Nie znalazłem nigdzie informacji jakoby "Intruz" był filmem telewizyjnym, ale wszystko na to wskazuje: począwszy od formatu obrazu, na rozmachu skończywszy. Jedynie obsada daje złudne poczucie, iż oglądamy kino z wyższej półki. Gainsbourg, Kinski i Parker dają radę, w przeciwieństwie do scenariusza.

Główna bohaterka, Catherine wprowadza się do mieszkania męża, które niegdyś dzielił z inna kobietą, tragicznie zmarłą Stellą. Po jakimś czasie Cat zaczyna znajdować w domu znaki obecności swej poprzedniczki: a to blond włosy na szczotce, a to znów szminkę na kieliszku, innym razem znów... martwego kota. Wszystko wskazuje na duchy albo sprytnie zaplanowany spisek. Brzmi ciekawie prawda? Nie łudźcie się, to dzieło jedynie odhacza popularne składniki b-klasowych thrillerów. Już początek stanowi taśmowy przegląd odkryć dziwnych zdarzeń w mieszkaniu postaci. Później intryga doprowadzi nas do całkiem oryginalnego zakończenia, które będziemy musieli ocenić podług naszej tolerancji. Pewniakiem jest, że nie każdemu się spodoba.

Reżyserem filmu jest artysta-fotograf i widać iż udało mu się sprawnie umieścić historię w światku wielkich galerii sztuki. Niestety za nic nie wykreował zajmującego dreszczowca. To wszystko jest sztampą bez klimatu i zwrotów akcji każących czekać nam na puentę. Nawet jeśli takową uznać za plus, to film wciąż się nie broni.