Oglądając film, domyślałem się, że ma bardzo niską notę, ale nie spodziewałem się, że zeszło to poniżej 4,0. To jednak nie może dziwić. Sama historia taka sobie, raczej pokazuje patologię, a dopiero na drugim miejscu romans. Sam romans jest pokazany jakoś tak dziwnie - przede wszystkim widać tu kobiecą rękę, czyli pewnie rzeczy są niespójne, bo bohaterka jedno mówi, a potem drugie robi, mota się i sama nie wie, czego chce. Ma swoje lata, a i tak jest emocjonalnie niedojrzała, w przeciwieństwie do jej młodszego przecież partnera. Jednak chyba najgorsze są te erotyczne sceny. Ile jeszcze ta aktorka ma zamiar się rozbierać przed kamerą? Który to już raz? Czasem to ma jakieś uzasadnienie, ale tutaj ja go za bardzo nie widzę. I w ogóle gdzie jest granica jakiejś przyzwoitości? Lizanie pośladków? Co będzie następne? Między pośladkami? Czy "dla dobra filmu" można zrobić wszystko? Zresztą jest to przeciwskuteczne, bo tego dobra filmu nie ma, a jest żenada. W polskim kinie wytworzyła się w ostatnim czasie jakaś moda na ostre sceny erotyczne, które może kiedyś i były "momentami" pożądanymi przez widzów, ale dziś jest to zbyt dostępne, aby jeszcze pokazywać to w filmie fabularnym. I do tego w wulgarny sposób. A przecież to wszystko można było pokazać i przedstawić w zupełnie inny sposób i też byśmy wiedzieli, że oni szaleją w łóżku - nie widząc tego :) Seks jest ważny w związku, ale filmowy związek nie może się opierać tylko na seksie, bo - przez widzów - nie będzie uważany za romantyczny i poważny, a wydaje mi się, że za taki miał być tu uważany, a nie za relację czysto seksualną. Szkoda też, że znowu tę aktorkę pokazano jako smutną, depresyjną, zapłakaną i że znowu oglądamy ją na ekranie z marsową miną, a szczerze uśmiecha się tylko w jednym momencie filmu. Tak czy inaczej - pewnych rzeczy nie trzeba, ani nie warto robić, aby zaistnieć w kinematografii. Np. sprzedawać swojej intymności. Desperacja? Nie wyszło, a film zostanie na zawsze.