W 1942 roku świat zachłysnął się piękną ponadczasową „Casablancą”, która zachwyca kolejne pokolenia kinomanów nawet pół wieku po premierze.
Wątpię z kolei, by ktoś za kilkadziesiąt lat pamiętał jeszcze o „Hawanie”, która, co prawda, utrzymana w casablancowym duchu, jest raczej mizerną próbą nawiązania do filmowej legendy.
Raz, że nie czuje się tu w ogóle klimatu i dramatu, dwa, że między bohaterami (nawet mimo wdzięku Redforda) zupełnie nie iskrzy, nie mówiąc o magnetycznym oddziaływaniu a’la Bogart – Bergman.
„Havana” mimo niewątpliwych ambicji jest co najwyższej niewiele widocznym cieniem świetnej klasyki. I nawet jeśli odrzucić próby porównawcze i spróbować spojrzeć na film Pollacka, jako samodzielny twór, nie ma on mocy, by wygenerować u widza jakiekolwiek emocje.
Nie warto…
Moja ocena - 4/10
To prawda, bo dopiero w 1944 r. Casablanca zebrala najwazniejsze nagrody za najlepszy film, scenariusz i rezyserie:) Brak Oscara dla Bogarta to "niewielkie" nieporozumienie.