Tak się jakoś złożyło, że do tej pory nie znałem żadnego filmu Kena Loacha, choć to nazwisko od dawna nie było mi obce. Zniechęcały mnie jednak opinie, że Loach tworzy kino społecznie zaangażowane, z ideologiczną tezą, etc. Jednak Złota Palma w Cannes dla filmu "Ja, Daniel Blake" przekonała chyba większość niedowiarków, a w końcu i mnie, żeby się jednak Loachem zainteresować. Zwłaszcza że wiele dobrego przeczytałem o aktorskim fenomenie, jakim okazał się odtwórca głównej roli, Dave Johns, debiutujący na dużym ekranie w wieku ponad 60 lat!
Jego bohater to robotnik, stolarz, który po przebytym zawale nie może wrócić do pracy. Jest zatem skazany na skorzystanie z dobrodziejstw państwa socjalnego, oferującego potrzebującym zasiłki. Jednak pod pewnymi warunkami. Właśnie opis tych warunków stanowi główny motyw filmu. Loach bez ceregieli pokazuje bezduszność biurokracji, fundującej ludziom w potrzebie prawdziwą drogę przez mękę. Daniel Blake, zaradny i doświadczony życiowo mężczyzna, w starciu z biurokratyczną machiną okazuje jest bezradny jak dziecko. Próbuje spełniać stawiane mu wymagania, ale jego dobra wola to za mało. Urzędnicy bynajmniej nie chcą mu pomóc, lecz traktują jak oszustwa, który chce bezczelnie wyłudzić od państwa zasiłek. Co ciekawe, ostrze swego antybiurokratycznego pamfletu Ken Loach wymierza nie tyle w poszczególnych urzędników, ile w cały system pomocy społecznej. Sami urzędnicy są na ogół obojętni, czasem nawet dość życzliwi. Jednak procedury, przez które standardowo "przepuszczają" Daniela, to pasmo szykan i upokorzeń.
Gdyby nie odtwórca głównej roli, film mógłby zainteresować, ale nie porwać. Tymczasem Dave Johns kreuje postać niezwykle prawdziwą, autentyczną, której nie sposób nie kibicować. Jego Daniel Blake to prosty facet, czasem szorstki, ale przy tym wrażliwy i życzliwy. Dobrze żyje z ludźmi, którzy są w porządku, ale bez namysłu piętnuje wszystkich grających nie fair. Czy to będzie facet nie sprzątający po swoim psie, czy bezduszny urzędnik, nie wykazujący w swojej pracy nawet śladu empatii.
Bardzo dobrym pomysłem twórców filmu było przecięcie ścieżek Daniela i Katie, młodej, bezrobotnej matki dwójki dzieci. Obydwoje równie samotni, a przy tym jednakowo zagubieni i upokorzeni w biurokratycznej dżungli, zaczynają się wspierać Daniel staje się jakby przybranym ojcem Katie. Loach pokazuje ich relację naprawdę ujmująco, choć bez śladu taniego sentymentalizmu. I taki właśnie jest cały ten film. Wzrusza, nie będąc melodramatem ani kinem familijnym. Oskarża restrykcyjne, absurdalne procedury, nie zapominając o fabularnej atrakcyjności. Tę zapewnia świetne aktorstwo (nie tylko na pierwszym planie), oraz opowiedziana historia – poruszająca i do bólu realistyczna. Mocno mnie rozczarowały ostatnie, wyjątkowo słabe filmy Allena i Polańskiego. Sądziłem, że to kwestia podeszłego wieku reżyserów. Jednak 80-letni Ken Loach udowodnił, że wiek to żadna przeszkoda, aby nakręcić film pełen wyrazu i energii.
Więcej moich recenzji na blogu: https://nowerekomendacje.blogspot.com/