Dla mnie ten film jest jedynie dodatkiem do płyty zespołu Nightwish. Muzyka przycmiewa wszystko
w tym filmie. Btw polecam wydaną już jakiś czas temu płytę "Imaginaerum" :)
Zgadzam się z moim przedmówcą. Jestem fanem Nightiwish'a, ale ten film bardzo mnie rozczarował. Chciałam, naprawdę chciałam, żeby to było coś. Nawet na miarę "The wall" Pink Floydów, Wierzyłam, że skoro maestro Holopainen posiada taką, a nie inną wyobraźnię, to dokona z nią CZEGOŚ, bez względu na koszty i ograniczenia. Czyż właśnie nie to dostawaliśmy na płytach Nightwish? Film tymczasem przetwarza tak oklepane motywy i klisze, że to aż boli. Ja rozumiem, zabawa intertekstualnością, puszczaniem oka do widza, fana, ale dlaczego to wszystko podane w tak wtórny sposób? Czuć Burtoneską, ale jakże to uproszczona Burtoneska, jak bardzo dosłowna. To samo z Salvatore Dali, scena z żołnierzykami, żywcem wyjęta z jego malarstwa. A gdzie miejsce na jakąś przestrzeń, grę? Można się inspirować, ale można to robić bardziej inteligentnie. Druga sprawa, bohaterowie: strasznie smutne jest to, że nie wzbudzają w widzu emocji. No bo nie jest nam żal starszego pana walczącego o odzyskanie tego, co bezpowrotnie stracił, (widz od początku wie, jak się skończy ta walka), jego córki, czy zagubionego chłopca w poszukiwaniu wspomnień, ot, widzimy jego wędrówkę, czasem ziewamy przy dłużyznach fabularnych, staramy się skupić na muzyce, która z całego filmu robi najlepsze wrażenie; przynajmniej według mnie. Gdyby zamknąć oczy i skupić się wyłącznie na muzyce, to możemy poczuć poruszenie jakieś struny w naszym sercu. Jest piękna, królewska, ale taka jest właśnie esencja tego zespołu. Teraz ukłon w stronę fanów, którzy interesują się także życiem osobistym jego lidera. Czy nie odnosicie wrażenia, że ten film jest skierowany do konkretnych osób z życia Tuomasa? Pamiętacie historię powstania Century Child, gdzie, między innymi, rozpad długoletniego związku klawiszowca, miał duży wpływ na stronę tekstualną i muzyczną? Ja odniosłam takie wrażenie, że postać córki jest wzorowana na byłej dziewczynie, zawiedzionej postawą ojca Toma/ chłopaka Tuomasa, obwiniającą go o rozpad ich związku, (pragnę jeszcze dodać, że to moje subiektywne odczucia, do których mam prawo). Czyżby próba rehabilitacji własnej osoby? Musiałem tak postąpić, a nie inaczej ponieważ jestem bardziej wrażliwy, niż inni i wolno mi. To takie trochę w stylu Oskara Wilde'a: bycie artystą nie podlega etyce. Jeśli chcę się zachować jak egoista, to tak się zachowam. A na końcu wszystko zostanie mi wybaczone. Narcyzm.
Podsumowując: pomysł był przedni: film złożony z poetyckich obrazów, ilustrowany muzyką zespołu. Zabrakło iskry, większej fantazji, jakiegoś novum, a nie wałkowania w kółko tego samego, co znamy z przynajmniej trzech albumów. Tuomas nie zaskoczył. Jak na tak kreatywną osobę za bardzo poszedł w sztampę. Broni się tylko muzyka i tylko ona pozostanie w pamięci. Pozdrawiam wszystkich fanów zespołu, wszystkich widzów Imaginaerum i zachęcam do dyskusji o filmie.
Ale... Poważnie? "The Wall"?? Film miał ładną formę, bardzo klimatyczną i symboliczną, było wiele odniesień ale jego treść... średni wg mnie i tyle :)