To nie pierwszy j-splatter, z jakim się zetknąłem, ale chyba pierwszy, który tak głęboko unaocznił mi jałowość tego subgatunku. Jest to bowiem konwencja, która sprawdzić się może na jeden-dwa filmy, ale powtarzana w nieskończoność, staje się zwyczajnie nużąca. Rozbuchany, infantylny do granic możliwości popis bezguścia i kiczu, w którym fabuła praktycznie nie istnieje, nie ma za grosz sensu, ani żadnej myśli przewodniej. Gore, rzecz jasna, pod dostatkiem, raz lepiej, raz gorzej wykonanego, tyle, że ten krwisty festiwal fruwających członków i wnętrzności nie cieszy, a obojętnieje średnio już po pięciu minutach. Do tego jeszcze dochodzą tandetne do bólu efekty CGI, których jest tu od groma. Na dokładkę aktorka wcielająca się w główną bohaterkę ma wygląd żaby, a miny które bezustannie "strzela" budziły we mnie coś w rodzaju odruchu wymiotnego (ach, jakaż szkoda, że Eihi Shiina, która w "TGP" odtwarzała kluczową postać, tutaj pojawia się na tak krótko...). Wszystko dozwolone, nic nie jest zbyt absurdalne - nie wiem, pewnie się zestarzałem po prostu, ale jak dla mnie rzecz jest całkowicie nieestetyczna, pozbawiona polotu, humoru, wdzięku. Durne i bezcelowe, jak dyskusja z dwulatkiem, któremu wbija się do łba, żeby przestał rozpieprzać wszystko naokoło.
"Rozbuchany, infantylny do granic możliwości popis bezguścia i kiczu, w którym fabuła praktycznie nie istnieje, nie ma za grosz sensu, ani żadnej myśli przewodniej."
Dokładnie tak samo można scharakteryzować produkcje ZAZ, np. Hot Shots czy Naga Broń.
Tylko że ZAZ nabijali się z hollywoodzkich fimów, przez co ich gagi były zrozumiałe dla wszystkich, które te filmy widzieli. Nishimura naśmiewa się z japońskiej popkultury. Kto jej dobrze nie zna, nie zrozumie większości gagów.
Ja bym tego nie nazwał raczej gagami. To, że film jest głośny i bezsensowny, jeszcze nie czyni z niego dobrej parodii. Dobrym przykładem mogą tu być "dzieła" duetu Friedberg/Saltzman.