"Harlan" to jeszcze jeden dokument w którym na temat rodziców w służbie ideologii nazistowskiej wypowiada się ich potomstwo.
Brzmi frapująco, tym bardziej, że rzecz dotyczy nadwornego filmowca narodowych socjalistów, Veita Harlana i jego niesławnego dzieła "Żyd Süss". Na temat jego twórczości nie dowiemy się jednak zbyt wiele. Słyszymy za to głównie, że twórczość ta była okropna, obłudna i pełna cynizmu. Harlan jawi się jako oportunista, który filmy kręcić chciał za wszelką cenę, nawet jeśli wiązałoby się to z przemycaniem propagandy, z którą sam się nie zgadzał (jak twierdzą niektórzy). Na drugim biegunie mamy jednak portret oportunizmu kolejnych pokoleń, tego samego, którym kierował się być może reżyser i któremu we współczesnych mu realiach przyklaskiwano. Któremu przyklaskuje się po dziś, pod warunkiem, że pochodzi on tym razem z drugiej strony barykady.
To bowiem, czego twórcy podobnych dokumentów nie dostrzegają, to fakt, iż korzenie się dzieci i wnuków nazistów jest równie absurdalne, jak spopularyzowane w III Rzeszy twierdzenie, że wszyscy Żydzi genetycznie są zdegenerowani. Jest to więc dokument z tezą, choć zręcznie ukrytą: pozwólmy im mówić, pozostańmy bezstronni, ale nie przeszkadzajmy im, gdy będą przepraszać za coś, czego nie zrobili. Identycznie ma się sprawa w przypadku innych filmów dotykających problematyki "dziedziczonego zła", choćby "Dzieci Hitlera", z którego oceną miałem podobny problem. Ludzie, którzy nie żyli w trakcie II Wojny Światowej, domagają się zeznań od ludzi, którzy nie mieli z nią nic wspólnego.
Dokument konfrontujący widza z postacią samego Harlana, mógłby być pozycją fascynującą, tutaj otrzymujemy jedynie wypowiedzi osób, których wspomnienie na temat twórcy jest co najwyżej mgliste. Zamiast cennej wiedzy o powstawaniu takich obrazów, jak "Das Unsterbliche Herz", "Die Goldene Stadt", "Opfergang" czy "Kolberg", co bez wątpienia byłoby fascynującą lekcją historii, powstał podręcznikowy, tendencyjny film, z którego żadna konkretna lekcja niestety nie wypływa. Zmarnowany potencjał.
Masz racje twórcy takich dokumentów powielając hitlerowski sposób myślenia, że geny determinują poglądy ludzi. Ciekawy był dokument o brataniu Hitlera, o Williamie Hitlerze. Chodziło w nim o to, czy ten członek rodziny wyparł się naprawdę swoich poglądów i swoich przodków, twórcy dochodzą, że jednak nie. Docierają do jego żyjących dzieci, które jednak nie chcą z nimi rozmawiać, ale oni (dzieci Williama) też powielają ten sposób myślenia, o determinacji wynikającej z pochodzenia. Ci dwaj bracie postanowili się nie rozmnażać, aby nie rozprzestrzeniać genów Hitlera. Niby więc są antyhitlerowscy, ale żyją powielają ten sposób myślenia.
Co do Veita Harlana, problem z jego twórczością jest taki, że on rzeczywiście był dobrym reżyserem, to było jego przekleństwo. To dlatego z wielu reżyserów tworzących dla III Rzeszy, tylko on i Reni są pamiętani. To jakość ich wyróżnia. Powinien powstać dokument analizujący dokładnie jego filmy.
Było w tym dokumencie cokolwiek o filmie "Verrat an Deutschland", do którego scenariusz napisał razem z synem, bo jest to film delikatnie mówiąc specyficzny i kontrastuje z jego hitlerowską twórczością.
Owszem, wspominają o tym tytule, ale zdawkowo, zresztą tak samo jak w przypadku pozostałych pozycji z jego filmografii. Najwięcej stosunkowo miejsca poświęcono "Żydowi Süssowi", zgodnie z oryginalnym tytułem, ale i tutaj nic ciekawego raczej przekazane nie zostaje.
Odnoszę wrażenie, że postaci Leni Riefenstahl po wojnie poświęcano znacznie więcej miejsca, jak i odnoszono się wobec niej z większą dozą pobłażliwości, niż w stosunku do Harlana.
Jaki tytuł nosi dokument, o którym wspomniałeś?
Szkoda, szkoda, bo to ciekawy przypadek. Dla mnie znamienne jest to, że Harlan rozpoczął karierę po dojściu do władzy Hitlera, nie wiem na ile zawdzięczał start w kinie tej zmianie politycznej. Na początku kręcił dość błahe filmy o miłości, a w pewnej chwili nastąpił skręt w propagandę, oni jakoś to analizują? Po wojnie wrócił do tych filmów miłosnych, zrobił oczywiście "Verrat an Deutschland" oraz film poruszający tematykę homoseksualną, ale ogólnie było to kino wzute z jakiekolwiek ideologii. Był przezroczyste ideologicznie. Może pozornie. A zakończył karierę tak jak Lang, kręcąc dwa filmy indyjskie.
Tu jest do zobaczenia po polsku: http://www.dailymotion.com/video/x26bvjh_tajemnice-iii-rzeszy-rodzina-hitlera_te ch
Analizą bym tego nie nazwał, raczej "prześlizgują" się po temacie. Wspomina się na przykład o tym, że był aktorem, stąd miał dobrą rękę do prowadzenia innych. Jakiś tam obraz postaci się z tego wyłania, jednak większość czasu zajmuje gadanie po próżnicy. Myślę, że Harlan chciał po prostu kręcić kino angażujące widza emocjonalnie, a że znalazł się w określonym miejscu i czasie, przystosował się do panujących reguł. Jest w dokumencie fragment wywiadu z Kristiną Söderbaum z lat 70. , w którym zwierza się ona, że jej mąż miał poważne wątpliwości, kiedy zaproponowano mu reżyserię "Jud Süß", najwyraźniej jednak szybko zostały one rozwiane. Sam Harlan tłumaczył się z kolei, że bał się sprzeciwić, że nie miał wyjścia, co jednak nie wydaje mi się być do końca prawdą. Brak podtekstów ideologicznych w późniejszych dziełach dowodziłby właśnie tezy, że był oportunistą: pragnął tworzyć, niezależnie od tego, w ramach jakiego systemu.
Dzięki za link.