Świeżo po seansie. Mieszane odczucia. Niedosyt.
Niedosyt czego? Akcji.
Otóż liczyłem na lepsze/większe wykorzystanie pułapek w Kapitolu. Ta jedna scena, a poza tym cienko.
Podobały mi się znowu ujęcia w filmie. Fajnie, zgrabnie pokazane. Łechtały oko.
Jedyna część w której wątek miłości nie raził mnie w oczy. Zgrabna, zamknięta całość zwieńczona spokojnym końcem. No i fajnie.
Oczywiście świetna scena z zabiciem nadchodzącego tyrana.
Fajne nawiązania do tytułowych przecież Igrzysk Śmierci. Czy to w rozmowie, czy w samej konwencji, gdzie Snow pochód rebeliantów uważał jak gdyby za kolejne Igrzyska, a Kapitol za Arenę. Niestety znowu mało Igrzysk w Igrzyskach.
Podobało mi się, że Katniss w końcu stała się rozsądna, zdecydowana. Pewnie stanęła jako Kosogłos - symbol buntu.
Film w paru momentach mnie zaskoczył, ale TAK spodziewałem się takiego zakończenia ;) Także nici z niespodzianki.
Wreszcie koniec z durnymi żarcikami, gdzie w pierwszej części było ich nadto.
Aktorstwo pani Lawrence nie powalało, ale polubiłem ją.
Luźny film, luźna seria na wolny wieczór.
Miło spędziłem czas przy filmach, jednak mimo wszystko uważam, że można było potencjał filmu wykorzystać lepiej i naprawdę pominąć rozdmuchiwanie wątków miłosnych robionych pod TeenageMovie.
Może jakiś spinn-offik? ;>