Dobry to był film, ale okrutnie rozwleczony. Mało treści, mnóstwo wątków i wyszła z tego trochę zupa z kości wołowej, gdzie Dylan jest tym wołem, którego prawie nie można wyczuć, zagłuszonego innymi aktorami.
Szczególnie rozczarował mnie Ledger, bo nie dość że zupełnie nie przypomina Dylana, to jeszcze wysila kiepsko udawany akcent i gra dość słabo.
Chyba tylko Cate naprawdę przypominała Boba, chociaż ona też trochę przesadzała z udawaniem.
Prawie nie zauważa się Bale'a, a przecież jest tak charakterystycznym aktorem. Ale miał fajny segment. Rimbaud też był dobrą wstawką. I widać że Richard Gere świetnie jeździ na koniu
Mam zdanie, że Dylan jest wielkim artystą, ale nie da się go słuchać w dużych ilościach naraz. Dlatego też ten film mnie zmęczył. I był za długi - przynajmniej o pół godziny.