Pomijajac fakt, ze ludziom niezwykle sie podoba ta ich 'historia milosna', a ja sie pytam jaka to milosc? Kobieta zakochala sie (na nieszczescie dla niej!) w zadufanym w sobie typie i zyla sobie w jego cieniu ze zlamanym sercem przez (bagatela!) 20 lat ciagle slyszac/obserwujac go z co raz to nowymi kochanicami. Koles sie wyszumial, przelecial wszystko co sie ruszalo, w koncu ozenil - malzenstwo sie posypalo i jak juz nie mial gdzie sie podziac, to NAGLE sobie wspomnial, ze jest ktos taki kto zawsze przygarnie i wielce sie zakochal jak juz stal na krawedzi zycia. Kolega nadal by mogl moim zostac, ale jako facet dla mnie, to by dostal szpica w d!@# i nic wiecej. Pomijajac fakt, ze bardzo kliszowa historia - bogaty, przystojny, slawny chlopaczek i szkolna sierota, ktora nikt nie zauwazal i dopiero jako dojrzala kobieta troche przeistoczyla sie w labedzia. No i ten wypadek na koncu - jakby juz naprawde nie mieli co wymyslec....