Harry Potter i Kamień Filozoficzny

Harry Potter and the Sorcerer's Stone
2001
7,5 447 tys. ocen
7,5 10 1 447095
6,8 53 krytyków
Harry Potter i Kamień Filozoficzny
powrót do forum filmu Harry Potter i Kamień Filozoficzny


BARDZO
TAJEMNICZY
FILM

"Harry Potter i kamień filozoficzny" to jeden z najważniejszych filmów roku i jeden z najbardziej kasowych w historii kina. Opowieść jest prosta: Harry Potter, sierota i podrzutek, wychowywany jest przez wuja i ciotkę, którzy traktują go jak piąte koło u wozu. Nagle Harry dowiaduje się, że jest czarodziejem, i wyjeżdża do szkoły w Hogwart, która kształci młodych czarodziejów. Banalne? Otóż nie, a raczej — niebanalne w książce Rowling, ale bardzo infantylne w dziele Columbusa. U Rowling (mimo tego całego szufladkowania i innych ułatwiających zabiegów) — niebanalne, bo za czarami i magicznymi zjawiskami kryją się ludzkie marzenia i ludzkie szczęście, u Columbusa infantylne — bo jakoś tych marzeń nie ma. Atmosfera jest przygnieciona efektami specjalnymi (wcale nie najlepszymi!), zbyteczną ilością wątków (przecież to nie książka, tylko film, gdzie wszystko powinno być jaśniejsze!) i do tego film trwa tak długo, że część widzów po prostu uśnie! Oczywiście, nie można zapominać, że "Harry Potter" Rowling to książka dla młodzieży — ale czytają ją także dorośli, co wskazuje na to, że "taka sobie bajeczka", jakich w literaturze jest mnóstwo (ktoś powraca do swojego świata i dokonuje fantastycznych czynów) jednak kryje w sobie treść przeznaczoną również dla starszych czytelników. Za to film Columbusa jest po prostu historyjką nie dość, że mało ciekawą, to do tego płaską i mało ambitną — ukazuje to, co ukazywały przedtem dziesiątki książek i filmów dla dzieci i młodzieży. To standardowa historia "o podrzutku, który okazuje się czarodziejem i przeżywa mnóstwo wspaniałych przygód, przygód potem żyje sobie długo i szczęśliwie".
Nie chciałbym, oczywiście, gdyby "Harry'ego" przerobiono na film czysto psychologiczny, ale spodziewałem się czegoś więcej, niż tego, co ukazał nam Columbus. Książka cały czas trzyma w napięciu i trwodze, co się stanie - ja przeczytałem ją w nocy. Fantastyczne postacie i niesamowite zdarzenia naprawdę trzymają czytelnika w napięciu - bo choć, jak już wspomniałem, u Rowling występuje czytelny podział na białych i czarnych (czegoś takiego nie ma np. w znakomitej trylogii Philipa Pulmana 'Mroczne Materie'), a walka ze złem ma coś wspólnego z tą ukazaną już w wielu dziełach, jednak do końca nie wiemy, kto zwycięży - mimo że rozum podpowiada, że Harry. I to właśnie z powodu świetnego, lekkiego stylu, niesamowitej wyobraźni i pomysłowości, którą wykazuje pisarka. Książka ta wniosła dużo do kanonu literatury młodzieżowej - to taki Tolkien dla młodszych czytelników, taka "Niekończąca się historia" do czytania w nocy. A przede wszystkim - kolejny temat do wciągających rozmów z przyjaciółmi, wtedy, kiedy skończył się sezon piłki nożnej i przestano nadawać w telewizji ulubiony serial. Książkę czyta się od razu, bez odrywania wzroku od tekstu. Postacie pojawiają się w głowie natychmiast, przynajmniej tak było ze mną - od razu wiedziałem, jak ma wyglądać Hagrid, Hermiona czy Ron.
Toteż kiedy usłyszałem, że Warner Bros. ma zekranizować tą powieść, byłem zachwycony. Od razu wyobraziłem sobie, jaki to będzie wspaniały film - ze świetnymi efektami, znakomitymi aktorami, oparty na wspaniałym scenariuszu, z powalającą muzyką. Nie pomyliłem się tylko co do jednego - do muzyki, którą skomponował John Williams, i może trochę co do obsady - ale o tym mowa będzie później. Wydawało mi się, że "Harry" jest znakomitym materiałem na scenariusz: z ciekawą fabułą, ciekawymi bohaterami, osadzony w ciekawych realiach. Nie przestraszyło mnie to, że film będzie trwał dwie i pół godziny, bo do takich pozycji przywykłem, ba, nawet utwierdziło mnie to w przekonaniu, że będzie to utwór nie tylko dla dzieci przeznaczony, ale raczej dla młodzieży i dorosłych. Bo tak właściwie nie jestem zwolennikiem czytania tych książek siedmio-, ośmiolatkom - niech ten cały czar odkryją, kiedy będą większe. I na dodatek reżyserem miał być Chris Columbus - autor mojej ukochanej "Pani Doubtfire" i świetnego "Kevina samego w domu". Co prawda z tej strony można by się obawiać, że wyjdzie z tego raczej komedia niż film fantastyczny, ale pomyślałem, że jeżeli Warner powierzył mu stworzenie tego filmu, to na pewno wiedział, co robi. Przecież robiona z taką starannością produkcja, kosztująca ponad sto dwadzieścia milionów dolarów, nie może okazać się gniotem! A pierwszy zwiastun, który ujrzał światło dzienne, był zrobiony tak doskonale, że pomyślałem tylko: chciałbym to dzieło jak najszybciej obejrzeć... A pierwsze recenzje wskazywały, że ten obraz będzie czymś, co widzowie zapamiętają na całe życie.
I obejrzałem. Pewien, że obejrzę naprawdę dobry i solidny film fantasy, jak już mówiłem: ze świetnymi efektami, znakomitymi aktorami, oparty na wspaniałym scenariuszu, z powalającą muzyką. Pierwsze minuty były dla mnie zupełnie niezrozumiałe - ludzie, dlaczego w filmie, który miał być jednym z moich najukochańszych, wszystko dzieje się szybko i nienaturalnie? Czułem, że wzbiera we mnie niepewność... Podczas następnych scen miałem ochotę krzyczeć na całe kino: "co tu się dzieje? Czy to ma być ten wspaniały <<<<Harry Potter>>>>???"
To, co zobaczyłem, prawie zupełnie nie spełniło moich nadziei. Film będzie się podobał prawdopodobnie tylko dzieciom do lat dziesięciu lub trochę większym, ale już takim dwunasto-, trzynastolatkom na pewno nie, tym bardziej, jeśli przeczytały książkę. Akcja jest prowadzona nierówno, raz za szybko, raz za wolno. Mogę wymienić kilka scen, których mogło by nie być: scena w pubie, scena, w której Ron patrzy w lustro, walka z trollem, smok. Oczywiście, miały one miejsce w książce, ale FILM TO NIE KSIĄŻKA i zbytnia ilość wątków i pomysłów może przyćmić i osłabić główny, najważniejszy wątek. Oczywiście, gdyby ktoś był bardzo uparty, mógłby wtrącić je do scenariusza, ale pod warunkiem, że film zrealizuje naprawdę dobry, znający się na fachu reżyser. A Chris Columbus udowodnił, że oprócz genialnych komedii umie jeszcze robić klapy o tematyce fantasy. Wydaje się, że po prostu nie udźwignął całego ciężaru przedsięwzięcia. Zapomniał, że ilustracje do książki już są i że nie trzeba wykonywać ich drugi raz. Jeżeli realizuje film na podstawie tak słynnej książki jak "Harry Potter" J. K. Rowling, nie można trzymać się co do joty i puszczać się tekstu w najważniejszych momentach! Bo oto cały błąd Steve'a Klovesa (scenariusz) i reżysera: pokazali wszystko, nawet czekoladowe żaby, ale ukazali nam pewnego mordercy, którego my znamy jako Lorda Voldemorta! Jeśli Ron Weasley mówi: "jeśli Voldemort wróci...", to coś tu jest nie w porządku, prawda? Potęgę Sami-Wiecie-Kogo poznajemy między innymi przez nadal panujący lęk przed nim. My wymawiamy spokojnie: Hitler, Stalin. Czarodzieje boją się samego miana Voldremorta... i to już o czymś świadczy. W filmie zaś raz wszyscy drżą ze strachu przed nim, a za chwilę już nie. Szczerze mówiąc, ja zrozumiałem słowa Hagrida tak, że był sobie pewien "facio psychol", który zamordowa TYLKO Potterów. Co tu jest grane?
Żeby jeszcze film był solidny i dokładny w tym, co ukazuje! Ale nie: błąd wpada tutaj na błąd, roi się od nielogicznych i głupich przypadków. Przykład pierwszy: podczas gry w szachy pokazane jest, jak biała królowa zbija czarną wieżę. Poświęcono na to mniej więcej pięć sekund, bo figura stoi bardzo blisko Harry'ego i ten uchyla się, aby jej kawałki nie zrobiły mu krzywdy. Za chwilę ta sama figura przewraca drugą czarną wieżę na tym samym polu... A jest jeszcze jedna czarna wieża: Hermiona! Niedociągnięcie reżysera czy montażysty? Albo: mecz Quidditha (największa niespodzianka Columbusa) rozpoczyna się, kiedy pani Hooch wyrzuca kafel w górę. Następny raz oglądamy ją, kiedy Harry łapie znicza: leci na miotle, krzycząc: "Gryffindor wygrał!". I jeszcze jedna zastanawiająca rzecz: Ślizgoni paskudnie faulują Olivera Wooda i jedną z szukających, tak, że tamci spadają na boisko, chyba bez przytomności. No i co? Żadnej pomocy, nawet żadnych punktów wolnych, nic w tym stylu. A w dodatku Harry wydaje się wściekły tylko dlatego, że dzięki nim zdobyli poprzednie punkty. Ja tam, gdybym zobaczył, że z takiej wysokości spada jeden z moich kumpli, chyba bym się popłakał... I jeszcze na domiar złego sami nie wiemy, czy Harry umie latać na miotle czy nie, bo raz szybuje jak stary gracz, a za chwilę ma problemy ze zjechaniem w dół (na samym początku gry)...
Och, bardzo tajemniczy film, ten "Harry Potter"!
Przejdźmy wreszcie do spraw realizacji filmu, czyli muzyki, scenografii, kostiumów, zdjęć. Dzięki Bogu, chociaż to jest w tym filmie dobre, bo muzyka mistrza Johna Williama rzeczywiście jest piękna, kostiumy można powiedzieć by świetne, scenografia Stuarta Craiga naprawdę niezła (choć niektóre rekwizyty mogą zastanawiać: co mają znaczyć np. plastikowe jabłka? Ale, jak już mówiłem, "Harry Potter" to film niezwykle tajemniczy). Zdjęcia Johna Seale'a też się udały... Ale to nie wszystko: efekty specjalne są na bardzo niskim poziomie (nie wiedziałem, że Puszek ma być maskotką), montaż też pozostawia coś do życzenia. Napomniałem już o epizodzie z trzema czarnymi wieżami. Szczerze powiedziawszy, widuje się bardzo dużo takich filmów, o znakomitym tle, wspaniałej muzyce i scenografii, które, podobnie jak "Harry Potter" nic do nas nie mówią...
Obsada stanowi dość jasną stronę tego obrazu. Występują tu takie poczciwe gwiazdy kina brytyjskiego jak Maggie Smith, Richard Harris, Alan Rickman. Wśród nich na największe komplementy zasługuje Smith, która gra naprawdę dobrze typową srogą, choć troszczącą się o swoich uczniów panią profesor. Rickman sprawił się nieco gorzej w roli profesora Snape'a, ale da się oglądać. Za to na Harrisie zupełnie się zawiodłem: znakomity aktor gra tu dziadzię-mądralę z długą brodą, który prawi jakieś morały, których nie rozumiemy, mimo że rozumieliśmy je w książce. Bardziej odpowiadał mi Ian McKellen jako Gandalf we "Władcy Pierścieni": od Albusa Dumbledore'a też powinna płynąć mądrość, ale nic z tego... Świetnym aktorstwem popisał się także Robbie Coltrane jako Hagrid, olbrzymi gajowy Hogwartu, najkomiczniejsza postać zarówno w książce, jak i w filmie. Ian Hart jako profesor Quirrel nie popełnia błędów, ale pozostaje blady i bezwyrazowy.
Podobno Columbus miał nad konkurentami dużą przewagę z powodu doświadczenia pracy z dziećmi. No cóż, szczerze powiedziawszy, Macaulay Culkin według mnie nie jest taką gwiazdą jak na przykład Haley Joel Osment, ale fakt faktem, że umiał grać i że to właśnie Columbus wyciągnął go na światło dzienne. W "Harrym Potterze" mieliśmy ujrzeć następnego Culkina: we wrześniu 2000 roku media powiadomiły, że tym nowym Culkinem będzie 11-letni Brytyjczyk o nazwisku Radcliffe. Daniel Radcliffe. Wystąpił on przedtem tylko w "Dawidzie Copperfieldzie", filmie odcinkowym produkcji BBC i, jak powiedział Columbus, "był tak świetny, ze kiedy go zobaczyłem, od razu pomyślałem sobie, że to właśnie Harry". Żałuję dzisiaj, że nie obejrzałem tego filmu przed "Harrym Potterem", może wtedy wstrząs nie byłby taki wielki. Radcliffe'a opisuje pewien znany przymiotnik, a mianowicie przymiotnik "sztuczny". Może jeszcze uszedł by jako Harry z wyglądu (nie przesadzajmy: w miarę szczupły i wisielcowaty to on jest), ale nie uchodzi jako Harry z zachowania. Po prostu nie umie grać, jest nienaturalny, widać, że to tylko gra, tylko udawanie.
Dzięki Bogu, oprócz niego występuje tu jeszcze dwójka dzieci, które bardziej przypadły mi do gustu - szczerze powiedziawszy, w książce też. Rupert Grint jako przyjaciel Harry'ego Ron Weasley wypadł na prawdę dobrze, nie sposób go nie lubić, taki jest sympatyczny, choć fanów może oburzyć to, że w filmie chłopiec jest w miarę "normalny", mimo iż Ron w powieści jest bardzo wysoki, bardzo chudy, ma wielkie stopy, dłonie, sterczące do góry włosy i mnóstwo piegów, a w filmie piegów W OGÓLE NIE MA. Ale to przecież nie najważniejsze... Jeszcze lepiej od niego zagrała 11-letnia Emma Watson, wcielająca się w postać Hermiony Granger, dziewczynki, która w jednej ze scen stwierdza, że woli zginąć niż dać się wyrzucić ze szkoły. Jest to według mnie jedna z bardziej intrygujących i zdobywających sympatię postaci w książce, a Watson jest w tej roli po prostu rewelacyjna: mówi i porusza się w charakterystyczny sposób, ma wspaniałą mimikę twarzy i w którymś momencie nawet chce się chyba popłakać, ale reżyser dzielnie staje w obronie małych dzieci, które będą ten film oglądały i rozpłakać się jej kategorycznie zabrania (to ostatnie to kpina, ale dobrze oddaje mój stosunek do tej roli).
Ale, co wiemy aż nazbyt dobrze, nieźli aktorzy nie pomogą, bo musimy mieć przede wszystkim dobry scenariusz i dobrego reżysera, który wszystkim pokieruje... A w "Harrym Potterze" nie ma ani tego, ani tego. A szkoda...

ocenił(a) film na 8

Mam 13 lat i czytałam ksiązki (cala seria) i film nadal mi się podoba.
Mam kuzynkę w wieku 18 lat przeczytał 2/3 pierwsze ksiązki-film nadal jej się podoba.
Mam mamę w wieku 37 lat nie czytala ksiązek-film nadal jej się podoba
Mam tatę w wieku 41 lat nie czytal książek-film nadal mu się podoba
Mam koleżankę w wieku 14 lat, przeczytala calą serię-film nadal jej się podoba
Mam koleżankę w wieku 13 lat nie przeczytala książek-film nadal jej się podoba
Mam koleżnakę w wieku 16 lat, przeczytała całą serię-film nadal jej się podoba
...
wiesz sugeruję, że tę część postu na ktora najbardziej zwróciłam uwage, napisałeś "sądząc"/"myślac"/"uważając tak" ("Film będzie się podobał prawdopodobnie tylko dzieciom do lat dziesięciu lub trochę większym, ale już takim dwunasto-, trzynastolatkom na pewno nie, tym bardziej, jeśli przeczytały książkę.") A jednak, z tego co sama ZAOBSERWOWAŁAM jest inaczej. P.S. Przepraszam, że odpowiadam 10 lat później, ale no cóż, widzisz, wtedy miałam 3 latka :P

użytkownik usunięty
indzietka2000

Hahahaha, się archeolog znalazł :)

ocenił(a) film na 9

xD

ocenił(a) film na 8

Haha:D mam wprost wyśmienity zapłon :P