Harry Potter i Komnata Tajemnic

Harry Potter and the Chamber of Secrets
2002
7,4 330 tys. ocen
7,4 10 1 329694
6,8 51 krytyków
Harry Potter i Komnata Tajemnic
powrót do forum filmu Harry Potter i Komnata Tajemnic

Pierwsza część zaskoczyła nas i zupełnie rozczarowała. Zamiast zapowiadanego od dawna filmu, który miał dosłownie powalić wszystkich na kolana (jak np. "Władca Pierścieni") obejrzeliśmy długą i pomysłową wprawdzie, ale nudną i jakoś pozbawioną stylu, "drugiej treści", płytką historię podrzutka, który po latach okazuje się zupełnie kimś innym, niż był do tej pory, wraca do swojego świata i zostaje bohaterem. Chris Columbus (seria o Kevinie, "Pani Doubtfire") od razu odrzuca jakąkolwiek koncepcję stworzenia własnego, niezwykłego świata, trzymając się z uporem tekstu książki, tworząc idealne ilustracje do powieści - i puszcza w najważniejszym momencie. Niepozbawiony oczywiście dobrych stron film był nijaki i blady - i nie dziwi mnie, że krytycy w 80 % orzekli, że nie jest to dzieło wyjątkowe i niepowtarzalne. Choć oczywiście dzieciom się podobał. Dzięki nim i ich biednym rodzicom obraz Columbusa trafił na drugie miejsce na liście najbardziej kasowych filmów wszechczasów. Oczywiście, najwięcej wspólnego z tym sukcesem ma autorka książki, J. K. Rowling. Nie trzeba być geniuszem, aby stwierdzić, że bez niej tak wyglądający film nie podbiłby serc publiczności.
Druga część weszła do kin z o wiele mniejszym hukiem niż pierwsza, jak to zwykle z drugimi częściami cyklów bywa, choć recenzje wskazywały, że będziemy mieli do czynienia z lepszą historią niż za pierwszym razem.
Bo mamy! Wreszcie coś się dzieje, ktoś się rusza, jest trochę śmiechu. Niezgodne to z książką, bo zamiast nieszczęśliwego skrzata mamy pół-małpę, pół-nietoperza, te westchnienia skierowane do profesora Lockharta są sztuczne (w książce nikt go nie lubił oprócz Hermiony, a ona widziała w nim autora tych wspaniałych książek, które pisał, a nie przemiłego przystojniaczka). Przynajmniej jest trochę zabawy, trzeba przyznać. Choć po godzinie - znane nam doskonale z pierwszej części poczucie nudy i niedosytu, mamy wszystkiego już serdecznie dość, choć chcemy czegoś więcej, chcemy - ale nie tego, nie chcemy oglądać tej dziecinnej historyjki pozbawionej zupełnie atmosfery, bo to komedia, która zagłusza inne wątki, przez co nie umiemy się wczuć w akcję, wszystkie prezentowane nam pościgi nas męczą, pragniemy jak najszybciej wyjść z kina. Zasnąć też człowiek nie może, bo jest głośno, głośna muzyka, głośny dubbing. Rany boskie, dubbing, stopery na uszy, moi mili! Naprawdę polecam zabranie ze sobą na ten film dobrego, głośnego discmana lub walkmana, tylko aby nie słuchać polskiej wersji językowej. Głosy nie dość, że dobrane kiepsko (Daniel Radcliffe w roli Harry'ego to wielki chłop wyglądający na lat przynajmniej piętnaście, i dlaczego piszczy on głosikiem Krzysia z "Kubusia Puchatka"?), to jeszcze Hermiona, poprawna we wszystkim prymuska, mówi "wkupować się", a wredny bo wredny, ale wychowany w bogatej rodzinie Draco Malfoy odpowiada jej "weź się!", a wiadomo, że arystokraci nie używają języka charakterystycznego dla "podwórkowców". Nie, nie, drodzy widzowie, nie zróbcie tego samego błędu co ja i weźcie ze sobą walkmana.
Dość o polskim dubbingu, bo zaraz pobrudzę klawiaturę! Przejdźmy teraz do spraw technicznych i artystycznych tego obrazu. Scenografia jest podobna, jej autorem jest Stuart Craig ("Misja", "Niebezpieczne związki", "Angielski pacjent"). Oglądamy więc te same obrazy co rok temu, choć pojawiają się także nowe pomieszczenia. Choć w gruncie rzeczy nic nowego nie obserwujemy. To samo tyczy się kapitalnej muzyki Mistrza Johna Williamsa, z którą mieliśmy okazję się zapoznać w pierwszej części tego utworu. Nowych kostiumów jest naprawdę wiele, głównie z tego powodu, że pojawia się dużo nowych postaci. Kostiumy są akurat mocną stroną i jednego, i drugiego obrazu, naprawdę godne pochwały. Montaż Petera Honessa jest lepszy niż w "Kamieniu filozoficznym" Richarda Francisa-Bruce'a, gdzie mogliśmy zaobserwować wiele błędów pierwszego stopnia. Zdjęcia Rogera Pratta też mają wyższą klasę od tych Johna Seale'a. Tak ogólnie, to film ma dobrą obudowę, nawet bardzo dobrą! Ale nic poza tym...
Najmocniejszą stroną filmu miały być wspaniałe efekty specjalne. No dobrze, lepsze niż w "Kamieniu", bo tamte były po prostu tragiczne. Filmowy skrzat Zgredek jest zrobiony solidnie, ale i tak widać, że to wytwór komputera. Bazyliszek, z którym walczy Harry w końcowej scenie, też jest nienaturalny, choć lepszy od trzygłowego Puszka z pierwszej części opowieści. Choć feniks mnie przeraził! W książce był to naprawdę cudowny film, a tutaj - jakieś chude, pomarańczowe dziadostwo z odpadającymi piórami.
Reklamowane "straszne sceny" są po prostu śmieszne. Columbus nie umie zbudować mrożącej krew atmosfery. Podczas scen w Zaczarowanym Lesie i w podziemiach widz tylko się nudzi. Choć pająki są naprawdę niezłe!
Przejdźmy do obsady. Najpierw trochę o starych znajomych: Daniel Radcliffe gra znacznie lepiej niż w pierwszej części, gdzie był drewniany i tak sztuczny, że ledwo można było na niego patrzeć. W "Komnacie Tajemnic" nie jest już tak nienaturalny, choć nadal nie stwarza takiej przekonującej kreacji jak Emma Watson i Rupert Grint, którzy grają jego najlepszych przyjaciół, Hermionę Granger i Rona Weasleya. Watson i Grint w "Komancie Tajemnic" są też lepsi niż w "Kamieniu Filozoficznym", choć oczywiście nie jest to taki drastyczny skok jak w przypadku Daniela Radcliffe'a. Poznaje się w nich Hermionę i Rona z pierwszej części, choć ich postacie nieco się zmieniają: Ron jest trochę bardziej strachliwy, a w oczach Hermiony maluje się smutek.
W "Komnacie" pojawia się jeszcze jedna interesująca dziecięca postać, która w "Kamieniu" była postacią niemalże epizodyczną. Mowa o Draconie Malfoyu, rówieśniku Hermiony, Rona i Harry'ego i ich zaciekłego wroga, chłopcu z arystokratycznej rodziny, którego charakteryzują takie przymiotniki jak: niemiły, wredny, podły, źle wychowany. 15-latek Tom Felton (może ktoś pamięta go z "Anny i Króla"?) kreuje tą postać bardzo dobrze. Jego filmowym ojcem jest jeden z kilku nowych bohaterów w filmie: Lucius Malfoy, grany rewelacyjnie przez Jasona Isaacsa. To jest ojciec i syn, powtarzam. Pasują do siebie idealnie!
Najważniejszym z nowych bohaterów jest Gilderoy Lockhart, sławny pisarz i podróżnik, który zastępuje profesora Quirrela i zostaje nauczycielem obrony przed czarną magią. Nie będę zdradzał tajemnicy, którą kryje ten czarodziej, ale powiem, że uważny widz rozszyfruje ją sam już po godzinie. W jego rolę wcielił się Kenneth Branagh i jest to jedna z lepiej zagranych ról w tym filmie.
Dorośli aktorzy znani z pierwszej części pozostają bez zmian. Maggie Smith, Alan Rickman i Robbie Coltrane nadal grają świetnie, Richard Harris (to jego ostatni film) dobrze, ale poniżej swoich możliwości, a Dursleyowie są tak samo nienaturalni jak rok temu.
Chciałbym jeszcze poruszyć ostatnią kwestię, a mianowicie kwestię ostatniej sceny, która określana jest jako zbyt słodka i cukierkowa. W scenie tej przybywa z Azkabanu, więzienia czarodziejów, Hagrid. Wchodzi do Wielkiej Sali, podchodzi do stołu Gryffindoru dziękuje dzieciakom, że to dzięki nim jest znowu w Hogwarcie. Według mnie to najlepsza scena w obu częściach filmu, wreszcie mamy to, na co czekaliśmy od roku: naturalną, wzruszającą scenę, podczas której można się naprawdę popłakać. Co z tego, że takiej sceny nie było w książce? Film to nie książka, a kiedy chcemy ją tak dokładnie oddać na ekran jak chciał to zrobić Chris Columbus otrzymujemy właśnie takie nudne bajki jak "Harry Potter"! Chyba to zupełnie zrozumiałe, że po półrocznym pobycie w szpitalu dziewczyna rzuca się na szyję najlepszym przyjaciołom? Hagrid i Hermiona wreszcie płaczą - i do tego ta cudowna muzyka...
Czy cały film nie mógłby być taki? Zrozumiały, naturalny, wywołujący w człowieku jakieś odmienne od poczucia nudy uczucia?