A więc to jest ten cały "Irlandczyk", gdzie znani aktorzy powracają po latach o wiele starsi. No cóż, pozostaje się cieszyć, że nie powstał później. Zresztą, jak człowiek o siebie dba, to jeszcze wygląda, stąd Kevin Smith nie jest tak zajechany jak Jason Meeves. Ale i tak w obu energia wciąż jest.
A film sam w sobie jest nawet przyzwoity, ale ma wiele wad filmu Kevina Smitha, jest za bardzo przegadany, prostacko nakręcony (widać niski budżet) i za mocno samoświadomy, co mimo że sam sobie wyrzuca, to nie zmienia faktu, że to wciąż wada.
Także wiele się pozmieniało. Do prostej opowieści i beztroskości Jaya i Boba dorzucono pełno poje.bań dzisiejszego świata jak małżeństwa jednopłciowe czy współrodzicielstwo w wykonaniu przyjaciół. Tym nie mniej wciąż zdarzają się dobre sceny, jak monolog Bena Afflecka, który wypada kapitalnie, tylko zabrakło nadbudowy tej sceny, wolniejszego tempa, stworzenia dramaturgii przez chwile spokoju, a tak to przez cały film kolejne postacie po prostu wymieniają między sobą dialogi, no więc mógłby się trochę nauczyć Smith kręcić sceny bez gadania.
Też na plus Harley Quinn, która całkiem spoko gra i po Yoga Hoosers tu o wiele więcej mimiki prezentuje i nawet w scenach dramatycznych wypada przekonująco, podobnie jak Jason Meeves o dziwo. No, jest dużo dobrych elementów w tym filmie, szkoda że na szerszą dystrybucję się nie załapał, albo że Netflix go nie wziął.