Poraz pierwszy tyuł ten zaistniał w mojej świadomośći, w zwiaku z ceromonią przyznania oscarów w 2004 roku, bynjamniej nie z powodu zdobycia przez niego tej statuatki(najlepszy film nieangielskojęzyczny), poprostu w tym samym roku swoje zasłużone 11 oscarów zdobył "Powrot króla". Gdy więc bedąc przypadkiem w sklepie, na stoisku z prasą dla pań zauważyłem ten film, jako dodatek do jednego z kobiecych pism, nie zastanawiałem sie długo i poświęciłem 11,99, stając się właścicielem jednego z najbardziej błyskotliwych fimów, jakie było mi dane oglądać a zarazem filmu który, obok "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową" K. Zanussiego i "W strone morza" Alejandro Amenábara, mówiąc o śmierci jest wielką apoteozą Życia. Każdy z tych 3 filmów, jest apoteożą (że juz będe sie trzymał tego 'dziwngo' słowa:) inną i wydaje się silnie związaną z kultura w której powstała. "Inwzja..." to fim (niech nikogo nie zwiedzie język francuski) kanadyjskim, ktore to państwo kapitalistyczne jest miejscem sego rodzaju zderzenia kultury amerykańskiej, za której główne hasło należałoby uznac szeroko rozumianą wolnośc (wolność wyznania, poglądów, ideologii, akjologii i innych,że powtórze za recenzentem filmwebu "logii"), z kulturą europejską z którą w sposob formalny łączy kanade postać królowej brytyjskiej, a której charakterystyczny jest swego rodzju konserwatyzm. Glowni bohaterowie (za ktorych należałoby uznać Remy'ego i jego przyjaciół) filmu poczęci w ramach mariażu obu kultur, pozostają u progu swych 50 lat autentycznymi ich dziećmi, kochaja życie i w sposób godny pozazdroszczenia potrafią potrafia z niego korzystać, zachowując przy tym świadomośc jego ulotnośc. Zebrani wokół łużka umierającego przyjaciela (w przypadku pań także kochanka), odprowadzają go ku jego drodze w wieczność.