Pomimo, że w moim odczuciu trochę za długo trwała ta bitwa (jak i sam film), to jednak bez większego męczenia się obejrzałem to do końca. Jackson gdyby tylko miał dalsze pomysły, to pewnie zgodnie z powiedzeniem "nie zarzyna się kury znoszącej złote jaja" nakręciłby jeszcze z trzy kolejne części, ale na szczęście już chyba nie wiedział jak bardziej rozwlec historię z tej krótkiej książki ;) "Bitwa pięciu armii" wprawdzie mnie nie porwała, z dwa razy spojrzałem na zegarek, ale doceniam sam rozmach ukazany w filmie. Irytująca była "miłość" elfki do krasnoluda, co dobrze zostało wyśmiane w filmiku "Jak powinna skończyć się bitwa pięciu armii". Postać pomocnika władcy miasta, która zapewne miała być komiczna też zasadniczo działała mi na nerwy... według mnie jedynym jej dobrym tekstem był ten o gorsecie. Poza tym dziwne, że Łucznik powierzał mu tak ważne zadania jak chociażby czuwanie w nocy skoro wiadomo było, że to łajza.
Pomimo kilku denerwujących elementów i zbyt długiego czasu trwania nie było jakoś specjalnie źle. Całej tej przedłużanej na siłę hobbitowej trylogii wprawdzie daleko do "Władcy pierścieni", ale pomimo to można przy niej spędzić czas bez większego znużenia, ciesząc oko ładnymi efektami specjalnymi.