W prologu "Island of Blood" ginie zastrzelona młoda dziewczyna, która odpoczywała przy basenie. Potem napotykamy grupkę młodych aktorów, którzy udają się na osamotnioną wysepkę, gdyż mają tam nakręcić komedię. Oczywiście w trakcie pobytu na wyspie ktoś zaczyna zabijać członków ekipy filmowej jeden po drugim.
Samotne wyspy to wdzięczny temat, jeśli chodzi o niskobudżetowe slashery. "Antropophagus", "Humongous", "Have a Nice Weekend" , "The Slayer", "American Gothic" - wszystkie te filmy znam i lubię, no może poza nudnym jak flaki z olejem "Have a Nice Weekend". "Island of Blood" to jednak slasher dość marny, choć całkiem pocieszny i rozbrajający głupotą. Morderca eliminuje ofiary w rytm słów piosenki odtwarzanej na kasecie magnetofonowej. Słowa takie jak "Burn Me", "Stab Me" czy "Boil Me" znaczą mniej więcej tyle że przykładowo jedna z ofiar zostanie wepchnięta do basenu z wrzącą wodą. Jak na niskobudżetowy slasher całkiem spory body count, aczkolwiek film sporo traci przez kiepskie oświetlenie. Końcowy twist całkiem wymyślny i nieprzewidziany. Czas trwania: 82 minut.