To opowieść, która z pozoru obiecuje wzruszającą historię o dziecku szukającym swojego miejsca na świecie, a kończy się jako film zbyt nierówny, by naprawdę poruszyć. Historia chłopca z rosyjskiego domu dziecka, który dowiaduje się, że ma szansę na adopcję przez włoską rodzinę, brzmi jak punkt wyjścia do emocjonalnego dramatu. Zamiast tego dostajemy obraz surowy, chłodny i często pozbawiony odpowiedniej energii.
Film punktuje, gdy pokazuje brutalną rzeczywistość sierocińca, tam, gdzie dzieci uczą się przetrwania, a świat dorosłych jest obojętny lub cyniczny. Widać w tym prawdę i odwagę, ale też brak równowagi. Niektóre wątki są potraktowane po macoszemu, inne rozwleczone, a tempo całej historii sprawia, że zamiast pełnego emocji dramatu widz często czuje znużenie.
„Italyanets” ma momenty autentyczne, ale też takie, które niepotrzebnie rozciągają opowieść i odbierają jej siłę. To film, który chciał być przejmującym manifestem, a skończył jako coś pomiędzy ,ani do końca poruszający, ani do końca satysfakcjonujący. Średnie kino, które pozostawia niedosyt.