Ona ma smutne wspomnienia i jest nijaka. On ma problemy z sobą i nic z tym nie robi.
Niezręczne retrospekcje i paskudne miny. Zero emocji.
Tak, tak, to kobiece kino i oceniam je kobiecą częścią mej natury (lewym kolanem).
Przynajmniej nie był politycznie i światopoglądowo poprawny :) Co od razu widać po ocenach "krytyków".
On z tym nic nie robi, jak większość facetów, którym od czasu do czasu odwala. A że dotąd był raczej pilotem oblatywaczem, to pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie ma problemy.
Zresztą zostały one tak pokazane, żeby widza nie zalać przemocą i nie zaszufladkować bohatera jako despotę. Zabieg, zakładam, celowy. Łyżka dziegciu w słoju miodu. W różowym papierku. Ze złotą wstążeczką.
I ważna na koniec informacja. Przemoc to nie tylko wóda i posiniaczona kobieta, w zdartym fartuchu, z pięciorgiem potomstwa uczepionym cyca.
To nie tylko facet, który non stop chleje i tłucze. To także ktoś, kto od czasu do czasu nad sobą nie panuje. To też wylatująca raz na rok ręka, gdy ona za nim goni próbując zatrzymać coś, czego zatrzymać nie może, przez co sama eskaluje problem.
Ten film nie jest może zbyć głęboki ani refleksyjny. Ale nie jest też tak płytki jak go przedstawiasz. I na pewno nie jest czarno-biały ani zero-jedynkowy.