... Bogu dzięki - nie. Abstrahując od mojej subiektywnej opinii, że "Duma..." z pseduo-aktorką Keirą Knightley to obraza dla powieści Jane Austen i dla brytyjskiego przemysłu filmowego, "Jasniejsza od gwiazd" bije ją na głowę. Wszystkim. Realizmem historyczno-kulturowym ("Duma..." to pod tym względem chyba parodia, na temat, ehm, z braku lepszego slowa, niedorobień w tym "dziele", można by napisać cały esej i jeszcze starczyłoby na pracę doktorską), aktorami (mężczyzna wygląda jak mężczyzna, a nie jak (zacytuję EineHexe, mam nadzieję, że się nie obrazi:) "wypławek biały w surducie", a aktorka nie przypomina psychicznie chorej i ma większy repertuar min niż 3), zdjęciami, montażem, dialogami, nawet poczuciem humoru.
Wszystkim, oprócz fabuły.
I to jest chyba największa bolączka antyfanów tego filmu. Film jest właściwie pozbawiony fabuły.
Ale czy to jest wada produkcji, czy wręcz przeciwnie?
Chyba wiem, w czym tkwi problem: po tytułem "zakochany poeta", natychmiast przychodzą nam do głowy filmy typu "Zakochany Szekspir", "Zakochany Molier", chyba byo też coś o Goethem. A to są filmy znamiennie rożne od "Jaśniejszej...".
Wydaje mi się, że opinia publiczna, przyzwyczajona do nagłych, szybkich i namiętnych romansów, jakich pełno w TV, w tabloidach, w Internecie, w momencie, keidy otrzymała powoli rozkwitającą miłość, nie potrafiła jej łatwo zaakceptować. "Duma..." podaje nam łatwą, lekką, przyjemną i bardzo ciepłą historyjkę o szacunku i miłości dwojga ludzi. Jane Campion serwuje historię, smutną, tragiczną i tak naprawdę banalną; piękną w swojej banalności. To nie jest miłość gwałtowna, nagła, namiętna, słowem: TO NIE JEST MIŁOŚĆ ROMANTYCZNA. To jest miłość jednocześnie zwyczajna i - ponieważ żadna miłość tak naprawdę nie jest zwyczajna - inna niż wszystkie.
Może piszę dość pokrętnie. W "Zakochanym Szekspirze" mamy Williama i Violę, parę, która spotyka się, łamie konwenanse, żeby być ze sobą, a w (bardzo sentymentalnym) zakończeniu rozstaje się.
W "Jaśniejszej... " mamy Johna i Fanny, których miłość nie jest ani zadziwiająca ani w żadnym stopniu nie łamie konwenansów: poeta, niezrozumiany, chociaż genialny, w sumie znudzony swoim życiem i równie znudzona panna Fanny Brawn. Poznaja się, zakochują, mogą spędzać ze sobą wiele czasu (bo mieszkają po sąsiedzku) chodzą razem odwiedzać chorego brata Johna i w końcu się zakochują. Najpierw jest zauroczenie, potem przyjaźń, a w końcu, niezauważalnie przeradza się w prawdziwą miłość. Film nie kończy się setymentalnie i nijako, kończy się pięknie - chociaż standardowo - dialogiem zakochanych - to ten dialog pozostawia daleko w tyle wszystkie pseudo-patetyczne wyznania pana Darcy'ego i Lizzy (w filmie oczywiście takie są, nie w książce).
Wybuch Fanny w końcowej scenie to chyba przebłysk geniuszu Abby Cornish. jedyny napiętnowany głębokimi emocjami fragment filmu nie daje o sobie zapomnieć jeszcze długo, dłuuugo.
Ładna opinia, jedyne do czego niestety pragnę się doczepić to twoja niewiarygodnie niska ocena Keiry, moim zdaniem nie jest ona aktorką jednej miny jak np. kristen stewart, może nie należy do wybitnie uzdolnionych, ale dla wszystkich osób które wątpią w jej warsztat, proponowałabym przypomnienie sobie sceny z "Księżnej", gdy rozmawia z księciem zaraz po dowiedzeniu się o jego romansie z Bess. Zdaje sobię sprawę, że twórcy "Dumy i Uprzedzenia" serwują nam patetyczne dialogi i mdłą historyjkę, ale czytałam także książkę i nie uważam, aby film stał się ujmą na dorobku Austen.
Napisałam to przed chwilą i jeszcze raz powtórzę: świat jednej opinii byłby nudny.
Nie znoszę Keiry, denerwuje mnie i doprowadza do szału; przeszkadza mi we wszystkich filmach - w "Księżnej" była jeszcze znośna, ale juz w "Niebezpiecznej metodzie" współczucia bynajmniej nie budziła, raczej śmiech i zażenowanie, namiętności też w sobie miała tyle co mrożony śledź.
A co do "Dumy i uprzedzenia", to dawno nie widziałam filmu, który by wzbudził we mnie taką antypatię; olali sobie wszystko łącznie z realiami, i z piękniej powieści Jane Austen zrobili rozerotyzowaną, nużącą wersję z denerwującymi aktorami, którzy wyglądają na zbiegłych pacjentów szpitala psychiatrycznego.
A za pochlebną opinię mojej opinii:) ślicznie dziękuję:)
Ja się ze wszystkim w sumie zgodzę, tylko... no właśnie...
Coś w tej "Dumie..." z Kirą jednak jest! Smakuję ten klimat, obrazy, dźwięk... no bajka. Mogłabym patrzeć na te kury i błoto bez przerwy, nawet bez żadnej fabuły! Piszesz "olali sobie wszystko łącznie z realiami, i z piękniej powieści Jane Austen zrobili rozerotyzowaną", ale tak na prawdę to co my wiemy o tamtych czasach? Papier wszystko przyjmie, a przecież pawie równolegle do chłodnych powieści Austen swoje dzieła pisały siostry Bronte i ich powieści pełne są drgających emocji, namiętności i tlącej się erotyki. Z resztą, erotyka była zawsze i to, że bywała tematem tabu nie znaczy, że nie istniała i łatwo ją było zagłuszyć. Ba, właśnie wtedy najlepiej smakowała!
Rozumiem, że nie kochasz Kiry, a ta wersja "Dumy..." Cię drażni. Ja jednak widzę w niej przewrotne naruszenie konwenansu powstałego w sposobie ekranizacjach powieści Austin. No ma swój smak.
Płaszczyk konwenansów poszedł sobie na wieszak, smak tego filmu mdły jest jak margaryna. Co my wiemy o tamtych czasach? Na pewno to, że erotyka była tabu. Na pewno to, że pisały siostry Bronte i Jane Austen. I na pewno to, że ich powieści nie były papką obyczajową o niczym, z erotyzmem dla samego erotyzmu.
Porównanie sióstr Bronte z Austen nie ma większego sensu. O ile "Wichrowe Wzgórza" to faktycznie przepełniona erotyzmem i namiętnością opowieść (poddana zresztą w swoich czasach licznym represjom), o tyle powieści Austen za grosz nie nadają się do ich erotycznego filmowania, bo tworzą kontrast z fabułą o miłości opartej na szacunku i rozsadku z nicią sympatii.
Co ma filmowa "Duma..." do powieści sióstr Bronte? Emily świadomie, z rozmysłem łamie konwenanse, w chwili, gdy jest to absolutnie konieczne. Poza tym, oględna narracja powieści kontrastuje z dwoma czy trzema scenami "wybuchu". Na każdej stronie "Wuthering..." jest coś o miłości, a narracja filmowej "Dumy..." leży na tym poziomie: Lizzy spaceruje, ślini się do Darcy'ego, spaceruje, ślini się, wyznają sobie miłość, WEDDING.
No urocze, ale nie na Austen. A to, co napisałeś, że "widzę w niej przewrotne naruszenie konwenansu powstałego w sposobie ekranizacjach powieści Austin" to ładnie brzmi, ale leży w dwóch punktach: primo, gdyby faktycznie tak chcieli zrobić, to zachowaliby przynajmniej pozory swoich czasów, a już na początrku dowiadujemy się takich rewelacji, jak spacer z rozpuszczonymi włosami, pyskowanie do matki, ba; bez rękawiczek, albo to, że fryzury na żelu były wtedy bardzo sexy. Ale nic nie przebija marszu w bieliźnie. Swoją drogą, ten tekst, którym się wszyscy zachwycają, "You're hands are cold", też nie jest oryginalny, bo, że się tak wyrażę, delikatnie wzorowali się na dialogu Marii i Tony'ego ("My hands are cold. Yours, too. - zbliżając rękę do jego twarzy - So warm. Na co Tony odpowiada: So beautiful.").
Secundo: wszechobecny erotyzm podkreśla miałkość filmowej fabuły. Bo fabuła "Dumy..." ograbiona z właściwego Jane Austen poczucia humoru i zmysłu obserwacji staje się banalna i miałka.
W efekcie otrzymaliśmy nudny film o niczym z erotyzmem dla samego erotyzmu.
Nie całkiem dobrze zrozumiałaś moją wypowiedź. Nie przyrównałam twórczości Bronte do Austen, wskazałam Ci jedynie dwa całkowicie odmienne źródła wiedzy o tamtych czasach i podważyłam jednoznaczną kwalifikację Twojej (czy też powszechnie przyjętej) wizji czasów historycznych jako prawdziwe i jedynie słuszne. Wskazałam również na rozdźwięk między pozornie panującymi zasadami oraz występującymi tabu, a faktycznie egzystującymi emocjami i zachowaniami. Świat nie jest jednoznaczny - pięknie to widać, na filmie kiedy do domu zbliża się gość - wtedy: sprzątanie, poprawianie kiecki, robótka w ręce - miodzio! Ja z dzieciństwa pamiętam jeszcze starsze babcie i klimaty, które przywodziły ich opowieści - taki świat istniał u nas jeszcze nie dawno. Tak jak chcesz - rękawiczki, fryzurka, dobre maniery, a jak nikt nie widzi kiecka w górę, bo błoto, biegi po domu w samej bieliźnie, zawinięta spódnica i ,o zgrozo, pupa bez majtek! Z resztą, czy "The Tudors" są złym serialem, bo bohaterowie nie nurzają się w ówczesnym konwenansie, a przedstawiają go tak, żeby był zrozumiały dla współczesnego widza?
Mam wrażenie, że skupiłaś się zanadto nad wątkiem miłosnym i równie mocno przywiązałaś się do dotychczas lansowanej wizji czasów J. Asuten. Może też stanowczo za dużo widzisz w filmie erotyzmu? Zmokła panna, poskręcane na deszczu liście - scena jest po prostu piękna, nie koniecznie erotyczna! W efekcie nie dostrzegłaś uroku i zalet tego filmu.
Że Kira wkurza - rozumiem, też jej nie lubię, ale uważam, że wylewasz dziecko z kąpielą.
Rozpisałam się, ale pod skórą mam wrażenie, że mimo kultury osobistej i eleganckich wypowiedzi, jesteś raczej apodyktyczna w swoich osądach i nie weźmiesz mojego punktu widzenia pod uwagę. Szkoda, bo to czasem ubogaca.
A może się mylę?
"Nie przyrównałam twórczości Bronte do Austen, wskazałam Ci jedynie dwa całkowicie odmienne źródła wiedzy o tamtych czasach .." O które "tamte czasy" Ci chodzi? Jane Austen umarła w 1817 i wtedy też wydano jej ostatnią powieść, a Charlotte, najstarsza ze słynnych sióstr Brontë, w 1817 miała zaledwie rok. Chyba jedynie akcję Shirley można uznać za zbliżoną do czasu akcji powieści Austen, ale i tak powieści tych pisarek są zaliczane do różnych epok literackich. Porównywanie którejkolwiek siostry Brontë do Jane Austen jest bez sensu, to, co mają ze sobą wspólnego, to to, że są kobietami i urodziły się w Anglii.
Mylisz się. Nie jestem apodyktyczna, i oczywiście masz prawo do swojego zdania, ale akurat pod tym względem zupełnie się nie zgadzam.
"Nie przyrównałam twórczości Bronte do Austen, wskazałam Ci jedynie dwa całkowicie odmienne źródła wiedzy o tamtych czasach i podważyłam jednoznaczną kwalifikację Twojej (czy też powszechnie przyjętej) wizji czasów historycznych jako prawdziwe i jedynie słuszne"
Ależ Charlotte i Austen pod tym wzgledem zupełnie się ze sobą zgadzały. Obie ukrywały uczucia swoich bohaterek - Jane, Lucy, Shirley zachowują się jak bohaterki Austen przecież - pod powłoczką konwenansów.
Co do "Wuthering Heights" to chyba lepszym źródłem wiedzy o świecie w XIX w. będą recenzje tej powieści, niż sama powieść - a była ona szeroko krytykowana na wszelkie sposoby i od początku swojego istnienia (takie zło nie może istnieć "siostra sama nie wiedziała, co robi", naiwna itp.)
"Tak jak chcesz - rękawiczki, fryzurka, dobre maniery, a jak nikt nie widzi kiecka w górę, bo błoto, biegi po domu w samej bieliźnie, zawinięta spódnica i ,o zgrozo, pupa bez majtek!"
Tak, ale Jane Austen opisywała przecież najbardziej pruderyjną klasę społeczną - wyższą klasę średnią. Poza tym, nie zdziwiłabym się, gdyby tak ukazana była Lidia, ale Elżbieta wykreowana jest na rozsądną, dobrze wychowaną panienkę, która NIGDY by tak nie postąpiła. Zresztą nawet nie było okazji, bo większość akcji powieści toczy się w tzw. towarzystwie. Nawet dzisiaj nie wyjdziesz w miniówie na kolację ze swoim szefem (to znaczy, zależy od okoliczności:D), ale poważnie, nawet dzisiaj istnieją jakieś wzorce zachowania, a wtedy były one przecież jeszcze ściślej przestrzegane.
"Z resztą, czy "The Tudors" są złym serialem, bo bohaterowie nie nurzają się w ówczesnym konwenansie, a przedstawiają go tak, żeby był zrozumiały dla współczesnego widza?"
"Dynastia Tudorów" przedstawia dwór, a nie pruderyjną klasę średnią i znacznie mniej pruderyjne czasy. Poza tym, inne środowisko, inne stosunki i inne ambicje. Dziwne porównanie.
Z całym szacunkiem ale nie jesteś wyrocznią. Założyłaś oddzielny wątek na forum tylko po to by dać upust swojej... No właśnie...Swojej złości? Irytacji? Rozgoryczenia? A może tylko po to by się powymądrzać jaka znawczynią XIX - wiecznych konwenansów jesteś. Przykro mi ale tak to wygląda i starania by pokazać siebie w roli eksperta w moich odczuciach okazały się daremne. Dałaś dowód że jesteś prawdopodobnie, jak to ktoś wcześniej elegancko określił, apodyktyczna. Niestety.
W takim razie posiadanie własnego zdania na czymś, co nazywa się forum dyskusyjne jest już uważaniem się za wyrocznię. Jeżeli się nie zgadzam z menyskiem, to chyba mam prawo bronić własnej opinii. Nie, nie założyłam wątku po to by dać upust złości, tylko po to, żeby wyrazić swoje zdani na temat "Bright Star" i jej porównań do "Dumy i uprzedzenia", której nie lubię, i polubić nie potrafię. Nie jestem znawczynią XIX-wiecznych konwenansów, i nie stawiam siebie w roli eksperta. Jeżeli Ty ten film kochasz, a Keira jest Twoją idolką, to Twoje zdanie, ale ludziom pozwól mieć własne. Jeżeli się modlisz do tej wersji, to się módl, ale nie każ tego robić mnie. Jeżlei obstawanie przy swoim zdaniu jest apodyktyczne, to nie chcę Cie martwić, ale zmień portal, bo ten tutaj powstgał właśnie po to, żeby ludzie mogli wyrażać swoje opinie, czy są tożsame z Twoimi, czy też nie.
Wszystko ok tylko sposób w jaki bronisz swego zdania jest bardzo agresywny, mimo że nie używasz wulgaryzmów. Atakujesz i poniżasz, to nie jest fajne. Wcale nie powiedziałam, że kocham "Dumę i uprzedzenie" ani, że modlę się do filmu! Wiem, że to hiperbola ale w tym wydaniu jest atakiem na moją osobę. A dlaczego mnie atakujesz? Bo średnio mi się spodobał film, który Ty uwielbiasz ? To Ty nie pozwalasz mieć własnego zdania mi, ani reszcie.Przepraszam ja wyśmiewam aktorów, którzy grali w "Jaśniejszej..." i mówię, że wyglądali jakby wyszli ze szpitala psychiatrycznego, jak już wcześniej napisałaś o aktorach z "Dumy...". Takie określenie to już nie jest własne zdanie tylko obelga w stronę ludzi, którzy wykonują swoją pracę. Poczuj tę subtelną różnicę między uwagą a obrażaniem kogoś. Ja pozwalam mieć ludziom własne zdanie, Ty lubisz "Jaśniejszą..." ok, mi tez się ten film podobał, ale nie zachwycił mnie tak jak Ciebie. To normalne. Ale zauważyłam, że Ty dorzucasz swoje "trzy grosze" do każdej negatywnej opinii na temat tego filmu próbując z uporem maniaka przekonać każdego, że "Jaśniejsza..." to arcydzieło a "Duma..." to chłam. I nie zaprzeczaj bo tak jest i to się robi irytujące. Do tego stopnia, że zaczynam zastanawiać się czy nie jesteś internetową prowokatorką...
Tak, oczywiście, jestem internetową prowokatorką, mam 10 kont, i całe dnie spędzam, próbując przekonać ludzi do "Jasniejszej...". Gdzie niby zaatakowałam Menyska? Ciebie atakuję, bo Ty atakujesz mnie. Proste. I wybacz, jeżeli przeszkadza Ci to, że myślę, że "Duma..." to chłam, to masz poważny problem, bo nie zmienię zdania tylko dlatego, że ono Ci się nie podoba.
"Przepraszam ja wyśmiewam aktorów, którzy grali w "Jaśniejszej..." i mówię, że wyglądali jakby wyszli ze szpitala psychiatrycznego, jak już wcześniej napisałaś o aktorach z "Dumy...". Takie określenie to już nie jest własne zdanie tylko obelga w stronę ludzi, którzy wykonują swoją pracę. Poczuj tę subtelną różnicę między uwagą a obrażaniem kogoś"
Jak na mój gust, to możesz ich wyśmiewać. Mnie to nie przeszkadza. I sorry, jeżeli kupisz sobie za małą bluzkę, to nic nie mówisz, bo sama nie umiesz szyć? Osobiście znam wiele osób, które grają znacznie lepiej niż Keira, a mimo to do hollywoodzkich produkcji nie są angażowane. Wybacz, ale jak na mój gust, to Ty nie umiesz prowadzić dyskusji, i bronić swojej opinii, bo zgodnie z Twoją zasadą "pozwól mieć własne zdanie", nikogo do swojego nie możemy przekonywać, bo to jest już narzucanie swojej opinii. To, że próbuję, jak to się pięknie wyraziłaś "z uporem maniaka" zwrócić uwagę ludzi na obiektywnie świetne cechy "Bright Star" to nie jest apodyktyczność, tylko próba uzasadnienia swojej opinii. W czym ona Ci przeszkadza? Nie napisałam "wszyscy fani "Dumy..." to skończeni debile i kretyni", tylko, że aktorzy to dla mnie pseudoaktorzy, tak znający się na swoim rzemiośle, jak ja na fizyce kwantowej.
Oczywiście, że wtrącam swoje trzy grosze do każdej negatywnej opinii, czemu miałabym tego nie robić? Od tego są fora dyskusyjne. Jeżeli Tobie to przeszkadza, to wybacz, ale nie ja mam problem. Nikt Ci niekaże ich czytać. A jeżeli trzymanie się swojego zdania to apodyktyczność, to, wybacz, zmień portal, bo na tym są jedynie "apodyktyczni" ludzie.
I chyba jesteś nieco przewrażliwona na temat obrażania kogoś lub nie, i na temat posiadania własnego zdania. To raczej Ty nie jesteś w stanie znieść, że ktoś ma inne zdanie niż Twoje i w dodatku go broni. Jeżeli Ty zmieniasz opinię, bo ktoś ma inną, to powodzenia, ale nie każ mi tego robić. Menysek podał jakieś konkretne argumenty. Nie każę mu zmieniać opinii, ale na Boga, po to jest ten portal, żeby każdy mógł wyrazić własną. Gdzie ja napisałam: "Jaśniejsza... to arcydzieło, a jak ktoś nie mysli inaczej, to jest skończonym kretynem"?
Poza tym - z uporem maniaka (jakie piękne sformułowanie) nie odpowiadam na posty typu "Film dobry technicznie, ale tematyka mi nie odpowiada" - to jest posiadanie własnej opinii, tylko na wpisy rzędu "porażka totalna, zasnąłem na tym, muł, dno i wodorosty 1/10" - to jest ignorancja. Ignorancję trzeba tępić. Jeżeli jakiś inteligent napisze, na przykład na forum "Siódmej pieczęci": "dno totalne, nudna, banalna historyjka o niczym, zmierzch jest lepszy" to też uznasz to za przejaw własnej opinii, czy za przejaw ignorancji?
Odpisałam Ci kiedyś, co myślę, o "świecie skrępowanym konwenansami" w "Dumie..." Zdania nie zmieniłam, i nie zmienię. Bez względu na to, co o tym myślisz.
Dobra, kończę tą bezsensowną dyskusję. Jeżeli według Ciebie, dyskutowanie z kimś, kto ma zupełnie inną opinię niż ja, to apodyktyczność, i niedopuszczanie cudzych opinii to powodzenia na tym forum.
..." Zdania nie zmieniłam, i nie zmienię"
To chyba kiepski punkt wyjścia do dyskusji, chyba że Twój post ma służyć wspólnocie achów i ochów dla osób które myślą tak samo.
Wobec powyższego stwierdzenia szkoda mi też czasu (zwłaszcza, że słowo pisane utrudnia rozmowę) na odnoszenie się do wcześniej postawionych przez Ciebie tez (które moim zdaniem jednak mają na celu jakąś prowokację, skoro wychwalają jeden film... w porównaniu do innego).
Może mnie przekonasz:) Konkretnymi uwagami da się to zrobić, ale tekstami w stylu tych Albalongi - za nic w świecie. Bo świata skrępowanego konwenansami w "Dumie..." z 2005 nie ma. Po prostu.
Tobie się ten film podobał - OK. Ale Ty dokładnie napisałeś, czemu Ci się podobał, a ja dokładnie napisałam, czemu mi się nie podobał. Wypowiedź Albalongi składa się z http://www.filmweb.pl/film/Ja%C5%9Bniejsza+od+gwiazd-2009-427379/discussion/Nudn y,1656245
Przyznaj, że to niezbyt przekonujący argument.
Ja Cię nie atakuję, i nie atakowałam. Nigdy nie napisałam, że "Duma podoba się tylko skończonym idiotom itd." Lubisz ten film - OK, ale nie każ mi go lubić. Dyskusji na Filmwebie nie prowadzę po to, żeby namawiać kogoś do zmiany zdania, tylko do, hmm... jakby to ująć? Poszerzenia horyzontów. Odeprzyj moje argumenty (w sensowny sposób), może z niektórymi się zgodzę, może nie zgodzę się z żadnymi. Uprzedzam, że spektakularnie zdania nie zmienię, ale może poprawię swoją opinię na temat "Dumy...". I o to chodzi w dyskusjach. Gdyby wychodzić z założenia, że należy kogoś nakłonić do zmiany zdania, to Filmweb nigdy by nie powstał.
"które moim zdaniem jednak mają na celu jakąś prowokację, skoro wychwalają jeden film... w porównaniu do innego"
Nie mają na celu żadnej prowokacji. Poczytaj dyskusje na temat tego filmu. W co drugiej pojawia się porównanie do "Dumy...". Więc zamiast odpowiadać na każdą, po prostu zalożyłam własny wątek.
Odpowiedz na moje "tezy". Z Tobą akurat dobrze się mi dyskutuje, bo podajesz jakiś konkretne argumenty. A jedyne zdanie, które u mnie wywołuje pianę na ustach i zgrzytanie zębami z wściekłości brzmi: "Nie oglądajcie filmów Polańskiego, bo to pedofil". Jeśli chcesz wiedzieć czemu, to poczytaj forum Polańskiego, i parę wypowiedzi moich "rozmówców".
Dyskusja robi nam się wielowątkowa, więc choć krótko spróbuję poukładać:
1. Akurat co do wypowiedzi Albalongi - ja jej nie mam nic do zarzucenia - zacytowałaś wypowiedź o osobistym odbiorze, bez próby obiektywizowania i moralizowania. Spokojną i rzeczową. Niestety Twoje wypowiedzi w moim przekonaniu zawierają takie tony ;)
2. Deliberacje o "tamtych czasach" uważam za niezasadne - siostry B. tworzyły już nową epokę i powoli wywracały swój świat do góry nogami, ale historia jest ciągła, a nurty, spojrzenia, filozofie przenikają się zbyt mocno, żeby literalnie kłócić się o tego typu niuanse. Dla mnie istotne jest, że powyższe dzieła są zarówno źródłem wiedzy o egzystencji człowieka, jak i inspiracji twórczej. Wolno więc twórcy odmiennie przedstawiać świat "tamtych czasów". Tu muszę dodać, że mnie również zaskoczyła taka interpretacja jak w DiU i musiałam wrócić do filmu ponownie, żeby go docenić.
3. Od Kiry abstrahuję - na szczęście nie działa na moje zęby na tyle zjadliwie, żeby nie kupić filmu w całości.
4. "(...)Jane Austen opisywała przecież najbardziej pruderyjną klasę społeczną - wyższą klasę średnią. Poza tym, nie zdziwiłabym się, gdyby tak ukazana była Lidia, ale Elżbieta wykreowana jest na rozsądną, dobrze wychowaną panienkę, która NIGDY by tak nie postąpiła. Zresztą nawet nie było okazji, bo większość akcji powieści toczy się w tzw. towarzystwie."
P.pkt 2, czyli moim zdaniem zbyt mocno przywiązałaś się do książki. Film czerpie inspiracje skąd chce. Nie musi być wierny, ani niczego oddawać dziełu. Tworzy swój niepowtarzalny świat, swoją własną wizję. Ma ona być spójna, wiarygodna, poruszająca, ciekawa... Najwierniejsze interpretacje literatury są najczęściej po prostu nudne i tracą to coś, co miała książka, choć odejście od fabuły często boli fanów.
5. Nadal uważam, że czym innym jest ocena "Jaśniejszej...", a czym innym lubienie bądź nie "DiU" i choć większość ma przyjemność w deliberowaniu co lepsze, to rozpoczęcie wątku od zjechania innego filmu niż oceniany jest dla mnie formą prowokacji i wkładaniem kija w mrowisko. Nie wiem, co miało to na celu. Jeśli chciałaś odpowiadać na takie zaczepki, to miejsce takiej uwagi mogłoby być ewentualnie na końcu wypowiedzi. Tak masz dyskusję o DiU, a nie o Twoim ukochanym filmie. Zraziłaś też swoją arbitralną wypowiedzią osoby, które cenią "Twój" film, ale nie negują wartości innych, całkiem zgrabnie przez Ciebie skrytykowanych.
"Jaśniejsza..." nie jest moim ukochanym dziełem. Mam po niej ambiwalentne uczucia. Zdecydowanie wolę bardziej "konkretne" filmy. Nie przepadam za mimowolnym trącaniem uczuć, które żeby wyrazić, trzeba film niemalże kastrować z akcji. Umiem jednak docenić dobre kino i lubię czytać wypowiedzi osób, które naprawdę głęboko takie filmy przeżywają. Dlatego Twoja wypowiedź była dla mnie ważna. Dlatego też biorąc sobie coś z Twoich przeżyć, chcę Ci pokazać inną wrażliwość. Chcesz - bierzesz. Jeśli jednak wysublimowane uczucia poruszone w "Jaśniejszej..." są zbyt drażliwe na inne klimaty, podważa to dla mnie ich autentyczność. Sorry.
Moim ukochanym dziełem też nie jest, raczej jednym z ukochanych:)
1)"zacytowałaś wypowiedź o osobistym odbiorze, bez próby obiektywizowania i moralizowania. Spokojną i rzeczową"
Stwierdzenie, jakoby w "Dumie i uprzedzeniu" był jakiś "świat skrępowany konwenasami" to nie jest osobista opinia, tylko wyraz niewiedzy. Przyjmuję takie argumenty jak Twoje, o osobistym odbiorze, innym rodzaju wrażliwości itd. Ale konwenanse lub ich brak to po prostu fakt. Nawet nie zły czy dobry, po prostu fakt. Sama nie jestem ekspertem od kultury XIX-wiecznej, anie nie uważam się za takiego, ale... fakty pozostają faktami. Faktem jest, że Scarlett była właścicielką Tary, więc jeśli napiszę, że mieszkała w Warszawie, to bedzie to własna i subiektywna opinia, czy błąd rzeczowy?
Na tamtym forum, ona napisała swoją opinię, a ja swoją. Tutejsza wypowiedź Albalongi ma na celu atak na mnie, bo odważyłam się skrytykować jej ukochany film. I właściwe żadnego innego celu, bo argumenty typu "chciałaś pokazać siebie w roli eksperta" nie są nawet odwołaniem do moich zarzutów postawionych filmowi. Nie jestem ekspertem, a gdybym chciała się pokazać, to taaak, na 100 procent napisałabym krótką wypowiedź na Filmwebie, na forum romansu, pod anonimowym nickiem. Już liczę na to, że przyjmą mnie na Oxford, z powodu mojej "eksperckiej" wypowiedzi. Zaczynam pakować walizki.
2. 3. Darujmy to juz sobie:D
4. Bo na wszystko trzeba znaleźć złoty środek. Na seansie "Dumy..." miałam wrażenie, że reżyser nie wie, co chce zrobić - adaptację czy ekranizację. Jeśli idziemy, to na całość, jak w "Sherlocku Holmesie" (który mi się, nawiasem mówiąc, też nie bardzo podobał, ale z innych względów, niż "DiU"). Przykładem dobrej, choć niezbyt wiernej ekranizacji, jest na przykład "Władca pierścieni" czy "Dracula" Johna Badhama (z Frankiem Langellą). A serial z 1995, z Colinem Firthem, idealnie oddaje ducha książki, i samej Jane Austen.
5. Errata. 7 linijek na temat "Dumy..." vs 20 na temat "Jaśniejszej...". To nie jest forma prowokacji, raczej wyraz zdenerwowania po przeczytaniu dziesiątego "Duma i uprzedzenie jest lepsze od tego dna totalnego" w różnej formie.
Ja uwielbiam "Jaśniejszą..." dlatego, że naśladuje stylistykę wierszy Keatsa (którego wysoko cenię): sensualne pojmowanie uczucia, malowniczość obrazów, kunsztowność formy. Lubię go też dlatego, że Jane Campion pokazała w nim swój styl, to jest "jej" film (a "Duma i uprzedzenie" jest właśnie dla mnie taka nijaka, bez stylu). W sumie na tej samej zasadzie uwielbiam takie filmy, jak "Dziecko Rosemary", "Lokator", "Gorzkie Gody", "Sweeney Todd" (szalenie podobny do "Bright Star", nie uważasz?), "Edward Nożycoręki", "Lśnienie" czy "Siódma pieczęć". To są filmy zupełnie różne, ale wszystkie od nurtu kina komercyjnego (choć też do niego należą, przynajmniej niektóre), się odcinają.
Nie umiem odnieść się wprost do Twojej wypowiedzi.
Po pierwsze - szkoda mi pisaniny (ciężko się dyskutuje na piśmie...) kiedy w odpowiedzi dostaję odpowiedź typu "darujmy to juz sobie".
Po drugie - mam wrażenie pustych strzałów: wszystko odrzucasz a priori. Nie neguję Twoich uwielbień, ale jeśli chcesz "poszerzenia horyzontów", to musisz być tych nowych horyzontów ciekawa, musisz chcieć zrozumieć inną wrażliwość, zastanowić się nad innym odbiorem. Nie widzę tej ciekawości w Twoich wypowiedziach, nie mam poczucia jakbyś mnie słuchała i chciała zrozumieć do czego zmierzam.
Miło się z Tobą rozmawiało - znaczenie lepiej niż z większością użytkowników forum - tym niemniej czcza walka na argumenty mnie nie pociąga, zwłaszcza, że nie zamierzam ani krytykować ulubionego przez Ciebie filmu, ani na siłę pokazywać wartości w znienawidzonej przez Ciebie ekranizacji (bądź adaptacji, lub co tam widzisz). Rozumiem Twoje zachwyty "Jaśniejszą...", Ty najwyraźniej nie potrafisz poza miłostką nic wartościowego dostrzec w "DiU". To chyba miejsce wyłącznie na protokół rozbieżności, prawda?
I apropos pkt. 1 - nie widzę błędu ani stylistycznego ani faktograficznego w sformułowaniu "świat skrępowany konwenasami".
Widziałeś, a propos jakich argumentów napisałam "Darujmy to już sobie"? A propos aktorskich umiejętności Keiry - pod tym względem mamy podobne zdanie, i a propos "deliberacji o tamtych czasach". Ale jeśli chcesz...
Ja uwielbiam Jane Austen, a "Duma i uprzedzenie" jest moim zdaniem jedną z najlepszych jej książkek. Czytałam wszystkie jej powieści, i znam ich znaczenie w literaturze. Ale, wg mnie Joe Wright zrobił badziewie ze świetnej powieści. W filmach nie znoszę czczych ozdobników, a erotyzm dla samego erotyzmu mnie osobiście nie odpowiada. Erotyzm i, jak to napisałeś, inne ujecie XIX wieku jest OK, ale nie w "Dumie...". Fabuła tej powieści, jej bohaterka, perypetie bohaterów, zupełnie nie odpowiadają takiemu celowi. Już lepsza byłaby "Emma", bo panna Woodhouse jest bardziej... zadziornym charakterem niż Lizzy, i innowacje Wrigta byłyby w jej kreacji i sensowne, i interesujące. Ale zdecydowana, opanowana Lizzy nijak nie pasuje do jej wizerunku w filmie. Jej zachowania po prostu idealnie wpisują się w kanony XVIII w.
Ja w Twoich wypowiedziach także nie widzę chęci zrozumienia innego punktu widzenia. Jesteś zachwycony "Dumą..." Wrighta - OK, nawet rozumiem dlaczego, ale dla mnie wszystkie te piękne frazesy, które napisałeś, są dla mnie wyrazem ignorancji reżysera. W sumie pod tym względem, dorównują "Dumie" "Wyznania gejszy", gdzie popularne jest chodzenie po śniegu w letnim obuwiu i zakładanie kimona jak martwe osoby (lewa strona na prawą). Jeśli to służy jakimś wyższym celom, a nie jest świadetwem tumiwisizmu reżysera, to ja tego celu za Chiny Ludowe nie widzę.
"Dla mnie istotne jest, że powyższe dzieła są zarówno źródłem wiedzy o egzystencji człowieka, jak i inspiracji twórczej. Wolno więc twórcy odmiennie przedstawiać świat "tamtych czasów". Tu muszę dodać, że mnie również zaskoczyła taka interpretacja jak w DiU i musiałam wrócić do filmu ponownie, żeby go docenić."
Tak, ale dlaczego "Duma i uprzedzenie"? Dlaczego Wright nie zrobił filmu o hrabim Wrighcie, i wtedy mogły laski chodzić nawet w bikini! O ile fabuła byłaby odpowiednia. Bo fabuła o milości, wywodzącej się z sympatii i szacunku nie pasuje do tak "frywolnego" ujęcia rzeczywistości.
Ponadto, wykasowanie wszystkich obyczajów nie jest, w mojej opinii, żadnym sposobem na "inne ujęcie tamtych czasów". Jakby Ci to wytłumaczyć? Był taki serial o Robin Hoodzie, wystąpił w nim Jonas Armstrong. Film parodią nie był, traktował sprawę bardzo poważnie (różne tragedie się zdarzały), i zignorowano właśnie obyczaje średniowiecza. Ludzie chodzą w pięknych, czystych strojach, Marian w jakichś sweterkach (pomarańczowych), w pewnym momencie pojawia się kwiestia "To jak z horroru", Szeryf chodzi w takiej odlotowej piżamie, itd.
Serial do dzisiaj jest jednym z moich ulubionych (końcówki nie liczę, jeśli widziałeś, wiesz, o co chodzi). Dlaczego? Bo właśnie w nim jest udane wykorzystanie tego, o czym piszesz. Reżyser adaptował legendę, i świadomie zignorował wszystkie konwenanse. A Joe Wright, moim zdaniem, po prostu nie wiedział nic o XVIII wieku. A nawet jeśli wiedział, i naprawdę zamierzał pokazać tamte czasy w innym świetle, to zrobił to nieudolnie.
"Ty najwyraźniej nie potrafisz poza miłostką nic wartościowego dostrzec w "DiU". To chyba miejsce wyłącznie na protokół rozbieżności, prawda?"
Napisałam już, że "Dumę..." uwielbiam, i że znam jej miejsce w literaturze, a w powieści wiele zalet dostrzegam. W filmie ich nie widzę. Żadnych, oprócz nieznajomości przez reżysera przedmiotu (zresztą, to się staje coraz bardziej popularne, Arronofsky o balecie też wiedział niewiele). I rozumiem takie ujecie, jak Twoje, ale nie potrafię tak patrzeć. Nie w tym filmie.
"I apropos pkt. 1 - nie widzę błędu ani stylistycznego ani faktograficznego w sformułowaniu "świat skrępowany konwenasami". "
W samym wyrażeniu faktycznie go nie ma, ale w nawiązeniu do "Dumy..." Wrighta - są spore. Jeśli naprawdę chcesz konkretów...
1) Lizzy przychodzi na bal bez rekawiczek;
2) Lizzy chodzi w rozpuszczonych włosach, a jeśli nie, to w całkowicie niemodnych fryzurach, tudzież rozczochrana;
3) Bingley wchodzi do sypialni damy, z którą nawet nie jest zaręczony;
4) Lizzy zachowuje się chamsko wobec rodziców, (dzieci wtedy inaczej wychowywano, Elżbieta wydaje rozkazy rodzicom, jest arogancka, krzyczy, wychodzi z pokoju kiedy do niej mówią);
5) Bingley nosi fryzurę na żelu;
6) kiepski amerykański żart z 5 pannami Bennet (tym tytułem honorowano tylko najstarszą córkę, pozostałe nazywano imionami);
7) Georgiana, dorosła kobieta, zachowuje się jak dziecko, zresztą rzuca się na Elżbietę z okrzykiem "Tyle o pani słyszałam". Tego się dzisiaj nawet nie robi.
Pisać dalej? Mogłabym tak przez wie godziny, tyle tam dziur logicznych.
"Ja w Twoich wypowiedziach także nie widzę chęci zrozumienia innego punktu widzenia. Jesteś zachwycony "Dumą..." Wrighta - OK, nawet rozumiem dlaczego, ale dla mnie wszystkie te piękne frazesy, które napisałeś, są dla mnie wyrazem ignorancji reżysera."
I tu jest pies pogrzebany. Czytasz żeby odrzucić argumenty, a nie zrozumieć. W rzeczywistości:
1. Nie jestem zachwycona "DiU", ale doceniam jej walory i widzę je. Usiłowałam Ci je tylko przedstawić.
2. Jestem kobietą. Gdybyś uważnie czytała moje wypowiedzi, udało by ci się to uchwycić.
Do czego Ty usiłujesz mnie przekonać? Że "DiU" jest fatalnym filmem? Udało Ci się wykazać, że wychwytujesz wszelkie możliwe błędy i potknięcia żeby totalnie zanegować produkcję. Wiem, że Ci się nie podoba i nie musisz tego próbować obiektywizować. Wszytko co piszesz to Twoje odczucia i nie widzę tam obiektywizmu - nie zamierzam z tym polemizować (Lizzy nie musi być powściągliwa, bo tak ją napisała Austen). Uważam, że zbyt angażują Cię własne emocje i zbyt upierasz się przy osobistej wizji żebyś mogła nie tyle docenić, ale nawet dostrzec pozytywne wartości filmu. Jak napisałam - wylewasz dziecko z kąpielą. Pewnie gdybym bardziej była zaangażowana w odbiorze obu filmów mogłabym nie słuchać Twoich racji, mam w sobie jednak sporo dystansu i niczego tu ani nie bronię ani nie atakuję. Chciałam Ci pokazać inną wrażliwość i inny sposób odbioru - mam wrażenie również wartościowy. Nie chcesz go zrozumieć - Twoja sprawa. Ale nie pisz, że chcesz poszerzać horyzonty, bo od odpierania wyimaginowanych zarzutów, to możesz sobie jedynie poprawić warsztat ;)
Nie rozumiesz moich zarzutów. A Twoje posty czytam bardzo uważnie, nawiasem mówiąc.
Rozumiem Twoją wrażliwość.
"Nie jestem zachwycona "DiU", ale doceniam jej walory i widzę je. Usiłowałam Ci je tylko przedstawić"
A ja je odpierałam. Wybacz, ale nigdzie nie napisałam "jesteś debilem, bo doceniasz Dumę". Neguję wartość samego filmu, a nie Ciebie jako użytkownika, a Ty zachowujesz się, jakbym co najmniej w każdym poście wyzywała Cię od totalnych kretynów. Byłam ciekawa, jak na nie zareagujesz, ale jedynym argumentem, jakiego się zdołałam doczytać, jest "inna wrażliwość" i "inne ujęcie powieści".
"(Lizzy nie musi być powściągliwa, bo tak ją napisała Austen)."
Ale musi mieć jakiś charakter, a maślane spojrzenia Keiry, przerażony głosik i negowanie wszytkiego wokół do tego nie zaliczam. JeżeliWright chciał zrobić Keirę a'la Scarlett, to proszę bardzo, ale on zrobił bezpłciową laleczkę, chichoczącą co pięć minut i pałętającą się gdzieś przez cały film.
Elżbieta Bennet to nie jest postać tak głęboko zakorzeniona w kulturze jak Faust, Sherlock Holmes czy Robin Hood. Każda z trzech postaci stanowi jakiś symbol, jest bardziej ikoną niż osobą. Dlatego nie mam pretensji do Sokurowa, że przedstawił własną, bardzo zresztą oryginalną wizję losów Fausta, i nie drę szat, że owego Fausta wykorzystano w japońskiej mandze, bo to profanacja (dokładnie to nie jego, tylko jego potomka, zresztą bardzo mi się podobał). Faust jest symbolem, w pewnym sensie symbolem całej ludzkości, i różnego rodzaju operacje na jego postaci mają w moich oczach szacunek.
Ale Lizzy nie jest symbolem "wszystkich kobiet"czy czego tam jeszcze. Jest postacią z krwi i kości. Postacią stworzoną przez Austen.
Lizzy nie musi być powściągliwa, owszem, ale jeżeli w ten sposób ma być unowocześniana historia,to możemy to robić hurtowo. Po prostu weźmiemy pierwszą książkę z brzegu, powiedzmy "Cierpienia młodego Wertera", tegoż Wertera ubierzemy w jeansy i podkoszulek, dodamy parę dziar na ramieniu,a Lotta będzie kelnerką w barze, gdzie gra jego kapela. Albert może być dealerem narkotyków, a Wilhelm pracuje w call center w Varanasi. A żeby było ciekawiej, na początku dodamy napis "rok 1829".
Patrz, wymyśliłam scenariusz hollywoodzkiego hitu. Jeszcze tylko parę gwiazd, ja robię zdjęcia, Ty udźwiękowienie, i sukces murowany!
Ale to, co wymyśliłam, mogłoby być z pogranicza groteski i historii alternatywnej. A "Duma i uprzedzenie" jest bardzo na poważnie, pozbawiono ją wręcz lekkości Austen.
Inny przykład: "Dorian Gray". Ogladałam go dość dawno w kinie, i pamiętam w sumie tyle, że było dużo seksu i przystojny Ben Barnes:) Ale to pasuje do Wilde'a - homoseksualisty, skandalisty i wybitnego pisarza. A z tym Werterem w sumie oto mi chodziło- jeżeli chcemy, żeby nasza historia była unwersalna, musimy
a) wybrać odpowiedni materiał;
b) dopasować większość aspektów do tego celu.
"Pracując nad tym filmem chciałem, aby był traktowany jako jedna z produkcji brytyjskiego realizmu." - Joe Wright.
Czyli to, co napisałam, o nieznajomości konwenansów wydaje się być prawdą. Nie można robićdzieła uniwersalnym, ignorując wszystkie zasady. Można ignorować albo wszystko (mój wspomniany Werter, "Faust" Sokurowa) albo nic. Półśrodki to dla mnie żadna opcja.
"Uważam, że zbyt angażują Cię własne emocje i zbyt upierasz się przy osobistej wizji żebyś mogła nie tyle docenić, ale nawet dostrzec pozytywne wartości filmu."
Pozytywne wartości filmu? Ładne zdjęcia, ładne krajobrazy, dobra muzyka, Donald Sutherland, Brenda Blethyn.
Podsumowując: miło sięz Tobą rozmawia, bo Twoim jedynym argumentem nie jest "ale Macfayden jest bossski" (jakwidzę te potrójne 's' to mam automatczne skojarzenia z Gollumem:)
Skoro lubisz i doceniasz ten film - w porządku. Poszerzyłam horyzonty - co oznacza, że zrozumiałam inny punkt patrzenia na ten utwór. Ale zdania nie zmieniłam.
Pozdrawiam:D
Cieszę się, że dochodzimy do jakiegoś wspólnego mianownika ;)
Cała dyskusja wzięła się stąd, że napisałam: "Coś w tej "Dumie..." z Kirą jednak jest! Smakuję ten klimat, obrazy, dźwięk... no bajka.". Dla mnie te zalety są wystarczające do tego by ten film lubić (w sumie wyłącznie dla tych obrazów i dźwięku), dla Ciebie nie. Cieszę się, że mimo to dostrzegasz te właśnie zalety. Rozumiem, że to dla Ciebie za mało, ale równocześnie długo musiałam czekać, aż przestaniesz wskazywać mi na wady, które Ciebie tak rażą, a dla mnie są tylko przyjętą konwencją i mają znaczenie w dużym stopniu drugorzędne )choć przez nie filmowi daleko do arcydzieła ;))
Podsumowując, widzę zasadność Twojej krytyki, ale jest (była?) dla mnie zbyt mocna i przesadzona. Nie podjęłam wymiany argumentów w tym obszarze celowo. Może zbyt mało wyraźnie zaznaczyłam, ale w dyskusji na wąskim pasku nie jestem w stanie odnosić się do tak szczegółowych zarzutów jak Twoje - przerasta mnie pisanie tu wypracowań i nie zależy mi też na przekonaniu Ciebie co do wagi konwenansów w filmie czy postrzegania historii i zwyczajów. Moja wypowiedź nr 2 była w moim przekonaniu wystarczająca. Dyskusję uważam za wymianę - ja sobie wzięłam sporo z pierwszego Twojego posta, więc zamieściłam powyższy wpis dla Ciebie. Weźmiesz (wzięłaś) z niego co chcesz. Nie bawi mnie przerzucanie się argumentami i ich odpieranie. Dyskusja jest dla mnie nie tylko sposobem na przekazanie własnych wartości ale również poszukiwaniem punktów wspólnych i poznawanie innych wrażliwości.
I w tym ostatnim temacie - chętnie poczytałabym Twoje argumenty tak dokładnie wyważone, ale ZA "Jaśniejszą...", a nie przeciw "Dumie", bo mimo oczywistych wartości, film mnie czymś drażnił - tu poznałabym chętnie Twoje zdanie. Problem jedynie w tym, że pewnie musiałabym obejrzeć film ponownie, bo tak bez sensu wkładałabym kij w mrowisko :) Dlatego też nie zrobiłam tego wcześniej ;)
nie wiem jak w filmie kostiumowym osadzonym w realiach historycznych można olewać tak podstawowe błędy, jakie opisała w swoich postach littlelotte52996. dla samego dźwięku i ładnych obrazków to można sobie teledyski oglądać...
Wybaczcie Drogie Panie, ale akurat littlelotte ma racje w tym co pisze, jej krytyka nie jest bezpodstawna i podaje dobre argumenty. Miałam już przyjemność wielokrotnie czytać jej komentarze i przyznać muszę, że w większości przypadków się z nią zgadzam i, w przeciwieństwie do Was, ma pojęcie o tym co pisze.
Keira (nie wiem czy to była jej inwencja czy totalna wizja reżysera) zniszczyła postać Lizzy. Gdzie ta zadziorność, ironia urok osobisty? Ja akurat bardzo lubię aktorkę, ale do tej roli kompletnie mi nie pasowała i (przepraszam za to wtrącenie) aż boję się obejrzeć nową "Annę Kareninę" (bo do tej roli mniej jeszcze mi pasuje niż do Elisabeth...).
Co zaś do Bright Star - mnie osobiście film nudził. Zdecydowanie brakowało mi choć szczypty... Namiętności, na którą - nie wiedzieć czemu - czekałam. Główna bohaterka niezmiernie mnie irytowała. Obraz sam w sobie zaiste piękny, ale mnie nie urzekł.
A Keiry nie lubię, tu mi jednak nie wadziła. W filmie jak pisałam poruszyło mnie inne spojrzenie na epokę, bo nie jestem przywiązana do jedynej słusznej wizji - w końcu cóż my wiemy, o tym jak naprawdę wtedy wyglądało życie? Na pewno mentalność była kompletnie nie zrozumiała dla współczesnego człowieka. Jakby nie próbować oddać realiów epoki, i tak trzeba przełożyć wszystko na język współczesnej wrażliwości choć trochę, bo już nasi pradziadkowie rozumieli świat inaczej.
A wracając do Kiry - ponoć w Kareninie jest rewelacyjna, jak głoszą uznani recenzenci, co trudno pojąć w jej przypadku ;)
Duma i uprzedzenie to tylko w wersji z Colinem Firthem, ta z Keirą- to faktycznie porażka.
Hohoho.
Skąd w ogóle na forum "Bright star" wzięła się dyskusja o "Dumie i ..."?
„Realizm historyczno-kulturowy”? Z jakiej części świata pochodzisz, dziewczyno, a raczej relikcie jakiejś faszystowskiej organizacji (którego, miejmy nadzieję, nigdy nie poznamy bliżej)? Co kryje się pod tym górnolotnym wyrażeniem? Chyba zapomniałaś, że mówimy tu o FILMIE, którego scenariusz oparty jest na POWIEŚCI, zaś zdarzenia w niej przedstawione są najprawdopodobniej FIKCYJNE, na dodatek w żadnym stopniu nie musimy kreować swojej opinii o „tamtych” czasach na podstawie tego, co napisano na stronicach książki. Także na stronach książki nikt nam nie sugeruje, że mamy w 100% wierzyć, że tak naprawdę działo się tam, ramen. Skąd więc znowu taki atak na kulturę i historię?
Aktorzy? Proszę cię, co za porównanie! Jeśli powiesz mi, że (swoją drogą świetny aktor) Ben Wishaw jest bardziej męski od filmowego Darcy’ego, stracę wiarę w relikty faszystowskich organizacji! Facet od perfum bardziej męski od faceta od Szeryfa z Nottingham?
Owszem, można mieć jakieś „ale” do Keiry, ale nie w tym filmie, nie, nie, nie, nie w tym filmie.
Zdjęcia i montaż? Gdzie byłaś, kiedy rzekomo oglądałaś „Dumę i uprzedzenie”? W kwestii technicznej oba filmy są równie dobre.
Chaos bejb, chaos. Tak można opisać twój wywód na temat „Dumy i uprzedzenia”. Czytaj: jak się ktoś nie ma do czego przyczepić, znajdzie sposób, żeby jednak się przyczepić (cholera, to prawie jak cytat z Paulo Coelho).
Nieromantyczna miłość? Powiedz mi proszę, jaka miłość romantyczna nie jest? Tak , a miłość w „Jaśniejszej” naprawdę nie jest mega romantyczna. Ho, co ja piszę, przecież zwyczajna dzięki swej niezwyczajności, miłość, nie z żurnala, w której dziewczyna z żurnala zakochuje się w podupadłym na zdrowiu psychicznym i fizycznym, na dodatek biednym jak mysz kościelna, poecie, wcale nie jest cholernie romantyczna i wcale nie wywołuje lawiny płaczu wśród wrażliwych widzów, do tego recytacja wierszy i motyle. Cholera, teraz zaczynam wątpić w to, że oglądałaś „Jaśniejszą”.
Podsumowując (tak, to już podsumowanie, ponieważ nie chce mi się aktualnie komentować twojej dalszej pisaniny), obejrzyj oba filmy jeszcze raz (ale tym razem nie zasypiaj) a dopiero potem wróć tutaj, ale bez swoich złotych myśli.
Hahaha, erotyzm, po prostu kosmos :)
Jesteś doprawdy urocza i w niezwykle radosny sposob okazujesz swoją niewiedzę. Miałam widać dobre przeczucie, że następny komentarz będzie miał na celu atak na mnie.
1. Realizm historyczno-kulturowy.
Tak się składa, że mówimy o powieści Jane Austen, ściśle określonym czasie i miejscu, w którym obowiązywały jednak jakieś zasady, zwało się to konwenanse. To, że reżyser nie ma o nich pojęcia, to nie jest kwestia wizji artystycznej tylko totalnego tumiwisizmu i sprowadzenia tematu do poziomu historyjki dla gimnazjum. Usprawiedliwieniem nie jest "bo to nie film historyczny". REŻYSER OD TEGO MA KONSULTANTÓW, ŻEBY TAKICH GAF NIE POPEŁNIAĆ.
Chcesz konkretów? Et voila:
a) zachowanie się Lizzy wobec rodziców jest kompletnie nieadekwatne do czasów, w których ona żyje; wychowanie dzieci znacznie się wtedy różniło, pokrzykiwanie na rodziców, wydawanie im rozkazów ("Mama, carriage for Jane"), wychodzenie podczas rozmowy było całkowicie niedopuszczalne;
b) wszyscy kaniają się Bingleyowi i Darcy'emu; dość wątpliwe, zwłaszcza, że byli równi urodzeniem większości gości na sali, traktują ich co najmniej jak parę królewską;
c) Binley nosi fryzurę na żelu, Lizzy chodzi w rozpuszczonych włosach (!);
d) uroda bohaterów kompletnie nie pasuje do ideału piękna wieku XVIII;
e) Lizzy przychodzi na bal bez rękawiczek;
f) Bingley wchodzi bez pytania do sypialni dziewczyny z którą nie jest nawet po słowie;
g) mimo, że reżyser przez cały czas próbuje nas przekonać, jak ubodzy byli Bennetowie, mają oni w domu całe mnóstwo okien; zupełnie niemożliwe, podatek od okien był bardzo drogi;
h) Lizzy nie zachowuje się z ironią i złośliwie, jest po prostu chamska;
i) Darcy wydaje się zdziwiony, że powninien wstać na widok Elżbiety, mało tego, wszyscy wydają się zdziwieni, że Lizzy przyszła odwiedzić chorą siostrę.
I tak dalej, i tym podobne...
Aha, nie pisz tylko "i co z tego"? Dużo z tego. To z tego na przykład, że rezyser jest leniwy po prostu i zupełnie zadowolony z własnej ignoroancji, co doskonale widać w materiałach dodanych do płyty.
"Aktorzy? Proszę cię, co za porównanie! Jeśli powiesz mi, że (swoją drogą świetny aktor) Ben Wishaw jest bardziej męski od filmowego Darcy’ego, stracę wiarę w relikty faszystowskich organizacji! Facet od perfum bardziej męski od faceta od Szeryfa z Nottingham?"
Wybacz mi, o wyrocznio z Delf, że uderzyłam w Twój gust. Masz jedyną, słuszną i całkowitą rację.
Naprawdę, nie dla każdej dziewczyny facet musi mieć kaloryfer i minę zbitego psa, żeby był przystojny.
"Owszem, można mieć jakieś „ale” do Keiry, ale nie w tym filmie, nie, nie, nie, nie w tym filmie."
Ponownie przepraszam, o wyrocznio Apollina, żem ja, niegodna, miała inne zdanie.
Keira zagrała rozchichataną idiotkę o manierach kozy. Może to jej wina, może reżysera, ja się przychylam, że i jednego, i drugiego.
"Zdjęcia i montaż? Gdzie byłaś, kiedy rzekomo oglądałaś „Dumę i uprzedzenie”? W kwestii technicznej oba filmy są równie dobre."
No proszę! Nie tylko wyrocznia delficka, ale też absolwentka filmówki.
Zdjęcia są dobre, montaż - nie. Chyba, że za przejaw "dorbości" uznamy te przeraźliwe dłużyzny.
"Chaos bejb, chaos. Tak można opisać twój wywód na temat „Dumy i uprzedzenia”. Czytaj: jak się ktoś nie ma do czego przyczepić, znajdzie sposób, żeby jednak się przyczepić (cholera, to prawie jak cytat z Paulo Coelho)."
Rozumiem, że "bejb" wiele znaczy w Twoim gimnazjalnym słowniku, niestety mój nie rejestruje takiego słowa.
W "Dumie..." nawet nie próbowałam się przyczepiać. Dziury logiczne same się przyczepiły.
"Nieromantyczna miłość?"
Chciałoby mi się to tłumaczyć, ale zdaje się, że to nie ma sensu... I tak do Ciebie nie dotrze. Najpierw poczytaj sobie, co to właściwie był ten romantyzm, i czym on się różni od sentymentalizmu, bo ten film sentymentalny jest, romantyczny już nie. Ale rozumiem, że Twoje złote myśli zasnęły na niektórych lekcjach polskiego. Napisałabym, że także na "Nowej Heloizie", ale wątpię, żebyś kiedykolwiek miała coś takiego w rękach.
"Hahaha, erotyzm, po prostu kosmos"
Tak, erotyzm, tak się składa, że erotyzm to nie tylko seks i sceny rozbierane. Ale to też jak gadanie do ściany.
Po raz kolejny przypominam ci, ze to fikcja literacka. Zwykła wymyślona historia, która nie musi mieć odwzorowania w rzeczywistości. Nie powiesz mi chyba, że „Ania z Zielonego Wzgórza” to beznadziejna powieść, ponieważ nie przedstawia ówczesnych czasów tak, jak sobie byśmy w tym momencie zażyczyli. Może to i jest wymysł autorki, może to było niedopuszczalne, ale dopuszczalna jest wolność pióra i autorka mogła równie dobrze napisać o tym, jak skutecznie paść krowy na królewskim tronie. Konstrukcja postaci nie musi być adekwatna do ówczesnej sytuacji, dzięki czemu utwór stał się ponadczasowy.
Tak, oczywiście o gustach podobno rozmawiać nie można, ale proszę cię, umówmy się że chłopiec, który wygląda jak Justin Bieber w zagranicznym wydaniu uosabia kwintesencję męskości.
Hahahhaa i skąd z kolei twój atak na moją odpowiedź? Skoro ty masz określone zdanie, ja muszę się do tego pozytywnie ustosunkować? O prawdzie też można podyskutować, tylko jaką teorię przyjmiemy za podstawę tej dyskusji? I kaloryfer hahaha, naprawdę oglądałaś ten film, czy nie?
I znowu odbierasz mi całą przyjemność z posiadania odmiennego zdania. Skoro ty uważasz, że montaż leżał, kwiczał i błagał o pomoc, ja muszę przyjąć takie samo stanowisko? Troszkę za daleko biegniesz, nie potknij się, upadek może zaboleć a szczególnie takie małe dziewczynki o bardzo kruchych kościach, jak ty. Techniczne elementy filmu nie zawsze podlegają jedynie subiektywnej opinii, po prostu albo film się nie trzyma kupy albo film się kupy trzyma. „DiU” ewidentnie nie trzyma się kupy, nie spłynie z nią do kanałów i bardzo dobrze, ponieważ montaż jest świetny. To samo mogę powiedzieć o zdjęciach i reszcie technicznego badziewia. Tutaj naprawdę nie masz się do czego przyczepić. Nawet nie chodzi tu o moją subiektywną opinię (która zwyczajnie pokrywa się z tym, co realnie można na ekranie zobaczyć), ale trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć, że ten film to uczta dla oka.
Od gimnazjum nie używam gimnazjalnego słownika, z resztą używanie słowników języka polskiego może skończyć się utknięciem w „dziurach logicznych”. Są one skonstruowane tak, jak twoje wypowiedzi i troszkę trudno jest z nich wyłowić cokolwiek świeżego.
Tak, a gówno jest tylko śmierdzące albo pachnące, kwiatki tylko świeże i zwiędłe. I tak, na całym świecie jesteś tylko ty, kreująca się na dziewczynę o złotym wnętrzu, spokojna jak burzowa chmura, delikatna jak skała na wietrze, silna jak płatek róży, bladolica wielbicielka mądrości. Sięgnij po encyklopedię, to przydaje się w życiu niejednokrotnie. Przy okazji językowych tematów - „Zachowanie się Lizzy”? Naprawdę? Tak, kocham zaimki zwrotne, szkoda, ze ty nie pałasz do nich uczuciem równie gorącym, co do własnej nieomylności. I ten boski „realizm historyczno-kulturowy”! Czasami zamiast zamykać się w swoich sztywnych ramach interpretacji, sięgnij po inne znaczenia niektórych wyrazów (chociaż powinnaś zacząć od przestudiowania „realizmu historyczno-kulturowego”.
A teraz zaczniemy się licytować, kto wygrał? Stawiam milion dolarów, że na pewno będziesz to ty! Faszyści zawsze wygrywają nawet wtedy, kiedy nie wygrali. Nie pytaj skąd to wiem, jestem tylko skromną wyrocznią delficką.
Pielęgnuj swoją złość, królewski błazen musi znaleźć kolejne źródło inspiracji.
"Po raz kolejny przypominam ci, ze to fikcja literacka. Zwykła wymyślona historia, która nie musi mieć odwzorowania w rzeczywistości."
Ile masz lat? Pytam poważnie. I jak uważnie czytałaś powieści Austen (o ile w ogóle je czytałaś)? No, gwoli ścisłości: nie czepiam się jakichśtam drobnych pomyłek, w typie: w jednym ujęciu to ucho, a w innym drugie, chociaż i ich nie powinno być, ale świat się nie wali jeśli są. Ale akcja "Dumy i uprzedzenia" toczy się w ściśle określonym czasie, miejscu i środowisku, w którym obowiązywały jakieś zasady. Jakby tego było mało, Austen portretowała, powtarzam, PORTRETOWAŁA swoje otoczenie, i ani jej przez myśl nie przeszło, żeby jakieś konwenanse łamać. To, że dane postacie właściwie nie istniały, nie ma żadnego znaczenia, gdyby istniały w określonym czasie i miejscu zachowywałyby się w określony sposób. To, że reżyser za cholerę nie ma pojęcia w jaki dokładnie sposób, świadczy WYŁĄCZNIE o jego bezmyślności, tumiwisizmie i braku umiejętności.
Uprzedzam, bo zareaz wyskoczysz mi z jakąś "wizją artystyczną":
wizja artystyczna jest wtedy, kiedy reżyser w sposób ŚWIADOMY i CELOWY łamie pewne zasady, a nie po prostu je omija, żeby było mu łatwiej kręcić film.
"Nie powiesz mi chyba, że „Ania z Zielonego Wzgórza” to beznadziejna powieść, ponieważ nie przedstawia ówczesnych czasów tak, jak sobie byśmy w tym momencie zażyczyli."
Genialne porównanie, piękne po prostu. Akurat "Ania z Zielonego Wzgórza" to wspaniała, całkowicie realistyczna powieść, a tak się składa, że mówi o innej klasie społecznej, kontynencie i czasach, ale oczywiście to tylko takie szczegóły.
"Konstrukcja postaci nie musi być adekwatna do ówczesnej sytuacji, dzięki czemu utwór stał się ponadczasowy."
Nie mów mi, że film Wrighta jest, albo stanie się ponadczasowy. A charaktery i Elżbiety, i Ani Shirley akurat są adekwatne do sytuacji, w jakich się znalazły.
"umówmy się że chłopiec, który wygląda jak Justin Bieber w zagranicznym wydaniu uosabia kwintesencję męskości."
Jeśli Twoim zdaniem męski jest wyglądający jak zdechły pies "pan Darcy", to Twoje zdanie. Nigdzie nie napisałam, że Ben Whishaw jest jakiś super męski, ma kaloryfer i codziennie pakuje na siłowni. Ale jest interesujący. Mnie to wystarczy.
"Troszkę za daleko biegniesz, nie potknij się, upadek może zaboleć a szczególnie takie małe dziewczynki o bardzo kruchych kościach, jak ty. Techniczne elementy filmu nie zawsze podlegają jedynie subiektywnej opinii, po prostu albo film się nie trzyma kupy albo film się kupy trzyma. „DiU” ewidentnie nie trzyma się kupy, nie spłynie z nią do kanałów i bardzo dobrze, ponieważ montaż jest świetny. To samo mogę powiedzieć o zdjęciach i reszcie technicznego badziewia. Tutaj naprawdę nie masz się do czego przyczepić."
Oczywiście, posiadłaś wiedzę wszechczasu. Zdjęcia, owszem, są ładne, ale montaż - już nie. Koszmarne dłużyzny, męcząca gra świateł, przeciętna - a w niektrych scenach poniżej przeciętnej - praca kamery. Jakby operator silił się na mrok i "nastrój" rodem z Halloween.
Co do reszty Twojej wypowiedzi - poprawiłaś mi humor na cały dzień. Jak to jest, że fanatycy tak słabego filmu, jakim jest "Duma i uprzedzenie" do wszystkich, którzy mają własne zdanie stosują argumenty ad hominem? Takie sformułowanie jak "realizm historyczno-kulturowy", tak się składa, że przy okazji powieści Jane Austen jest zupełnie na miejscu, ale mniejsza o to. Jestem zbyt rozbawiona, żeby pisać dalej. Szczególnie ostatnim zdaniem Niestety, muszę Cię zawieść - królewski błazen jest niestety inteligentny.
I takim oto sposobem podważasz sens istnienia chociażby filmów science fiction. Postać Lizzy musi łamać zasady, opryskliwie odnosić się do pewnych osób w pewnych sytuacjach, tak samo Darcy, Bingleyowie, Collins i cała reszta. To są kreacje, postaci, które mają za zadanie mieć taki a nie inny charakter. Z jednej strony pochwalasz fabułę a z drugiej strony krytykujesz zachowanie postaci, po czym znowu piszesz, że ich "charaktery są adekwatne do sytuacji" (sama konstrukcja zdania nie jest poprawna). To jest hipokryzja. Przykład z natury jest przykładem i ma za zadanie jaśniejsze ukazanie danej sytuacji, więc proszę cię, jeśli nie potrafisz poprawnie interpretować przykładów, jakim cudem bierzesz się za "Jaśniejszą od gwiazd" czy "DiU"? Przymiotnik "ponadczasowy" ma jakieś znaczenie, więc proszę, znajdź je i potem się do tego odpowiednio ustosunkuj. Nigdzie nie pisałam, że ideał męskości to kaloryfer i pakowanie, więc proszę, porzuć już te myśli... Mi totalnie nie przeszkadzają "dłużyzny" a fakt jest taki, że w "DiU" nie ma ich tylu, co w "Jaśniejszej". I teraz przechodzisz do scenografii, kadrów, których montaż już nie obejmuje. Męcząca gra świateł? Nie powiesz mi chyba, że genialne światło w filmie w jakikolwiek sposób odstraszało widza. "DiU" to bardzo dobry przykład na wykorzystanie światła wręcz do cna, dzięki czemu odbiór obrazu przez widza jest o wiele łatwiejszy. Zdjęcia jak najbardziej były estetyczne, film oglądało się jak album fotograficzny. Następnie przechodzisz do przeciętnej pracy kamery? Jestem ciekawa, co powiedziałabyś w takim razie o filmach von Triera. Teraz mrok? Proszę cię "Bright Star" była o wiele mroczniejsza niż DiU" i miała ewidentnie bardziej "depresyjny" charakter. Ostatni "akapit" twojej wypowiedzi jest kolejnym przykładem hipokryzji, ale tego się nie dowiesz w tym świecie. Czy w ogóle wiesz, czym jest realizm? Jak możesz po raz kolejny nie zauważyć tego, że wyrazy, które dobierasz w swoich wypowiedziach nie są przez ciebie właściwie używane.
Naprawdę, jak można tak zwalić interpretację słów drugiego człowieka? Ale dzięki temu twoje słowa nadal stanowią inspirację :)
"Postać Lizzy musi łamać zasady, opryskliwie odnosić się do pewnych osób w pewnych sytuacjach, tak samo Darcy, Bingleyowie, Collins i cała reszta."
Nie potrafisz tego zrozumieć, czy po prostu nie chcesz? Nie sztuką jest stworzyć negującą wszystko postać. Czytałaś w ogóle książkę
"Z jednej strony pochwalasz fabułę a z drugiej strony krytykujesz zachowanie postaci, po czym znowu piszesz, że ich <charaktery są adekwatne do sytuacji>"
Pochwalam fabułę KSIĄŻKI, charaktery postaci z KSIĄŻKI, a nie ich karykatury z filmu. Tak, wiem, film nie musi oddawać książki, bo reżyser ma własną wizję, bla, bla, bla... OK, ale we współczesnym kinie jest dziwna moda na lansowanie zdolnych rzemieślników na niewiadomo jakich artystów, Wright też się na to najwidoczniej sili."Nowe interpretacje" tworzone są wręcz hurtowo, jest to bardzo wygodne, bo jeśli taką skrytykujesz, to wyzwą Cię od debili "bo to sztuka przecież". Żadna sztuka! Sztuką nie jest stworzenie charakteru od linijki (tym samym negując wartość powieści), sztuką nie jest przekreślenie wszystkiego, co jest w książce, sztuką jest spojrzenie na dzieło z innej strony.
"Przykład z natury jest przykładem i ma za zadanie jaśniejsze ukazanie danej sytuacji, więc proszę cię, jeśli nie potrafisz poprawnie interpretować przykładów"
Wymień mi proszę, w którym miejscu nie umiem poprawnie interpretować przykładów? Jeżeli Ty nie umiesz dodawać adekwatnych przykładów, nie bierz się, proszę, za dyskusje.
"Przymiotnik "ponadczasowy" ma jakieś znaczenie, więc proszę, znajdź je i potem się do tego odpowiednio ustosunkuj."
Nie mam pojęcia, jakie jest to według Ciebie znaczenie, ja się ustosunkowałam do tego przyjętego przez Radę Języka Polskiego.
"<DiU> to bardzo dobry przykład na wykorzystanie światła wręcz do cna"
Właśnie, biedne światło zostało wykorzystane do cna, dlatego w filmie było, jakie było. Czyli bardzo przeciętne. Ot, typowy produkcyjniak.
"Jestem ciekawa, co powiedziałabyś w takim razie o filmach von Triera."
A widziałaś chociaż jeden? Twoje przykłady są doprawdy genialne. Najpierw "Ania z Zielonego Wzgórza", teraz von Trier. Gwoli uświadomienia Cię: filmy von Triera są kręcone "z ręki", bo taka jest przyjęta przez niego estetyka, i jeszcze dołożyło się do tego coś, co nazywa się Dogma 95. O kamerze u von Triera dużo można powiedzieć, ale na pewno nie to, że jej praa jest przeciętna.
"Proszę cię <Bright Star> była o wiele mroczniejsza niż <DiU>"
Oł je, aż skręcało z tego mroku przy motylkach, wiosennych kwiatuszkach, słowikach i zielonych drzewkach. Ty mówisz o mroku w fabule, ja pisałam o "mrocznych" i pseudoklimatycznych ustawieniach kamery.
"Czy w ogóle wiesz, czym jest realizm? Jak możesz po raz kolejny nie zauważyć tego, że wyrazy, które dobierasz w swoich wypowiedziach nie są przez ciebie właściwie używane."
Tak się składa, że akurat Jane Austen była prekursorką realizmu i jedną z pierwszych brytyjskich realistek. Zawiodę Cię, ale realzim nie polega tylko na tym, że ludzie mają po 4 kończyny.
Nie wiem, skąd bierzesz te definicje, ale interesujące są. Najpierw radziabym jednak pożyczyć z biblioteki jakiś słownik.
Duma i uprzedzenie to tylko w wersji z Colinem Firthem, ta z Keirą- to faktycznie porażka.
A, coś jeszcze. Zgodnie z prawem Godwina już w trzecim zdaniu przegrałaś dyskusję. Gratuluję.
Czytając te Twoje wypociny nadal nie rozumiem jednej rzeczy mianowicie dlaczego napisałaś tutaj na temat Dumy i uprzedzenia? Film jest w bazie tam sobie mogłaś pisać do woli a nie zaśmiecać tutaj
Z całego tego wywodu Waszego jedyne czego można się dowiedzieć to co w DiU jest nie fajne wg kolejnych osób a bardzo niewiele na temat danego filmu,po co to pytam się....
Przejrzyj te fora. Co drugie to porównanie "Jaśniejszej..." do "Dumy i uprzedzenia". To primo, a secundo: w temacie napisałam 6 linijek na temat "Dumy..." i 20 na temat "Jaśniejszej...". Nie zaśmiecam forum, a na stronie "Dumy..." też pisałam sporo.
Przejrzałam, porównywanie jest tylko i wyłącznie w tematach gdzie Ty się udzielałaś, w kilku jedynie wymienia się DiU jako film o podobnej fabule. I tak przeglądając doszłam do wniosku że jesteś jedyną która tak kocha Jaśniejszą jednocześnie nie znosząc DiU.
przeczytałam teraz Twoje posty przy Dumie, dlaczego tam nie byłaś taka agresywna a i nawet Keira Ci się podobała,przez rok aż tyle sie zmieniło?
Niestety sztuka erystyki nie została przez Ciebie opanowana. Stwarzasz pozory racji i usilnie chcesz wszystkich przekonać do swojego zdania. Opisujesz wszystkie obejrzane przez siebie filmy, tylko po co? Gdybyś przez chwile skoncentrowała się na myśli o tym jak powstaje fabuła, nie pisałabyś tych bzdur. Rzadko wersje kinowe są odzwierciedleniem książki. Scenariusz okraja powieść, dodaje, ujmuje. Porównujesz 'Dumę i uprzedzenie' do 'Jaśniejszej od gwiazd' tylko przez wzgląd na to, że nie tolerujesz Keiry. Przez swoje nieudolne komentarze, z których nawiasem mówiąc zapamiętałam tylko zwroty ''primo, sekundo'' ośmieszasz się. Obejrzałam oba, te filmy da się porównać jedynie na płaszczyźnie scenerii, pracy kamery- arcydzieła. Tematyka dotyczy dwóch innych problemów. Fragmenty poezji niewątpliwie dodają uroku, ponieważ poza nimi nie dzieje się nic godnego uwagi. Ona szyje, on pisze. Monotonia dialogów, ''lekcji poezji'' jest przytłaczająca. Po 30 minutach wiadomo jaki będzie koniec filmu. Niestety nie jest to nic odkrywczego. Ogromny plus za plenery, urzekające.
1.Jakby to ująć... Ja wiedziałam jakie będzie zakończenie filmu od samego początku. To trochę tak, jakby dziwić się, że lady Makbet popełnia samobójstwo albo że Hamlet nie żeni się z Ofelią.
2.NIE PORÓWNUJĘ "DUMY I UPRZEDZENIA" DO "JAŚNIEJSZEJ OD GWIAZD" ZE WZGLĘDU NA KEIRĘ.
Reszty co do "Dumy..." nie chce mi się już tłumaczyć.
Co do "Jaśniejszej...":
"Tematyka dotyczy dwóch innych problemów."
Sprecyzujesz? Tematyka jest ta sama: samodzielność kobiety w świecie, tzw. skandale obyczajowe, miłość, więź z rodzeństwem. Zakończenie jest inne. Problematyka jest trochę inna, jakby to nazwać... głębia psychologiczna? Trochę górnolotnie.Może: podejściem bohaterów do tematu?
"Fragmenty poezji niewątpliwie dodają uroku, ponieważ poza nimi nie dzieje się nic godnego uwagi."
Może dlatego, że z założenia nie miało się dziać? Film jest swoistą ilustracją stylu Keatsa. A wiersze są kluczowe dla akcji: jednocześnie są jej powodem i rezultatem.