Pomijając fakt, że film jest dosyć przewidywalny to najbardziej drażni jego pretensjonalność. Kreacja Emmy szczególnie nie przypadła mi do gustu, była zbyt toporna i sztuczna. Za to Sturguss (tak się pisze?) był bardziej przekonujący w roli uwodziciela. Wydaje mi się, że gdyby zagrali to dobrzy aktorzy bez przesadnej mimiki i artykulacji mogłoby powstać ujmujące dzieło na podobieństwo "Revolutionary road" (choć Leo odpada). Nawet efekciarski "Remember me" byl bardziej intrygujący. Fanom filmów o niekoniecznie szczęsliwej miłości polecam "Candy" i "Blue valentine".