Byłem na wszystkich częściach Hobbita w kinie, ale bardziej traktowałem to jako spotkanie z przyjaciółmi niż wypad "do kina na film". Od początku pierwszej części do końca ostatniej miałem w głowie przypadek nasz rodzimy tj. Jerzy Hoffman. Z jednej strony autor takich wspaniałych klasyków jak "Potop" i "Pan Wołodyjowski", a z drugiej reżyser Bitwy Warszawskiej, czyli szmiry jakiej mało. Tutaj mamy Petera Jacksona, który po stworzeniu świetnej ekranizacji Tolkienowskiego Władcy Pierścieni chyba nudził się w domu, bo inaczej nie można wytłumaczyć powstania Hobbita. Tak bezpłciowego filmu nie widziałem... chyba właśnie od Bitwy Warszawskiej. Od początku do końca widać kompletny brak pomysłu na film, na postacie, na myśl przewodnią. Mamy zlepek scen, które wyglądają ładnie wizualnie, ale nic ze sobą nie wnoszą. Co chwilę tylko bohaterowie robią "oh" "ah", próbują nas przekonać, że to co oglądamy to wybitny film o arcy ważnych wydarzeniach... Powiem szczerze, że ja już nie pamiętam z tego filmu praktycznie nic. Wszystko było tak kompletnie nijakie, wszystkiego było tak dużo... No właśnie, było dużo ludzi, potworów itp., którzy się nawzajem okładali czym popadnie, po czym jedni wygrali a inni przegrali. Ot istota tego badziewia. Dobrze, że specjaliści od efektów specjalnych chociaż się postarali. Dzięki temu można oglądać ten film jako np ciekawą animację. Starałem się, żeby moja ocena była jak najbardziej obiektywna, więc za tą grafikę i ładną elfkę daję to 4.