Uwaga Spoilery!
Miałem duże oczekiwania wobec tego filmu. Liczyłem że zobaczę epicki, wzruszający i angażujący film. I takim właśnie filmem jest trzeci hobbit... chwilami. Zacznijmy od początku:
Atak Smauga na miasto przerósł moje oczekiwania. To najlepsza i najbardziej emocjonująca sekwencja z całego filmu. Wątek Dol Guldur też wypadł ciekawie (fajnie że pokazano tam pierwotną wersję Bolga). Sprawa Arcyklejnotu, choroba Thorina i przygotowania do bitwy też spełniły moje oczekiwania. Ale później przyszedł czas na tytułową bitwę. Miało być epicko a wyszło słabo. Wszechobecny chaos, Thranduil nabija czterech orków na poroże swojego renifera i jednym ruchem odcina im wszystkim głowy, Bilbo zabija orków rzucjając w nich kamieniami, trolle padają jak muchy, Elfy przeskakują nad armią krasnoludów, Alfrid przebiera się za kobietę, Thorin i Dain w samym środku bitwy ucinają sobie pogawędkę, legolas skacze po spadających kamieniach itd. Muszę jednak przyznać że wzruszyłem się przy rozmowie Bilba z umierającym Thorinem i Tauriel załamanej po śmierci Kiliego (w ogóle Tauriel wypada w tej części dużo lepiej niż w pustkowiu, wątek miłosny też). Sceny w Shire są świetne i ratują drugą połowę filmu. Moja ocena: 6/10. A i jeszcze jedno: PJ grubo przesadził z ilością CGI.