7,3 86 tys. ocen
7,3 10 1 86342
7,2 29 krytyków
Jarhead: Żołnierz piechoty morskiej
powrót do forum filmu Jarhead: Żołnierz piechoty morskiej

Sam Mendes nie zawiódł. "Jarhead" to film wymykający się jednoznacznej ocenie. Oparty na autentycznych zdarzeniach, przedstawia obraz wojska daleki od romantycznych wyobrażeń. Oglądamy prostą i surową prawdę, towarzysząc młodemu chłopakowi, który zamiast na studia zaciągnął się do Marines. Przyglądamy się operacji Pustynna Burza i jesteśmy świadkami, jak nuda i bezczynność przeradzają się w poważne problemy psychiczne. Mendes ukazuje surowe życie żołnierza, rezygnując z całego blichtru i przepychu. Udowadnia, że nawet porażająca w swej dosłowności scena z początku "Szeregowca Ryana" jest tylko pięknie spreparowanym mitem o bohaterskiej śmierci. W "Jarhead" na polu bitwy króluje chaos, nakręcanie się na zabijanie i emocje, które rzadko widuje się na ekranie w połączeniu z kinem wojennym.
Oczywiście "Jarhead" nie jest filmem przełomowym, lecz dla mnie był to film ważny, stanowił bowiem znakomitą odtrutkę po tragicznych "Amerykańskich chłopcach".
Wielkimi atutami filmu są zdjęcia i muzyka. Etatowy operator braci Coen raz jeszcze udowodnił, że znakomicie zna się na swojej robocie. Palące się pola naftowe, plac treningowy podczas ulewy pełen drutów kolczastych, czy nalot na lotnisko widziane w odbiciu szyby okiennej - to tylko przykłady wspaniałych przeżyć wizualnych, jakich dostarcza Deakins. Z kolei Newman stworzył nietuzinkową ścieżkę dźwiękową. Jego melodie łączą ze sobą wojskowe marsze z delikatną, acz niepokojącą tajemniczą linią melodyjną wschodu. Do tego dodać trzeba jeszcze genialnie dobrane piosenki i dostaje się zachwycająco różnorodną, od razu wpadającą w ucho muzę.
W sumie dobre, świetnie przyrządzone kino.

torne

Tak ten film jest filmem antygloryfikacyjnym wojnę i wojsko. Cały ten heroizm wojenny to tylko propaganda aby ludzie służyli w wojsku. Chwała i medale. Dobrze że Sam Mendes odsłania prawdę i pokazuje że wojsko to nie leśna szkółka dla zuchów tylko twarda szkoła w której nie rzadko są łamane prawa ludzkie. A po bitwie jak się czuje żołnierz? Pod wpływem adrenaliny żołądek podchodzi mu do gardła, a później dopadają go wyrzuty sumienia( oby tak zawsze było). Wojsko to machineria która przerabia rekrutów w ludzkie maszyny, narzędzia jakiegoś rządu. Stąd też nazwa "Jarhead". Nie wskazane jest im myślenie oni mają działać w jak najbardziej prymitywny sposób.
Dokładnie widać degradację żołnierzy kiedy główny bohater i jego kumpel dostają zadanie zabicia oficerów. Oni palą się do tego zadania, traktują je jak zwykłą pracę. Jakby zabicie człowieka było dla niech spełnieniem marzeń.
Ale dobrze że ten film nie pogrąża się w jakiś nihilizm i istnieje wątek przyjaźni między żołnierzami. Że istnieją jakieś uczucia pomimo niesprzyjających ku temu warunków. Po co żołnierzomi są uczucia? Tylko musi wykonać rozkaz...ale ludzie to nie laleczki.
Ważny jest dla mnie motyw z książką i kierunkiem studiów głównego bohatera. "Obcy" Alberta Camus właśnie opowiada losu osoby zobojętniałej i wyalienowanej i dla mnie wspomnienie jej było sygnałem co może się wydarzyć. Oraz to jak starszy oficer ją wyrzuca do kosza.. Po co żołnierzowi książka? Jeszcze zacznie myśleć i kwestionować rozkazy.
Zwróciły moją uwagę też te wyśmienite zdjęcia ( zwłaszcza ujęcia z ropą naftową). Muzyka chociaż nie słucham takich rytmów też mi wpadła w ucho.
Bardzo dobrze że powstał taki film. Uważam że jest udaną ilustracją prawdziwego życia żołnierskiego i komenrtarzem do wydarzeń w Iraku. Po co jest wojna? Oczywiście że po ropę.

ocenił(a) film na 8
Razael

Masz rację. Mendes pokazując ciemną stronę wojska jednak nie neguje ludzi, którzy w tym wojsku są. Pokazuje właśnie także przyjaźć, braterstwo wykute przez wspólne doświadczenia w ekstremalnych warunkach. Mnie się bardzo spodobała scena wypalania piętna, choć to w gruncie rzeczy oklepany chwyt, tutaj był jak najbardziej na miejscu.

torne

Przyjaźń wśród żolnierzy mogla by sie wydawac niemozliwa do powstania ze wzgledu na ciezkie warunki, na te negatywne uczucia przeżywane podczas walki, przez tęsknotę za światem jakim się żylo wcześniej. Ale wlaśnie to przez to że razem tam to przeżywali to wzbudzilo w nich solidarność, chcieli znaleźć jakiś sens w tym wszystkim co ich otaczalo i znaleźli go wlaśnie w wspólnocie. Dla mnie to jest tylko kolejny dowód że czlowiek szuka wszedzie drugiego czlowieka, pozytywnych wartości. To nie jest ich wojna. To urzędnicy który może nigdy nie mieli karabinu w ręce kazali im walczyć.
Ważne jest to że wlaśnie w scenie z tym wypalaniem oni robią to w imię jakieś tradycji Marines a nie dla tej wojny albo rządu. I to ich jednoczy.

Zastanawia mnie też zakończenie. Przywodzi mi na myśl "Łowcę Jeleni". Wojne ich zmienila na tyle ze już nie są tych samymi ludźmi. Odcisnęla w nich taki nacisk że już nigdy o niej zapomną i bedą do niej powracać w wspomnieniach.

ocenił(a) film na 7
Razael

Oj, Panowie, nie wiem, czym się tu zachwycać. Amerykański film o Ameryce po amerykańsku spieprzony. Toż to taki przegląd chwytów z amerykańskich produkcji o wojnie i realizacja różnych schematów z tychże, no, z nieśmiałymi próbami ich przełamywania. Co tam jest nowego? Mamy przyjaźnie, mamy ambicje, mamy strach, mamy chrzest bojowy, mamy głupawe zabawy żołnierzy, mamy znęcającego się przełożonego i tego rozumnego, mamy scenę, w której jeden żołnierz straszy drugiego, mamy niewierne żony, zepsuty sprzęt wojskowy... I nic z tego właściwie nie jest pokazane w sposób świeży, nie jest odkrywane na nowo. Wszystko po staremu, na sposób, który widziałem już wielokrotnie, mimo że od filmów wojennych raczej stronię.

Łopatologia też jak w większości amerykańskich filmów. No np. w scenie, w której główny bohater chce oglądać amatorskiego pornola, brakowało jeszcze opróczu końcowej gadki jego kumpla komentarza wojskowego psychologa. :-/

A że to film inny niż "Szeregowiec Ryan"? A pewnie, że inny, bo o zupełnie innej wojnie opowiada. Co też zresztą musi być widzowi łopatologicznie wyłożone i to aż dwukrotnie. Pierwszy raz, kiedy to piękny Jake obrusza się na muzykę "The Doors" i domaga współczenej, która do współczesnej wojny będzie przystawać, która sprawi, że bohaterowie poczują, że to ich wojna. No a drugi raz w końcowej scenie w autobusie.

Rzeczywiście godne uwagi, że twórcy zrywają z tym wizerunkiem nieszczęśliwego, wykorzystanego przez system lub pokrzywdzonego przez los żołnierza, który nie chce walczyć, ale musi. Tyle że ja bym takiego wizerunku zołnierza nie nazywał romantycznym tylko raczej określił jako obraz ofiary (losu). To taki stereotyp, który zawsze mnie drażnił, bo to oczywiste przecież, że nie wszyscy żołnierze są tacy (pewnie większość nie jest), muszą istnieć i tacy, którzy z różnych powodów chcą walczyć. No i tutaj to widać, choć i to zostało psychologicznie spłaszczone. Bo właściwie ci, którzy są naprawdę zaangażowani, wlaczą z zamiłowania, ci, dla których wojsko jest pasją, to jednostki, które marzą o byciu bohaterem, kimś nieprzeciętnym, to osoby, które większym lękiem napawa perspektywa bycia tzw. nikim, zwykłym szarym obywatelem w ogromnym społeczeństwie, aniżeli okropności wojny. Pozostali to już albo przestępcy, dla których zaciągniecie się do wojska było okazją na zmianę postępowania, albo - romantyczni właśnie - emigranci chcący spłacić dług nowej ojczyźnie za to, że zechciała ich przyjąć. Powraca tu więc ten obraz romantycznego bohatera, który chce walczyć za wszelką cenę. Tylko to jest obraz bohatera zdewaluowanego, który nie tyle chce walczyć za ojczyznę i gotów jest w tej walce polec (to zresztą nie dziwi, bo nie o ojczyznę walczy), tylko chce walczyć po prostu, chce sobie postrzelac, pozabijać.

Wybrałem się na film, żeby zobaczyć, jak wygląda ta współczesna wojna. No i mogłem się przekonać, że współcześnie po prostu nie ma wojny. Tak, to mi się podobało, że twórcy tak sobie ze mnie (z widza) zadrwili. Wydawałoby się, że współczesna wojna będzie straszliwsza niż kiedyskolwiek, a tu się okazuje, że ona jest taka tylko na zdjęciach w namiocie dowództwa. No i mogłem się też przekonać po raz n-ty, że Ameryka jest wielkim mocartswem, którego nakłady na jakieś przedsięwzięcie są dziesięc razy większe, niż to konieczne.


Torne, ja myślałem, że blichtr i przepych to jest na dworze królowej angielskiej. ;-) Czy ktoś kiedyś zrobił film, w którym żołnierze, wojsko byłoby przedstawione w analogiczny sposób?

I jak to jest z tym Spielbergiem w końcu? Jest dosłowny i realistyczny czy heroiczny i symboliczny? A jeśli to drugie, to czy tylko dlatego, że w "Jarhead" śmierć żołnierzy nie została pokazana? Kto wie, jak by wyglądała. Mamy tam za to śmierć cywili i dla mnie jest ona znacznie bardziej gloryfikująco-naturalistyczna, by pozostać przy sygnalizowanym przez Ciebie Spielbergowskim paradoksie, niż u Spielberga właśnie. Do tego jest nachalna i tania, nieprzekonująca według mnie.

Twórcy pokazują emocje i to ich atut. Zgadzam się, ale czy Spielberg ich nie pokazuje? Ba, Mandes stosuje nawet te same chwyty.

A bohaterowie "nakręcają się na zabijanie", bo to inna wojna, inny czas i inni ludzie, a nie dlatego, że lepszy film. Choć może i lepszy i tak, nie wiem.

ocenił(a) film na 8
Klee

Klee, kilkakrotnie powtarzasz, że Pustynna Burza to inna wojna, inne czasy, inni ludzie. A ja na to mogę odpowiedzieć tylko jedno: "nie". Otóż to właśnie filmy takie jak "Szeregowiec Ryan" fałszują obraz wojny. Pełno w nich akcji, fajerwerków, wybuchów, latających kul, potu, krwi, wylewających się wnętrzności. Twórcy delektują się w tym tworząc właśnie to turpistyczny blichtr, gdzie zamiast klejnotów postaci obnoszą się z przestrzelonymi kończynami, a zamiast strojów w barwach, od których można dostać oczopląsu, mamy ekstrawagancko poplamione krwią i posoką mundury. Pełno w nich adrenaliny, przemocy, szaleństwa.
Tymczasem Mendes ukazuje całość, nie tylko ową wagnerowską orgię zabijania. I ten obraz wojny jest niezmienny, choć w kinie pokazywany z rzadka. To nuda, pustka, wieczne oczekiwanie na coś, co może nigdy nie nastąpić. Marsze, wyprawy i nuda, wszechogarniająca i nie zostawiająca miejsca na cokolwiek. To wtedy właśnie pojawia się szaleństwo, bunt, rozpad psychiczny. "Jarhead" współczesnym, filmowym językiem opowiada to, co ponad dwa tysiące lat temu pisał w "Anabasis" Ksenofont.

Piszesz też, że film powiela chwyty znane z wielu wcześniejszych produkcji amerykańskich o wojsku i wojnie. Tak, to prawda. Mendes bazuje na stereotypach, ale czyni to po to, by się w te stereotypy wgryźć, pokazać drugą, ciemną, nieciekawą, nudną, pozbawioną przygód realność wojny. Nie mamy tutaj z prostym kalkowaniem, kopiowaniem według podręcznika (tak zrobiony jest inny film o wojnie w Iraku - tej nowszej - "Amerykańscy chłopcy").

To, co w zasadzie można zarzucić filmowi, to pewną teatralność. Tę samą zresztą, którą czuło się i w "American Beauty" innym filmie bazującym na stereotypach, a ukazującym drugie dno przez te stereotypy maskowanym.

ocenił(a) film na 7
torne

"Klee, kilkakrotnie powtarzasz, że Pustynna Burza to inna wojna, inne czasy, inni ludzie. A ja na to mogę odpowiedzieć tylko jedno: "nie"."

Odpowiedzieć tak możesz, ale ja wtedy zapytam, skąd Ty to "nie" bierzesz. Trudno mi dyskutować z taką negacją zawieszoną w próżni. Że współczesna wojna różni się nieporównanie od II WŚ, jest faktem oczywistym, wałkowanym wielokrotnie i na różne sposoby w mediach w czasie wojny w Iraku. Jest to przede wszystkim wynikiem rozwoju techniki militarnej. No i twórcy filmu bardzo wyraźnie, i pewnie skutecznie, tej tezy dowodzą. Nie brzmi ona: "tak wygląda wojna", tylko: "tak wygląda współczesna wojna". Egzemplifikacje podałem w poprzednim poście.

"Otóż to właśnie filmy takie jak "Szeregowiec Ryan" fałszują obraz wojny. Pełno w nich akcji, fajerwerków, wybuchów, latających kul, potu, krwi, wylewających się wnętrzności."

A na czym polega zafałszowanie tego obrazu w "Szeregowcu Ryanie"? Tego też nie rozumiem. No jak była wojna, to była i akcja, i śmierć, to było wtedy zupełnie naturalne. Można oczywiście twierdzić, że Spielberg tym epatuje - i z tym już trudno dyskutować, bo to kwestia osobniczego odbioru - ale trudno chyba utrzymywać, że pokazuje coś, co nie miało miejsca. Nawet współcześnie, mimo że walki są bezkrwawe zazwyczaj (a przynajmniej mniej krwawe) i bezkontaktowe, jakaś linia frontu istnieje i jacyś żołnierze na wojnie giną (nie tylko w katastrofach helikopterów). Gdyby chcieć to pokazać, to pewnie nie różniłoby się to znacząco od wizji Spielberga. Rzecz tylko w tym, że dzisiaj zrzuca się bomby, które trafiają w cel z dokładnością co do metra, i wystrzeliwanie się wzajemne nie jest potrzebne, przestało być podstawową formą walki i żołnierze nudzą się w swych obozach.

Zmienia się ludzkość, cywilizacja, zmieniają się taktyki wojenne, zmienia się sprzęt wojskowy. Jedynie jednostka pozostaje w podstawowych aspektach niezmienna, tu się zgadzam. Może Tobie o to chodzi – że pojedynczy człowiek się nie zmienia. Sam już nie wiem. No ale to prawda. Bo czym różnie się oniemienie Jarheada w czasie walk (bomradowania?) od oniemienia bohaterów granych przez Hanksa czy Damona?

"Tymczasem Mendes ukazuje całość, nie tylko ową wagnerowską orgię zabijania."

Nie, no oczywiście, że nie pokazuje całości, bo nie pokazuje walk, no a przecież, jakie by dzisiaj nie były, to gdzieś się jednak toczą, nie? Gdzieś ta linia frontu przebiega. Jeszcze tak bardzo wojna nie ewoluowała, by miało jej nie być wcale. Kiedy pisałem o tym, że dziś wojny nie ma, to nie chodziło mi o taką dosłowność. Mendes też pokazuje więc tylko pewną część, i to część, która moim zdaniem nie jest obecna w każdej wojnie. Dlatego pisałem, że to film o Ameryce. Bo gdyby jakiś kraj nie miał tak potężnej armii jak amerykańska, a miał za to z taką armią walczyć, to żołnierze nie znajdowaliby chyba czasu na nudę.

"I ten obraz wojny jest niezmienny, choć w kinie pokazywany z rzadka."

No właśnie, i mamy odpowiedź, dlaczego reżyser pokazuje to, co pokazuje. Nie dlatego, że to, co pokazywano przed nim, jest nieprawdziwe, tylko dlatego, że to już było pokazywane tyle razy, że się przeżyło.

""Jarhead" współczesnym, filmowym językiem opowiada to, co ponad dwa tysiące lat temu pisał w "Anabasis" Ksenofont."

No cóż, ja literatury pięknej nie czytam (także tej z pogranicza faktu ;-)), więc odnieść się do tego nie mogę, ale wyobrażam sobie, że elementem każdej wojny jest oczekiwanie na walkę, podobnie jak elementem każdej wojny jest walka, a więc i zabijanie, choć w różnych wojnach różne elementy występują z różną intensywnością.

"Piszesz też, że film powiela chwyty znane z wielu wcześniejszych produkcji amerykańskich o wojsku i wojnie. Tak, to prawda. Mendes bazuje na stereotypach, ale czyni to po to, by się w te stereotypy wgryźć, pokazać drugą, ciemną, nieciekawą, nudną, pozbawioną przygód realność wojny. Nie mamy tutaj z prostym kalkowaniem, kopiowaniem."

Wiesz, napisałem o tym, bo sobie pomyślałem, że skoro ktoś taki jak Ty na przykład dostrzega jakieś modyfikacje tych stałych chwytów, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że one są, tylko umknęły mojej uwadze. No i miałem nadzieję, że jeśli tak, to zostaną mi wskazane. Poproszę więc, bo ja naprawdę nie widzę żadnych różnic, żadnej zabawy konwencjami, żadnego zrywania ze stereotypem (poza tym w ogólnym wymiarze). Czy przełożeni inaczej znęcają nie nad rekrutami i inaczej odnoszą się do nich ze zrozumieniem? Czym rekcja Jarheada na walkę, kiedy to zamienia się w słup soli, różni się od analogicznych reakcji bohaterów "Szeregowca Ryana"? Różnica jest tylko taka, że ten pierwszy zrobił siusiu. Mamy więc równie wielki naturalizm i równie wielką dosłowność jak ta pt. "flaki na wierzchu". Rzecz tylko w tym, że flaki już kiedyś były, a siusiu jeszcze nie było. Trochę to tanie dla mnie i w tym konkretnym przypadku też naciągane, bo mnie ono tam wcale nie pasuje, ale nie wiem, nie jestem psychologiem. I nie mów mi tylko, że to właśnie jest odejście od gloryfikowania żołnierskich postaw, bo to już i Sielberg robił. Już u niego było tchórzostwo, biologizm itp.

Jasne, że Mandes pokazuje inną wojnę, ale dla mnie nijak się to ma do operowania stereotypami, nie z tego to wynika.

"To, co w zasadzie można zarzucić filmowi, to pewną teatralność. Tę samą zresztą, którą czuło się i w "American Beauty" innym filmie bazującym na stereotypach, a ukazującym drugie dno przez te stereotypy maskowanym."

Ja jednak na razie pozostaję nieprzekonany i uważam, że można zarzucić dużo więcej, chociaż teatralności akurat nie dostrzegam.

Dzięki za wyjaśnienie blichtru. ;-) Ja nie mam zacięcia poetyckiego i stąd niezrozumienie. Dla mnie flaki na wierzchu to nie "turpistyczny blichtr", tylko naturalizm po prostu. ;-]

ocenił(a) film na 7
Klee

Tak mi akurat wpadło w oko na Onecie: http://wiadomosci.onet.pl/1230055,12,item.html [wiadomosci.onet.pl/1230 ...]

ocenił(a) film na 8
Klee

I znów mi powiadomienie nie zadziałało :(
Dlatego dopiero teraz mogę odpowiedzieć.

To że medialnie współczesne wojny to zgoda. Kiedyś informacja o działaniach wojennych docierała z opóźnieniem, a jak było naprawdę daleko, to nie docierała w ogóle. (Kto w XII w. wiedział, co się dzieje w Japonii?) Dzisiaj takie rzeczy dzieją się na naszych oczach. Sam dobrze pamiętam transmisje z ataków rakietowych z 1991 roku, oglądanych live na Sky News.
Tak. Postęp technologiczny umożliwił masakry na niespotykaną wcześniej skalę i do tego rzezie te są mocno zdehumanizowane przez brak bezpośredniego, twarzą w twarz, starcia między katem a katowanym.
Nie zmienia to jednak oblicza wojny aż tak bardzo, jeśli chodzi o żołnierzy. Legioniści Cezara budowali całe obozy, z których nic poza budową nie wynikało, bo nikt ich nie zaatakował. Maszerowali w spiekocie i wielkich mrozach tylko po to, żeby okazało się, że przeciwnika nie ma, poddał się lub jest gdzie indziej i kto inny z nimi będzie walczył. Czekanie i nuda to nierozłączni towarzysze broni każdego wojownika.
Czy jest to medialne? Nie. Czy to jest bohaterstwo? Filmy takie właśnie jak "Szeregowiec Ryan" odpowiadają, że nie. Wojna to akcja, zabijanie, flaki powiewające na wietrze niczym sztandary odwagi i męstwa. Widowiskowe to i może jest. I zapewne takie rzeczy też się w każdej wojnie zdarzają. Czy jednak wojna ogranicza się do tego? Nie. I właśnie Mendes to pokazuje.

Czy Mendes mógł inaczej pokazać relacje przełożony-podwładny w wojsku, jeśli one tak właśnie wyglądają? Oczywiście, że nie. Czy obraz ten nie był już wielokrotnie wałkowany w kinie? Pewnie, że tak. A jednak dla mnie osadzenie tego właśnie w takim obrazie wojny, gdzie akcji jest jak na lekarstwo, sprawia, że na wszystkie te elementy można spojrzeć z innej perspektywy. W tym przypomina mi "Tigerland", gdzie opowiedziana jest wojna bez pokazywania wojny.

ocenił(a) film na 7
torne

"I znów mi powiadomienie nie zadziałało :(
Dlatego dopiero teraz mogę odpowiedzieć."

A to i lepiej. Mnie tam nie spieszno do spiesznych odpowiedzi, bo wtedy i mnie wypada spieszno coś wystukać, a nie spieszno mi do spiesznego stukania, jak widać. ;-) Anyway, trochę szkoda, że to powiadamianie takie zawodne, bo mnie pewnie przez to i owo umyka. A że blogi w ogóle tej funkcji zostały pozbawione, to już pozostawię bez komentarza. :-(

"To że medialnie współczesne wojny to zgoda."

Chyba Ci coś zjadło w tym zdaniu. Nie chwytam go w każdym razie.

Ale jak pada słowo "media", to każdy chce o mediach gadać i ich roli w tym i owym. ;-) Wspomniałem o nich tylko po to, by zdać sprawę, skąd czerpię informację na temat tych różnic między II WŚ, a wojną w Iraku.

"(Kto w XII w. wiedział, co się dzieje w Japonii?)"

Ja i dzisiaj tego nie wiem. :-]

"Tak. Postęp technologiczny umożliwił masakry na niespotykaną wcześniej skalę i do tego rzezie te są mocno zdehumanizowane przez brak bezpośredniego, twarzą w twarz, starcia między katem a katowanym. "

A nie, to ja miałem na myśli coś dokładnie odwrotnego. To mianowicie, że współczesne techniki wojskowe pozwalają dokonywać bardzo precyzyjnych ataków, na ściśle określone cele. Tak było w Iraku. Najpierw zniszczono strategiczne cele (głównie militarne), tak by straty wśród cywilów były jak najmniejsze, a potem wkroczyło wojsko, które – jak można zobaczyć w TV – ma pilnować, podobnie jak bohaterowie w filmie.

"Nie zmienia to jednak oblicza wojny aż tak bardzo, jeśli chodzi o żołnierzy. "

No według mnie zmienia właśnie w tym sensie, o którym powyżej, nie tylko według mnie zresztą. Ja się raczej na tych, którzy się na tym znają, powołuję. Myślę, że zmienia w tym sensie, że są wysyłani przed wszystkim z tak zwanymi misjami stabilizacyjnymi, czyli całkiem inaczej niż w czasie II WŚ, kiedy walczyli po prostu, zamiast tych samolotów, robotów itd.

"Legioniści Cezara budowali całe obozy, z których nic poza budową nie wynikało, bo nikt ich nie zaatakował. Maszerowali w spiekocie i wielkich mrozach tylko po to, żeby okazało się, że przeciwnika nie ma, poddał się lub jest gdzie indziej i kto inny z nimi będzie walczył."

Kto inny, czy nie kto inny, ale walka była, nie? A przynajmniej szli do walki. Tu taj zaś z założenia do konfrontacji tak rozumianej ma nie dojść. A w ogóle to czy możemy się ograniczyć do tego Twoje pierwotnego porównania, co się ewentualna dalsza dyskusja nie rozejdzie po kościach + mojego z Irakiem? No i lepiej o filmie chyba jednak gadać niż o wojnach.

"Czekanie i nuda to nierozłączni towarzysze broni każdego wojownika. "

No ja to samo stwierdziłem, różna jest tylko intensywność. Jeśli mała armia walczy z wielką, to nie ma czasu na nudę. Chyba...

"Czy jest to medialne? Nie."

Nie jest medialne, a jednak wiemy, co się dzieje w Iraku. W pewnym sensie każda wojna jest medialna.

"Czy to jest bohaterstwo? Filmy takie właśnie jak "Szeregowiec Ryan" odpowiadają, że nie."

No ja właśnie nie uważam, aby film takie jak ten na to pytanie odpowiadały, gdyż go po prostu nie stawiają. Dla mnie to już jest nadinterpetacja. One kreują jakiś typ bohater, ale nie zawierają takiego przesłania, że to jedyny bohater. Wręcz przeciwnie, jest pytanie, kogo bohaterem można nazywać, czy tego, który zwiewa, tchórzy, bzikuje...

"Wojna to akcja, zabijanie, flaki powiewające na wietrze niczym sztandary odwagi i męstwa. Widowiskowe to i może jest. I zapewne takie rzeczy też się w każdej wojnie zdarzają."

O wojnie w Iraku można mówić, że tam się takie rzeczy zdarzają, ale II WŚ na tym przecież polegała. Ja się tego trzymam, bo mądrzy ludzie mi mówią, że tak to jest, a poza tym i ja sam, korzystając ze swego małego rozumku, mogę do takiej konkluzji dojść. A u Spielberga też już nie tylko to było, o nie. Ja byłem wręcz zaskoczony, ile tam było scen – powiedzmy – pasywnych.

"Czy jednak wojna ogranicza się do tego? Nie. I właśnie Mendes to pokazuje."

A to z kolei jest dla mnie niedointerpretowanie. ;-) Mendes pokazuje, chciał pokazać, jak wygląda współczesna wojna. To jest bardzo wyraźne. Jeśli idziemy do kina na współczesny film o współczesnej wojnie, to należy się spodziewać, że komunikaty płynące z ekranu będą jej dotyczyły. Jeśli reżyserowi chodziło o coś innego, ale tego nie pokazał, to znaczy, że kiepski jest po prostu, bo komunikuje coś innego, niż chce. Oczywiście, możemy sobie to tak interpretować, że film ma na poziomie treści taki uniwersalistyczny charakter, że to taki przekaz generalizujący, ale interpretacje na takim poziomie to mają do siebie, że odznaczają się dużym stopniem dowolności. Bo Mendes nie tylko nie mówi, że to nie jest film o współczesnej wojnie (nie dementuje tych sugestii zawartych w zwiastunie itd.), ale mówi wyraźnie, że to film o współczesnej wojnie, czego dowodziłem już wcześniej. Skoro nie podjąłeś z tym polemiki, to rozumiem, że było to dowodzenie zasadne.

"Czy Mendes mógł inaczej pokazać relacje przełożony-podwładny w wojsku, jeśli one tak właśnie wyglądają? Oczywiście, że nie. Czy obraz ten nie był już wielokrotnie wałkowany w kinie? Pewnie, że tak. A jednak dla mnie osadzenie tego właśnie w takim obrazie wojny, gdzie akcji jest jak na lekarstwo, sprawia, że na wszystkie te elementy można spojrzeć z innej perspektywy. W tym przypomina mi "Tigerland", gdzie opowiedziana jest wojna bez pokazywania wojny."

Wiesz co, jak te relacje dokładnie wyglądają, to ja nie wiem, mogę sobie jedynie wyobrażać. Wierzę, że tak właśnie, co nie zmienia faktu, że tę samą rzecz można pokazać na wiele sposobów. Na tym polega dobre kino, że się w sposób interesujący opowiada o rzeczach znanych. Wiesz, zastanawiałem się, czy ja się aby nie czepiam, czy te relacje i szereg innych elementów, które wyliczałem wcześniej, da się rzeczywiście przedstawić inaczej. Ale wtedy pomyślałem sobie, że to przecież nie ja musze na to pytanie odpowiadać. Gdybym znał te odpowiedzi, to byłbym teraz twórcą znakomitych filmów zapewne. ;-) Jak ktoś nie ma nic do przekazania, jak chce wtórnym być, to niech nie robi filmów, bo będą słabe; to proste dla mnie.

W czymś musiał zanurzyć ten przekaz. To mnie nie obchodzi, to mnie nie musi obchodzić, ja się nie mogę tłumaczyć za niego. I mnie pokazanie ich w nowym kontekście niczego nowego o nich nie mówi. One są dla mnie tylko drażniące. Bo co mówi wypadek podczas ćwiczeń albo znęcanie się nad rekrutami? Nic. A co to wnosi do głównego wątku? Nic. Po prostu trzeba było to pokazać, bo się o wojakach opowiada. Może wybaczyłbym to, gdyby reszta trzymała się kupy, była przekonująca, wiarygodna, gdyby ja mógł uwierzyć w problemy i rozterki bohaterów. Nie dane mi to było. No ale może to już moja wina, moja ślepota, mój brak wrażliwości.

W tym – powiedzmy - głównym nurcie opowiadania też wtórności. Siusiu - bez sensu. Ja się kiedyś posikałem ze strachu i nie tak to wyglądało. ;-] Albo siadanie wśród spalonych ciał. Co to miało na celu? Co to mi miało pokazać? To było dla mnie niewiarogodne, sztuczne. Że niby Jake jakieś rozterki odczuwa, chciał coś poczuć. Ja tego nie rozumiałem, niczego nawet nie poczułem. I wybacz brak skromności, ale ten film nie był na tyle złożony, bym miał przyjąć, że czegoś nie zrozumiałem, że jestem zbyt prymitywny, w tym wypadku akurat słuszniej wydaje mi się przyjąć, że po prostu twórcy pokazali nieumiejętnie to, co chcieli przekazać. Dla mnie interesujące było jedynie zobaczyć, jak wygląda współczesna wojna i jak zachowują się w grupie tego rodzaju młodzi ludzie, bo nie mam ostatnio z takimi kontaktu. No ale Mendes nie chciał chyba zrobić filmu paradokumentalnego, jak przypuszczam. A trochę taki mu wyszedł. No ale to już osobnicza, subiektywna recepcja, więc może nie ma sensu.

ocenił(a) film na 8
torne

Nie. Nie nadaję temu filmowi takiego znaczenia jakie nadaje się Czasowi Apokalipsy. TO nie jest dzieło na taką skalę. To patriotyczny film w amerykańskim wydaniu, który ma upamiętniac losy żołnierzy amerykańskich i wbrew pozorom nie odstręcza potencjalnych poborowych przed wstąpieniem do armii. Z własnych obserwacji wnioskuję, że film ten to taka ulotka zachęcająca do zaciągnięcia się. Film wyróżnia się od innych amerykańskich filmów wojennych tym, że w pewnej mierze jest delikatnie fabularyzowanym paradokumentem czasów wojny w Zatoce. Świetnie pokazuje moje wyobrażenie tego jak żołnierze amerykańscy, wychowani na filmach pokroju Czasu Apokalipsy, Plutonu, Łowcy Jeleni, podchodzą do "swoich" wojen. Bo w kinie moga oglądac wojny swoich ojców czy dziadków (np. Cienka Czerwona Linia), swoich kolegów (np. Helikopter w Ogniu) a potem kiedy sami już stają się żołnierzami koniecznie chcą udowodnic swoja wartosc. Pamietajmy ze Amerykanie to bardzo patriotyczny narod i filmy jak Jarhead nie sa tylko filmami wojennymi ale takze uhonorowaniem pamieci zołnierzy. Dlatego ten film jest dobrym filmem. Bo nie jest kolejną "strzelaniną". Bo nie jest podróbą Czasu Apokalipsy czy Full Metal Jacket. Kubrick i Coppola za wysoko postawili poprzeczkę. Mnie ten film skłonił do refleksji. Nie moja wojna, nie mój kraj, a jednak przemyśliwuję sobie to co w Jarhead zobaczyłem. A to dla mnie oznacza, że film jest "jakiś" o ile nie dobry.

ocenił(a) film na 8
Rahvin

Może się nie znam, ale jak dla mnie ten film był troche antywojenny. Ameryka jako super mocarstwo - w tym filmie odczułem, że właściwie tak nie jest. Jarhead - pusty słoik, tak jest określany każdy marines, znaczy, że nie są zbyt inteligentni. Wyżej było pisane, że wojsko nie pozwala myśleć, że powinno się tylko wykonywać rozkazy. Właśnie a w wojsku są "puści" amerykanie. Antywojenny ponieważ była ukazana ta inność walki której tak na prawde nie było, oczekiwanie na coś co może nie nastąpić...

torne

Podpisuje sie w 100% pod wypowiedzia torne, nic dodac - nic ujac.

ocenił(a) film na 9
torne

No wszystko pięknie, ale czemu porównywać Mendesa do Spilberga? Jarhead do Szeregowca Ryana? Wiadomo, że to dwa różne spojrzenia na wojnę, tak różne jak - Pustynna Burza i lądowanie w Normandii. Ja byłbym raczej zwolennikiem porównania go do równie antywojennej " Cienkiej czerwonej linii" na podstawie Jones'a lub filmu Buffalo Soldiers - o skoszarowanej armii w przededniu upadku muru berlińskiego. Być może się powtarzam - nie dobrnąłem do końca Twojej dyskusji z Klee.

A swoją drogą dla mnie najbardziej obok pól naftowych zapada w pamięć scena od momentu gdy wchodzi muzyka Something in the way Nirvany (prysznice) do końca koszmaru. Kadr, gdy Swoff wstaje - wyśmienity: gra cieni, wentylatory, kraty w oknach, wschód słońca + muzyka robi niebywałe wrażenie.
Pozdrawiam