Wydaje mi się, że ten film to dość w sumie udana diagnoza pewnego doświadczenia wspólnego wielu ludziom XXI wieku, a mianowicie poczucia rozmywania się tego, co rzeczywiste. I chyba nie bez powodu ten obraz wykazuje tak wiele zbieżności z prozą Philipa K. Dicka, którego zawsze uważałem za bez mała proroka - o ile np. Dostojewski był wielkim diagnostą wieku XIX (dostrzegł, że chorobą jego czasu jest kruszenie się wielkich systemów etycznych, moralnych i religijnych), a Kafka "wymyślił" wiek XX (z jego totalitaryzmami, biurokratyzacją, sprowadzeniem człowieka do miejsca w kartotece), tak Dick - z jego obsesyjnym zwątpieniem w pojedynczość prawdy i rzeczywistości - zapowiedział to, co towarzyszy nam. Bo w sumie zewsząd jesteśmy otaczani tym, co ma nam pomóc w ucieczce z tego świata: narkotykami (i szerzej - wszelkimi wspomagaczami farmakologicznymi), rzeczywistością wirtualną, obrotami pieniężnymi, które są tak naprawdę jedynie transmisją bitów...
Nie inaczej robi Nolan w swoim nowym filmie: to w sumie rzecz podobna do jego arcydzieła, jakim było "Memento". I tu, i tam mamy do czynienia z zaburzeniem czasu (w "Memento" była to inwersja, w "Incepcji" - jednoczesność), podobna jest też wielopłaszczyznowa, skrajnie epizodyczna konstrukcja fabuły. Wyraźna jest też fascynacja pewnym fenomenem psychologicznym: w "Memento" chodziło o (nie)pamięć, tutaj - o sen. No a nade wszystko - fundamentalne pytanie: co jest prawdziwe/rzeczywiste... Tak jak dobrą chwilę temu w "Matriksie" Wachowskich, tak i u Nolana nie da się dojść - przynajmniej na pewnym etapie - co jest twardym realem, a co wirtualnością (wszystko jedno: senną czy cyfrową).
Jasne, "Incepcja" - w porównaniu z "Memento" - jest filmem komercyjnym, zabawowym; ale też dzięki temu można było podjąć dialog choćby z cyklem o Bondzie: przecież przygody Cobba jak raz przypominają te Agenta 007 (na czele z jawnie pastiszową sceną bitwy w górach), tyle że Nolan mruga okiem i zdaje się mówić "czy cały Bond nie jest aby taką właśnie podświadomą grą z lękami społecznymi, ale i z marzeniami nie do końca wydoroślałych chłopców?". Zresztą, smaczków jest tu więcej - a różnego rodzaju nielogiczności fabuły nie psują chyba zabawy (zresztą: jesteśmy w końcu we śnie, gdzie prawa fizyki i logiki ulegają wszak radykalnemu zawieszeniu).
Przede wszystkim jednak diagnoza, chyba - moim zdaniem - dość trafna i przekonująca.
Z twoimi wnioskami odnośnie rozmywania się rzeczywistości zgadzam się i zrobienie z tego problemu filmu było ciekawym, może nawet istotnym posunięciem. Ale o ile było by to lepsze, nośne, uniwersalne, gdyby nie skupione aż tak na aspektach technicznych i stricte logicznych opowiedzianej przez Nolana historii. Z drugiej strony - każdy kreci co go kręci
Interesujący post.
Pozdrawiam
Uważasz, że film był technicznie przeładowany?... Czy ja wiem... W sumie za wyjątkiem sceny w Paryżu (kapitalnej, z tą ulicą zaginającą się jak wstęga Moebiusa, zwłaszcza taka, jaką wykorzystywał w swoich grafikach M. C. Escher) i walk w hotelu (kapitalnie pastiszujących "Matriksa) tam chyba - wbrew pozorom - nie było aż takiego efekciarskiego szaleństwa jak właśnie u Wachowskich czy (nie przymierzając) w "Avatarze"... Efekt oszołomienia bierze się moim zdaniem z szaleńczego tempa akcji, prowadzonej zresztą w kilku równoległych planach czasowych - a że logika całej historii jest dość złożona i pogmatwana (no i oczywiście nie do końca spójna, ale dalej uważam, że nie razi), więc tym bardziej po seansie czacha trochę dymi. Ale - raz jeszcze - film był technologicznie, paradoksalnie, dość prosty (no chyba że ktoś lepiej się na tym znający pokaże mi, że jest inaczej). Nie wiem, czy miałeś też takie wrażenie - bo ja owszem - że w filmie w ogóle nie da się miarodajnie określić gry aktorskiej, a to dlatego, że kamera nie zatrzymuje się na jednym bohaterze dłużej niż, bo ja wiem, minutę-dwie na raz. No i myślę, że to jednak było zamierzone - tak jak pisałem wcześniej, ten flirt z kinem najbardziej pop (czyli z "szybkoakcyjną" sensacją typu "Speed") wydaje mi się znaczyć sam w sobie. Oj, no a poza tym chłopina chciał zarobić - i chyba zrobił to uczciwie. A dla sssnobów zostaje "Memento" - z tego co pamiętam, polska premiera była najpierw zaplanowana wyłącznie w ramach festiwalu "Nowe Horyzonty", nie pamiętam już, czy wszedł potem do normalnego obiegu...
Ja tam nadal wiem, co w filmie było realne, a co było snem. Film bardzo prosty i logiczny.
Jedno z czym się nie zgodzę, to porównanie ostatniego etapu do Bonda - dla mnie bardziej to było nawiązanie do drugiego Modern Warfare. To również by mogło wyrażać te lęki (słynna scena na moskiewskim lotnisku, w której strzelało się do cywili - swego czasu realna Moskwa wrzała z gniewu).