Widząc okładkę spodziewałam się kolejnego marnego amerykańskiego filmu, pełnego marnych żartów, filmów o niczych. Zostałam jednak mile zaskoczona. "Inwazja barbarzyńców" to piękny film - o życiu, o rozstawniu, o umieraniu. Główny bohater - starszy, cóż tu się zastanawiać - filozof, jest chory na raka. Poznajemy także jego syna, żonę, kochanki. Życie tego człowieka było niezwykle barwne, lecz i rozstaje się z nim z klasą. Piękne zdjęcia, niezwykła obsada (oczywiście o Sebastianie tu mowa ) cudowna, nastrojowa muzyka i fabuła.
Czy film niemoralny? Cóż... nie wiem. Opowiada o wszystkim z zupełnie innej perspektywy. Ściera się tu przyjaźń, materializm, sentymenty i przedewszystkim brak zrozumienia między stronami - który trwał tak długo. Nie będę się rozpisywać, bo inni już to uczynili. Wybierzcie pozytywne komentarze i dopiszcie do nich i mnie ;)
Być może film oceniam zbyt pochopnie, bo oczekiwałam czegoś zupełnie innego, jak pisałam na początku. 8/10 i do ulubionych