji procesu E., który miał być niebanalny, by żydowskie męczeństwo stało się jeszcze bardziej nieporównywalne do niczego. To właśnie wtedy się zaczęło - że Holocaust jest czymś wyjątkowym, jedynym. Jasne więc, że i wykonawcy powinni być wyjątkowi. A. psuła tę zabawę. Dlatego specjalistką od Holocaustu nie została ona, tylko ten kabotyn Wiesel, który intelektualnie dorasta jej mniej więcej do połowy łydki.

"Oni nie głoszą, że każdy może zostać zbrodniarzem, oni pokazują w jaki sposób i w jakich warunkach może obudzić się w człowieku zło"
Jeśli nie w każdym można obudzić, to znów są to dość banalne spostrzeżenia. Jak już pisałem, Milgram udowodnił, że bardzo wielu ludzi można z zaskoczenia wkręcić w dziwną sytuację. Ale o tym już wcześniej dobrze wiedzieli różni oszuści.

""że można być niesprawiedliwym" wyrok nie jest osobą, jest sentencją, w naszym wypadku orzekającą karę śmierci, i może być sprawiedliwy bądź niesprawiedliwy,"

Wyrok sam się nie robi. Jest zmaterializowaniem działań sprawiedliwych lub niesprawiedliwych sędziów. "Sprawiedliwy wyrok" to tak naprawdę metafora. Sprawiedliwy lub nie może być tylko człowiek i to taki, który jest w stanie zrozumieć, co to znaczy być sprawiedliwym.

"Sprawiedliwość postrzegam w kategoriach moralnych, może błędnie."
Sprawiedliwość jest kategorią moralną i prawo powinno być sprawiedliwe, ale przecież nie pokrywa się z moralnością. Jest zapewne wiele rzeczy, które uznałabyś za niemoralne, choć prawo ich nie ściga.

" "Dlaczego wymiar moralny błędnej diagnozy lekarskiej (np. błędnego zakwalifikowania kogoś jako martwego dawcy) ma być inny niż wymiar moralny błędnego wyroku sądowego?".
"Sąd uosabia sprawiedliwość, "
No a lekarz uosabia ochronę życia. Z punktu widzenia moralnego lekarz zabijający przez pomyłkę to jeszcze większy horror niż sąd przez pomyłkę skazujący na śmierć. Bo sąd jednak jest rozdawcą kar i niejako myli się w swoim rzemiośle.

""Jeśli banalne zło nie ma sensu ontologicznego, to co zrobić z takim jej zdaniem?: "zmieniłam zdanie i przestałam się posługiwać pojęciem "radykalnego zła". (...) "Urąga myśli", jak napisałam, gdyż myśl próbuje dotrzeć na pewną głębokość, sięgnąć do korzeni, w momencie zaś, gdy zajmie się złem, jałowieje, bo dotyka nicości. ""

A co trzeba robić? Przecież ona właśnie o tym pisze innymi słowami. Zło jako nicość bez korzeni, rodzaj braku, nie-bytu. To zresztą tradycyjnie chrześcijańska koncepcja - właśnie św. Augustyna.


No i stało się Vigilate, że okoliczności poboczne zbyt się rozrosły, bym mogła poświęcić się tej dyskusji na satysfakcjonującym Ciebie i mnie poziomie. Bardzo dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że "Nagrobek..." okaże się ciekawą lekturą. Mnie bardzo poruszył. No a reszta, reszta jest milczeniem ;-).

użytkownik usunięty
mru510

Również dziękuję. Było miło. Jeśli kiedyś okoliczności się zmienią, wpisz coś tutaj. Jeśli jeszcze będę na FW, powinienem dostać zawiadomienie, a wtedy się odezwę. Mam też Twój adres mailowy, więc nie jest wykluczone, że kiedyś z niego skorzystam.

ocenił(a) film na 9

Vilgate i mru510
Bardzo dziękuję za wspaniałą dyskusję.
Jestem ubogacona Waszą rozmową jak i również postacią
Hanah Arendt

mru510

Równiez dziękuję za waszą dyskusję

m_stan_2

każdy kto ratował żydów nie zasługuje na jakąkolwiek pamięć powinni być wymazani z kart historii

ocenił(a) film na 7
markin

Spadaj, trollu.

jak45

trola to sobie znajdź w rodzinie

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones