Już sam tytuł wiele mówi o tej produkcji. Gość z toporem lata w masce i morduje ludzi. Żeby sprecyzować – jest to slasher miejski, gdzie trupy padają w pewnych odstępach czasowych, a nie jednej nocy. Czy nadal jest to produkt uboczny fali pokrzykowych slasherów, zanim to gatunek wrócił do lasów i odludzi. Technicznie wygląda znośnie – tandetnie, ale oczy nie bolą. Bohaterkami są striptizerki, ale o dziwo za dużo cycków nie było. Obsada jest cienka, ale również (z kilkoma wyjątkami) nie irytuje. Sceny śmierci bywają nawet w miarę krwawe (morderca lubi ucinać ofiarom dłonie), bodycount jest satysfakcjonujący i sensownie rozłożony w czasie trwania filmu. No i jest zagadka odnośnie tożsamości mordercy – a to zawsze plus. Ogólnie tandetnie i schematycznie, ale jak ktoś lubi takie filmy, to ten jest przyjemny na kaca.