logika rodem z piaskownicy i jeszcze wszystko nędznie zagrane, a już podane w taki sposób jakby tfórcy( pisze to z bólem bo Ron Howard to jeden z moich ulubienych bogów kina) mieli niczym nie zmąconą pewność, że oglądający to kretyni, którym z częstotliwością raz na kilka minut trzeba a piać wszystko wyjaśniać i jeszcze raz tłumaczyć i tłumaczyć tłumaczyć. maaaaaaaaasakra...
Mam nadzieję, że to już koniec profesora Langdona na ekranie i już nikomu nie przyjdzie do głowy zekranizować The Lost Symbol, przynajmniej nie w ten sposób...